W 2015 r. już 55,5 proc. gimnazjalistów zdecydowało się na szkoły zawodowe. Od kilku lat MEN konsekwentnie promuje taką ścieżkę kształcenia. Nowe władze resortu zapowiadają, że będą kontynuować tę politykę. Tymczasem, jak pokazują wyniki egzaminacyjne, zachęcenie uczniów do szkół zawodowych to dopiero początek. Trzeba jeszcze sprawić, że zdobędą tam zawód. A z tym łatwo nie jest: 30 proc. przystępujących do egzaminów zawodowych nie otrzymało w ubiegłym roku świadectwa.
/>
Jak wynika z analizy fundacji Warsaw Enterprise Institute, część uczniów w ogóle nie przystępuje do egzaminów, a 41 proc. deklaruje, że taki egzamin nie jest przydatny. Uczniowie twierdzą, że to farsa, bo szkoły nie mają technicznych możliwości, by je właściwie przeprowadzać. Potwierdzają to pedagodzy: według raportu Krajowego Ośrodka Wspierania Edukacji co siódmy nauczyciel szkoły zawodowej przyznaje, że jego placówka nie dysponuje odpowiednim wyposażeniem specjalistycznym.
Brakuje też zwykłych urządzeń wspierających dydaktykę. W dodatku arkusze teoretyczne są wcześniej dostępne w internecie, bo egzamin jest ten sam dla wszystkich w Polsce, ale szkoły przeprowadzają go w różnym czasie. Ci, którzy piszą pierwsi, po prostu je udostępniają. Podczas audytu rządów PO minister edukacji Anna Zalewska uznała ten problem za jeden z najpoważniejszych w edukacji. Dodała też, że sesja egzaminacyjna dezorganizuje pracę szkoły, bo jeśli kształci ona w różnych zawodach, egzaminy mogą w niej trwać nawet kilka tygodni.
Rozwiązania, które proponuje WEI, nie są skomplikowane. Wynika z nich, że wystarczyłoby przenieść ciężar egzaminowania na centra kształcenia praktycznego i zakłady pracy – aktualnie obowiązujące rozwiązania prawne dają taką możliwość. Tymczasem – jak pokazuje analiza – mało kto z nich korzysta.
To jednak nie koniec problemów. – Jedną z kluczowych kwestii do rozwiązania jest niedostateczny poziom doradztwa edukacyjno-zawodowego. Znikomy odsetek uczniów bierze pod uwagę głos doradcy przy wyborze ścieżki kształcenia i dalszej kariery – mówi autor raportu Jakub Bińkowski. Jak pokazują analizy Instytutu Badań Edukacyjnych, 52 proc. gimnazjalistów w ogóle nie potrafi sprecyzować swoich planów związanych z przyszłością zawodową. Tylko 1,3 proc. uczniów stwierdziło, że doradca zawodowy miał wpływ na ich decyzje dotyczące przyszłości.
Sytuację szkolnictwa zawodowego odczuwają pracodawcy. Tak niskiego wskaźnika bezrobocia rejestrowanego Polska nie miała od ćwierćwiecza – na koniec I kw. utrzymywał się on poniżej 10 proc. Już w 2015 r. 41 proc. przedsiębiorców deklarowało problem ze znalezieniem odpowiednio wykwalifikowanych pracowników. To o 8 pkt proc. więcej niż rok wcześniej. Blisko połowa przedsiębiorców deklaruje, że widzi problem w braku umiejętności pracowników, których zatrudnia. Ma to związek także z demografią – roczniki wchodzące na rynek pracy są coraz mniej liczne.
– Skutki kryzysu demograficznego są coraz bardziej dotkliwe. Brakuje przede wszystkim nisko wykwalifikowanej siły roboczej oraz ludzi z konkretnymi zawodami. Gospodarka ma niezwykle szeroką ofertę dla mechaników czy techników – zapewnia prezes Związku Pracodawców Prywatnych Cezary Kaźmierczak.
Według GUS najbardziej deficytowymi zawodami w Polsce są analitycy systemów komputerowych i pracownicy centrów obsługi telefonicznej. Szkoły starają się sprostać wymaganiom, jak mogą – techników informatycznych przybywa, a już niedługo mogą pojawić się szkoły kształcące w tym drugim kierunku. Polskie Stowarzyszenie Marketingu SMB zwróciło się do Ministerstwa Rozwoju z wnioskiem o wpisanie pracownika call center na listę zawodów szkolnictwa zawodowego. Ostateczną decyzję w tej sprawie, po zaopiniowaniu przez MR, podejmie MEN. Pomysł wzbudził jednak wiele kontrowersji. Krytycy argumentowali, że praca w call center nie wymaga tak długiego okresu nauki, a pracodawca może sam przeszkolić zatrudnionego pracownika.
– Bardzo istotne jest również stworzenie mechanizmów współpracy pomiędzy szkołami zawodowymi a lokalnymi przedsiębiorcami, co pozwoli nadać kształceniu zawodowemu realny walor praktyczny i dostosować programy nauczania do potrzeb regionalnego rynku pracy – przekonuje Bińkowski. Tu jednak pojawia się kolejna bariera. Tylko 36 proc. szkół zawodowych oraz Centrów Kształcenia Praktycznego deklaruje współpracę z pracodawcami. Problem trudno rozwiązać odgórnie, bo tkwi w kulturze pracy. Obie strony czekają, aż ta druga wyjdzie z inicjatywą współpracy.
Szkoły kształcą w nadwyżkowych profesjach
Ministerstwo Edukacji Narodowej zapowiada zmiany w szkolnictwie zawodowym. Mają być ogłoszone 27 czerwca podczas prezentacji programu generalnych przemian w edukacji, nad którym pracuje resort. Wiceminister Teresa Wargocka zdradziła jednak w rozmowie z DGP część szczegółów. MEN chce, by województwa planowały, jakich absolwentów będą potrzebować. Dziś szkoły zawodowe kształcą absolwentów, których rynek nie oczekuje. Na przykład ponad 700 szkół uczy sprzedawców, choć ponad 140 tys. osób wykonujących ten zawód pozostaje bez pracy. Podobnie jak kucharzy – na bezrobociu jest ponad 40 tys., ale kolejnych kształci 1,3 tys. szkół. 490 placówek uczy przyszłych ślusarzy, chociaż 39 tys. obecnych nie ma pracy. Podobnie liczby wyglądają w przypadku techników ekonomistów: ponad 30 tys. nie ma zatrudnienia, a następnych uczy 495 zawodówek.