W piątek zakończenie roku szkolnego. Pierwszego, w którym uczniowie zamiast iść do gimnazjów, zostali w szkołach podstawowych. To kolejne stadium reformy edukacji. Podsumowujemy, jak MEN radzi sobie z jej wdrażaniem dwa lata po ogłoszeniu programu zmian

W czerwcu 2016 r. minister edukacji Anna Zalewska z pompą przedstawiła plan reformy. Pierwsze dwa etapy mamy już za sobą: sześciolatki wróciły do przedszkoli, a pierwsi uczniowie zamiast iść do gimnazjów zostali w ławkach siódmej klasy podstawówki. Zmian dokonano w bardzo szybkim tempie – w ciągu 14 miesięcy resort przygotował nowe prawo oświatowe, Sejm zdążył je przyjąć, samorządy – dostosować do niego sieci szkół i zatrudnienie, eksperci MEN – napisać nowe podstawy programowe, a wydawcy – podręczniki.

W ogólnym zarysie plan Prawa i Sprawiedliwości się powiódł. W dodatku partia nie straciła na nim kapitału politycznego – jak wynika z sondażu przeprowadzonego dla DGP na panelu Ariadna, liczba przeciwników reformy nie wzrosła w czasie jej wdrażania. Jeśli jednak przyjrzeć się szczegółom, obraz zmian wygląda nieco gorzej.