Kiedy dwa lata temu Jarosław Gowin zapowiadał napisanie nowoczesnej Konstytucji dla Nauki, która wyniesie polskie szkolnictwo wyższe na poziom międzynarodowy, środowisko akademickie szybko włączyło się w prace i chciało uczestniczyć w wypracowywaniu nowych ram prawnych. Dziś, kiedy ustawa została już podpisana przez prezydenta, nie wszyscy podzielają radość ministra.

- Te dwa lata to jest stracony czas dla polskiej nauki – mówi Aleksander Temkin, filozof z Uniwersytetu Warszawskiego, członek Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej. – Debata koncentrowała się wokół publicystycznych zaklęć ministerstwa. Reformy nie poprzedził w ogóle audyt poprzednich reform ani analiza mocnych i słabych stron systemu – dodaje.

Audytu nie było, ale był pomysł by środowisko naukowe samo sobie napisało ustawę. W wywiadach z 2016 roku minister powtarzał, że „potrzebna jest nowa ustawa, która będzie nowoczesna, zwięzła, precyzyjna, a przede wszystkim zaakceptowana przez środowisko i wydyskutowana” oraz że ustawa ma powstawać „oddolnie”. Zachęcając młodą kadrę do udziału w pracach nad ustawą mówił z kolei: „Chodzi o to, by nowa ustawa napisana była przez tych, których kariera zawodowa będzie się rozwijać pod rządami tej nowej ustawy”. Do konkursu o grant ministerstwa (300 000 tys. zł dla każdego zwycięzcy) stanęło więc 15 zespołów, a realizacja projektu przypadła trzem. Jaka miała być rola zespołów? Ze słów Jarosława Gowina wynikało, że ich prace będą podstawą do napisania ustawy. Na stronie ministerstwa można przeczytać: „Prace zespołów zakończą się w styczniu 2017 r. Ich efektem będą trzy konkurencyjne projekty założeń do ustawy. Staną się one punktem wyjścia do zaplanowanego na 2017 rok cyklu konferencji, które złożą się na Narodowy Kongres Nauki”. Tak się jednak nie stało. Jak mówi prof. Hubert Izdebski, przewodniczący jednego ze zwycięskich zespołów, konferencje w ramach przygotowań do Kongresu Nauki Polskiej ruszyły już wcześniej i dotyczyły zupełnie innych zagadnień niż te opracowywane przez trzy wyłonione w konkursie zespoły. – Od początku była więc założona pewnego rodzaju dwutorowość – mówi prof. Izdebski. To jednak nie koniec. – Potem pojawił się jeszcze trzeci tor, czyli prace już w samym Ministerstwie. Szybko okazało się, że ten trzeci tor z pozostałymi dwoma również nie jest w pełni merytorycznie związany. Przedstawiciele środowiska mogli więc wypowiadać się na różnych etapach, ale nie było jasne, także dla nich, na temat czego się wypowiadają: czy w stosunku do problemów, czy w stosunku do proponowanych, zmiennych do tego w kolejnych projektach ministerialnych (a potem zmienianych w parlamencie) rozwiązań. Nowoczesne metody pracy nad ustawą były, ale przedmiot tych prac był mało skonkretyzowany – dodaje prof. Izdebski. Jego zdaniem sam konkurs i powierzenie przygotowania pierwszych koncepcji trzem zespołom był bardzo dobry, bo – jak mówi – nie ma nic lepszego niż pewien rodzaj konkurencji myśli – jednak to co się działo później nie do końca odpowiadało tej wizji. – Zdaje się, że żaden z zespołów nie widzi w uchwalonej ustawie prawie nic z tego, co było proponowane. Przynajmniej moje wyobrażenie dotyczące tego, co i jak powinno być zrobione, jest dosyć inne od tego, co można sobie wyczytać z ustawy – mówi.

