Oświatowe związki zawodowe chcą, aby o długości pauz w szkołach decydował dyrektor szkoły z radą rodziców. A organizacje rodziców uważają, że najpierw należy skończyć z nauką na dwie zmiany.
Dziennik Gazeta Prawna
Zgodnie z par. 13 ust. 3 projektu rozporządzenia ministra edukacji narodowej w sprawie bezpieczeństwa i higieny w publicznych i niepublicznych szkołach i placówkach –przerwy między zajęciami nie mogą być krótsze niż 10 minut. Przepis ma zacząć obowiązywać od 1 marca 2019 r., czyli od drugiego semestru. Ministerstwo Edukacji Narodowej (MEN) argumentuje, że uczniowie będą mieć więcej czasu na zmianę sali lekcyjnej i załatwienie potrzeb fizjologicznych. Główny inspektor sanitarny przekonuje, że 10-minutowe przerwy pomagają w odreagowaniu zmęczenia wywołanego dłużej trwającym skupieniem.

Nauczyciele przeciwni

Niektórzy pracownicy szkół mają jednak odmienne zdanie. – To jest bardzo złe rozwiązanie, zwłaszcza dla małych dzieci, które po dwóch minutach zaczynają najzwyczajniej w świecie się nudzić. Nie ma nic komfortowego w przebywaniu dłużej z maluchami na zatłoczonych korytarzach w ogromnym hałasie – mówi nauczycielka wychowania wczesnoszkolnego ze Szkoły Podstawowej nr 222 w Warszawie.
Według niej dłuższa pauza sprawi, że dzieci będą bardziej rozkojarzone i całkowicie wybite z rytmu nauki.
Podobne uwagi mają dyrektorzy szkół. – Te 10-minutowe przerwy sprawią, że uczniowie wrócą do domów pół godziny później, a po wprowadzeniu w kolejnym roku 40-minutowej przerwy na obiad ponad godzinę później. Młodzież dojeżdża do naszej placówki z różnych miejscowości busami i późniejszy powrót nie będzie wzbudzał entuzjazmu ani u nich, ani u ich rodziców – zauważa Anna Sala, dyrektor Liceum Ogólnokształcącego nr 1 w Suchej Beskidzkiej.
– Ze szkolnej stołówki korzysta kilkanaście osób na ponad 500, a nowe propozycje spowodują, że wszyscy będą musieli przebywać dłużej w szkole, bo jest przerwa na spożycie posiłku. Większość uczniów je dopiero po dotarciu do domu – dodaje.