Stało się więc dokładnie tak, jak obawiali się tego Obywatele Nauki, którzy do konkursu o grant ministerstwa nie przystąpili. W 2016 roku między innymi tak uzasadniali swoją decyzję: „Działania i zaniechania niosą za sobą odpowiedzialność, która ma charakter polityczny. Politycy odpowiadają za to, co robią, oraz za to, czego zrobić nie potrafili. Konkurs „Ustawa 2.0” tworzy mechanizm, w którym środowisko poprzez swój udział zdejmie odpowiedzialność z władzy politycznej. Zaprojektowany mechanizm pozwoli kierownictwu MNiSW na swobodne wykorzystanie lub zignorowanie efektów pracy „zwycięskich” zespołów, bez ponoszenia odpowiedzialności za te decyzje”.

Ustawa wciąż jednak miała szanse stać się, jak chciał tego minister Gowin, przedmiotem „bardzo uczciwego dialogu”. Po dwóch latach prac duża część środowiska czuje się jednak pominięta. – Nasze środowisko w zasadzie na żadnym etapie prac nad tą ustawą (z wyjątkiem jednego rozporządzenia) w ciągu minionych dwóch lat nie zostało włączone w proces konsultacyjny. Musieliśmy wkładać gigantyczną pracę w to, żeby nasze ekspertyzy były zauważone i wzięte pod uwagę – mówi Temkin. Innego zdania jest Piotr Pokorny, ekspert Instytutu Rozwoju Szkolnictwa Wyższego. – Nie zgadzając się z wieloma krytycznymi głosami, które uważam za całkowicie bezpodstawne, uważam, że ta ustawa była faktycznie szeroko konsultowana i było o niej bardzo głośno w środowisku. Każdy miał możliwość wypowiedzieć się na tematy związane z ustawą. Chciałabym naprawdę, żeby większość najważniejszych ustaw była procedowana właśnie w ten sposób – mówi. Efekt jednak był taki, że spora część środowiska naukowego otwarcie sprzeciwiała się ustawie. Jak mówi mi Temkin, wręcz zdecydowana większość tę ustawę odrzuca. Do Akademickiego Komitetu Protestacyjnego przyłączyła się (w całości lub częściowo) 80 organizacji związanych z nauką i szkolnictwem wyższym, w tym społeczności największych uniwersytetów. Uniwersytetów, ponieważ obawy związane z ustawą mają przede wszystkim przedstawiciele nauk humanistycznych i społecznych. Jak napisał na Facebooku prof. Wojciech Polak: „Przemija postać świata. Przemijają polskie uniwersytety. Teraz zamienią się one w scentralizowane, zarządzane jednoosobowo korporacje, które za zadanie będą miały tworzenie nowych, potrzebnych przemysłowi technologii. A, że w dziedzinie współpracy z przemysłem nie mają doświadczenia (ani nie będą miały na to dostatecznej ilości pieniędzy), będzie to kulało i efekty tego będą mizerne. Ustawa zabije humanistykę oraz badania podstawowe jako "niepotrzebne". Dla nas humanistów zaczyna się okres poniewierki i poniżania”. Protestujący obawiają się nie tylko marginalizacji znaczenia ich badań, ale także centralizacji nauki, a to – jak mówi Temkin – będzie miało opłakane skutki społeczne: „Jeżeli będą zwijać się uczelnie w miastach wojewódzkich np. na Uniwersytecie Opolskim, będzie to prowadziło do odpłynięcia wysoko wykwalifikowanych kadr z regionu, następnie spadnie prestiż uczelni, co z kolei wpłynie na spadek liczby studentów, którzy odpłyną do większych ośrodków albo skorzystają z oferty uczelni prywatnych, które z kolei są kompletnie zderegulowane, albo do wyjazdu za granicę. To wszystko uderzy w klasę średnią i jest katastrofalne dla wizji zrównoważonego rozwoju”.

Nie bez znaczenia jest również fakt, że podczas Narodowego Kongresu Nauki we wrześniu 2017 roku Jarosław Gowin zapowiedział przeprowadzenie wysłuchania publicznego w związku z ustawą o szkolnictwie wyższym. Niespełna rok później, w maju 2018 roku, o przeprowadzenie wysłuchania wnioskowali posłowie Kukiz’15 oraz Platformy Obywatelskiej. Projekt przepadł jednak w trakcie prac w komisji, a minister nauki podsumował mówiąc, że zapisy ustawy były „starannie konsultowane” ze środowiskiem akademickim przez ostatnie dwa lata. – Ta ustawa opiera się na poparciu rektorów największych uczelni oraz na poparciu Parlamentu Studentów RP, którego przewodniczącym jest Tomasz Tokarski, który był kandydatem partii Jarosława Gowina w wyborach do Parlamentu Europejskiego – gorzko podsumowuje Temkin.

Wreszcie pozostaje jeszcze jeden kontekst powstawania nowej ustawy. Minister Gowin mówił dwa lata temu o konieczności poprawy pozycji polskich uczelni w rankingach międzynarodowych. – Nie można tworzyć ustawy pod rankingi międzynarodowe. Uniwersytet ma odpowiadać na potrzeby społeczne, kulturalne i gospodarcze. Ranking jest tylko błyskotką polityczną i reformowanie uczelni pod wskaźniki jest takim pomysłem PRL-owskim. W PRL-u właśnie decydowano się na inwestycje mające podnieść wskaźniki kwintali ziemniaków pozyskiwanych z metra kwadratowego, a które zupełnie nie odpowiadały potrzebom systemu – mówi Temkin.

Na koniec pozostają jeszcze koszty przygotowania tej ustawy. Ministerstwo wydało 900 000 zł na sfinansowanie prac zespołów, z których ostatecznie niewiele wyniknęło. Koszty kampanii promocyjnych Konstytucji dla Nauki i Narodowego Kongresu Nauki to ponad 1,1 mln złotych. Organizacja dziewięciu konferencji tematycznych Narodowego Kongresu Nauki w Krakowie oraz wydarzenia, podczas którego dokonano prezentacji konkursowych projektów założeń do ustawy to koszt ponad 4,5 mln zł. Od 6 marca na odpowiedź czeka interpelacja, w której posłowie pytają o dokładne rozliczenie tej kwoty, a od 26 czerwca na odpowiedź czeka interpelacja posłanki Joanny Schmidt, w której zawarto pytania o wszystkie koszty związane z procesem powstawania ustawy.

Problem z ustawą 2.0 – zdaniem środowiska – polega również (jeśli nie przede wszystkim) na tym, że nie rozwiązuje ona faktycznych i podstawowych problemów szkolnictwa wyższego. Mówi prof. Izdebski: „Czy ona służy poprawie jakości nauczania w naszych szkołach wyższych? Czy służy poprawie merytorycznego poziomu naszej nauki? Nie, ta ustawa w istocie nie odnosi się do tych kwestii. Służy ona jedynie pewnemu przeorganizowaniu strony instytucjonalnej nauki, przede wszystkim w odniesieniu do uczelni publicznych”.

Jakie będą konsekwencje ustawy, czy faktycznie przestawiona polską naukę na światowe tory? – Jeszcze jest za wcześnie żeby oceniać skuteczność tej ustawy. Na to przyjdzie jeszcze czas. Realnie uważam, że te zapowiedzi ministra Gowina są oczywiście możliwe, ale możemy do tego dojść dopiero za ładnych parę lat pracy w uczelniach. Bez względu na to, jaka ta ustawa by przeszła, wszystko zostaje w rękach osób, które tę ustawę bezpośrednio wykonują. Naukowcy muszą więc wziąć sprawy w swoje ręce i bardziej intensywnie pracować nad badaniami na światowym poziomie. Na tym etapie uważam, że ta ustawa daje duże możliwości – podsumowuje Pokorny.