Dłuższe dwie zmiany

Organizacje zrzeszające rodziców uważają, że w pierwszej kolejności należy zlikwidować naukę zmianową, a dopiero wtedy zastanawiać się nad wydłużeniem szkolnych przerw. Anna Zalewska, szefowa MEN, miała nawet projekt zmian w ustawie o finansowaniu zadań oświatowych, który premiował wyższą subwencją te gminy, które odchodzą od systemu zmianowego. Ostatecznie jednak nie zdecydowała się na jego wprowadzenie.
– 40-minutowe przerwy na obiad są potrzebne, to norma w wielu krajach, bo dzieci potrzebują zjeść w spokoju. Ale jeszcze pilniejszą potrzebą jest zlikwidowanie nauki zmianowej. Nie może być tak, że jedni przychodzą do szkoły na zajęcia o 6.55, a drudzy o 14.15. To standard przeludnionych krajów Trzeciego Świata. Pora z tym skończyć, mimo że samorządom jest to na rękę, bo oszczędzają na etatach i pomieszczeniach – mówi Karolina Elbanowska z Fundacji Rzecznik Praw Rodziców.
– O zlikwidowanie zmianowości zabiegamy od lat, staramy się przekonać do tego panią minister. Dzięki temu rozwiązaniu po godzinie 14 wszyscy uczniowie mieliby czas wolny np. na dodatkowe zajęcia. Wtedy przerwy trwające 10 minut i 40-minutowa przerwa obiadowa miałyby rację bytu – dodaje.
Samorządy pokazują, że dłuższe pauzy to kłopot również dla nich. Najgorzej będzie w szkołach podstawowych, do których w tym roku, po wygaszaniu gimnazjów, dochodzi kolejny rocznik – ośmioklasistów (wcześniej były sześcioklasowe).
– W związku z wydłużeniem czasu nauki do godzin popołudniowych, zajęcia pozalekcyjne i z pomocy psychologiczno-pedagogicznej będą odbywać się u nas później, co może przełożyć się na ich mniejszą efektywność – przestrzega Jadwiga Miąsik z wydział edukacji Urzędu Miasta w Rzeszowie.
– Wzrośnie też koszt zużycia energii, wody, centralnego ogrzewania w szkolnych budynkach – dodaje.
Podobnych argumentów używają inne zapytane przez DGP samorządy.
– W związku z wydłużeniem przerw w szkołach może zajść potrzeba zmian organizacyjnych, np. przesunięcia godzin zajęć pozalekcyjnych w szkole i poza nią na późniejsze – wylicza Kamila Bogacewicz z białostockiego magistratu.
Jarosław Skorulski, naczelnik wydziału oświaty i spraw społecznych z urzędu miasta w Zielonej Górze, uważa, że przez dłuższe przerwy dojdzie do zmęczenia nauczycieli i uczniów.
– Osoby uczące nie chcą przebywać w szkole ponad to, co wymaga od nich pensum. Kiedyś próbowałam sprawić, żeby pracowali na terenie placówek do 40 godzin tygodniowo, ale spotkało się to z ogromnymi protestami – dodaje Krystyna Mikołajczuk-Bohowicz, wójt gminy Repki. – Podobnej reakcji spodziewają się w związku z dłuższymi przerwami między lekcjami – przestrzega.
– Nauczyciele mogą patrzeć na wydłużone przerwy niechętnie, ale z pewnością wszyscy się zgodzą, że w szkole dobro ucznia ma wyższy priorytet niż komfort pracy pedagogów – uważa Karolina Elbanowska.
Organizacje związkowe starają się tonować nastroje.
– Nauczyciele, jeśli będzie trzeba, zostaną dłużej w szkołach, ale może być problem z tymi, którzy pracują w kilku placówkach. Te zmiany w przerwach ustalane odgórnie w rozporządzeniu to PR-owa zagrywka Anny Zalewskiej, która chce pokazać rodzicom, jaka jest wspaniałomyślna – mówi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Według niego ustalanie przerw powinno być dostosowane do specyfiki placówki, bo inaczej wolny czas trzeba regulować w podstawówce, a inaczej w szkole średniej.
– Dlatego apeluję, aby w projekcie pojawił się przepis, że o czasie trwania wszystkich przerw decyduje dyrektor z radą rodziców, ewentualnie w uzgodnieniu z organem prowadzącym – dodaje.

Na podwórko marsz

Dyrektorzy szkół uważają, że dłuższe przerwy to tylko jeden z wielu kłopotliwych pomysłów MEN.
Anna Sala wskazuje, że kolejny uciążliwy przepis znalazł się w par. 13 ust. 2 projektu, który stanowi, że jeśli pozwalają na to warunki atmosferyczne, uczniowie spędzają przerwy na świeżym powietrzu. – My rozpoczęliśmy rozbudowę szkolnego dziedzińca, ale jest wiele placówek, które nie mają fizycznie możliwości zapewnienia bezpiecznego pobytu poza budynkiem – zauważa Sala.
Dyrektorzy szkół uważają też, że wprowadzenie obowiązku realizacji zajęć wymagających intensywnego wysiłku umysłowego uczniów nie później niż po godzinie szóstej może być martwym przepisem. Przekonują, że powinny być jakieś wyjątki od reguły. Zaznaczają, że stworzenie planu lekcji po uwzględnieniu kolejnych wymogów ministerstwa może być niemożliwe bez np. dodatkowego zatrudnienia nauczycieli.
– Jakie zajęcia należy zaliczyć do tych wymagających intensywnego myślenia? Pomijając, że myśleć trzeba cały czas, to przecież w jaki sposób sprawdzić, czy dyrektor ułożył plan zgodnie z rozporządzeniem, gdy nie ma tych przedmiotów wymienionych? Czy zaliczyć do nich język polski, a może tylko matematykę, fizykę, chemię? A geografia lub biologia? A historia? – pyta Sara Tomaszewicz z urzędu miasta w Bydgoszczy.
Etap legislacyjny
Projekt w konsultacjach