Państwo chce wypłacać pieniądze pacjentom, którzy ucierpieli podczas leczenia lub zabiegu w szpitalu. Propozycja to 780 zł za każdy 1 proc. uszczerbku na zdrowiu.
Polacy walczą o swoje prawa
/
Dziennik Gazeta Prawna
Zespół powołany przez ministra zdrowia kończy prace nad projektem ustawy o świadczeniach z tytułu wypadków medycznych. To kolejna próba pozasądowego rozwiązania problemu roszczeń pacjentów, którzy w efekcie szpitalnych zabiegów stracili zdrowie.
Plan jest taki, aby poszkodowani – zamiast brać udział w wieloletnich procesach sądowych – mogli się ubiegać o wypłatę świadczeń ze specjalnego funduszu wypadkowego. Zastąpiłby on obecne komisje ds. zdarzeń medycznych, które działają mniej więcej tak: szpital lub ubezpieczyciel proponują wysokość odszkodowania, a pacjent nie ma możliwości odwołania się od decyzji. W efekcie zdarzało się, że oferowano mu 1 zł za trwałe kalectwo albo 500 zł za śmierć dziecka.
Wysokość świadczeń w ramach funduszu wypadkowego wyliczana byłaby w oparciu o procentowy uszczerbek na zdrowiu. Wstępna propozycja zakłada, że za każdy 1 proc. uszczerbku poszkodowany otrzymywałby 780 zł. Ponadto fundusz wypłacałby renty osobom, które z jakichś powodów nie otrzymały ich z ZUS, a także oferował możliwość rehabilitacji czy leczenia przyspieszającego powrót do zdrowia.
Resort zdrowia chce, aby fundusz zasilany był głównie pieniędzmi pochodzącymi ze składek wpłacanych do niego przez placówki medyczne. Rewolucją jest to, że wypłata świadczenia nie będzie uzależniona od błędu czy winy lekarza bądź innego pracownika. Bo jak wynika z dokładnych badań dokonanych przez Skandynawów, tylko 20 proc. zdarzeń to efekt działania konkretnej osoby. – Czy ktoś zawinił, czy nie, solidarnie powinniśmy takiego pacjenta wspierać – uważa minister Konstanty Radziwiłł, inicjator zmian w przepisach.
Dotychczas nierzadko zdarzało się, że lekarz postępował zgodnie z wszelkimi procedurami, a mimo to pacjent reagował nietypowo i podczas zabiegu lub po nim doznawał uszkodzenia. Wówczas nie należała mu się wypłata odszkodowania, bo nie można było stwierdzić „zdarzenia medycznego niezgodnego z wiedzą”. Nawet jeżeli stawał się niepełnosprawny, to z prawnego punktu widzenia nie należała mu się rekompensata. W nowym systemie otrzyma pieniądze z funduszu.
Konstanty Radziwiłł uważa, że brak szukania winnych może być pierwszym krokiem w odbudowie zaufania chorych do lekarzy. Większa solidarność między jednymi i drugimi pozwoli łatwiej wychwytywać ewentualne błędy i poprawiać jakość usług medycznych.
Fundusz na wszelki wypadek
Od 2018 r. lekarz orzecznik oceni, jaki procent uszczerbku na zdrowiu poniósł chory, a Fundusz Wypadkowy wypłaci świadczenie
Powołany przez resort zdrowia zespół ekspertów pracuje nad projektem zakładającym powstanie Funduszu Wypadkowego. Wbrew nazwie nie będzie on przeznaczony dla pechowych narciarzy czy kierowców, ale pacjentów korzystających z usług służby zdrowia. Każdy, kto podczas wizyty w gabinecie lekarskim lub pobytu w szpitalu dozna uszczerbku na zdrowiu, będzie mógł się ubiegać o wypłatę jednorazowego świadczenia (nie odszkodowania) z FW. Co istotne, dotyczyć to ma zarówno klientów publicznej służby zdrowia, finansowanej z NFZ, jak i placówek komercyjnych.
O tym, do jakiego uszczerbku na zdrowiu doszło, decydowaliby specjalnie przeszkoleni orzecznicy. Gwarancją profesjonalizmu byłby zdany egzamin i uzyskanie certyfikatu orzeczniczego. Pacjenci – zgodnie z propozycją – mieliby otrzymać możliwość odwołania się od ich decyzji do podmiotu zewnętrznego działającego przy rzeczniku praw pacjenta.
Skąd pieniądze dla pacjentów? To jeszcze nie jest przesądzone. Wstępna propozycja jest taka, by na fundusz składały się solidarnie placówki medyczne, ale partycypować miałoby także państwo. Początkowo jego udział mógłby być nawet większy niż służby zdrowia. Nad tym się jeszcze dyskutuje. Nie ma też ostatecznych ustaleń co do kwoty, jaką rocznie miałby być zasilany fundusz. Wstępnie mówi się o 78 mln zł.
Wysokość składki miałaby być uzależniona od stopnia „ryzykowności” udzielanych świadczeń, od jakości usług, w późniejszych latach brany byłby pod uwagę również wskaźnik „wypadkowości” w danej placówce. Podmioty medyczne musiałyby informować, ilu ich pacjentów otrzymało świadczenia z funduszu. Sprawozdawczość miałaby służyć nie temu, by szukać i karać winnych, lecz analizie, co można poprawić. Szpitale miałyby motywację finansową – im mniej wypadków, tym mniejsza składka do funduszu.
Aby placówki nie czuły się poszkodowane, pada propozycja, aby mogły odpisywać składkę od podatku. Ponadto nie musiałyby się ubezpieczać od zdarzeń medycznych. Żaden szpital nie chciał tego robić (w tym roku takie ubezpieczenie miał... jeden). Powód? Składki szły w miliony złotych.
Na wzór wypadków przy pracy, świadczenie miałoby wynosić 780 zł za 1 proc. uszczerbku na zdrowiu. Maksymalna kwota, jaką mógłby uzyskać pacjent, wynosiłaby 78 tys. zł. Za śmierć bliskiej osoby świadczenie byłoby niższe. Pacjenci mogliby uzyskać także możliwość rehabilitacji, która pomogłaby odzyskać im zdrowie w stopniu umożliwiającym powrót do pracy. Dostęp do zabiegów byłby oferowany w ramach specjalnej ścieżki, poza zwykłą kolejką.
Nie jest jeszcze przesądzone – czy świadczenie byłoby wypłacane już w przypadku utraty 1 proc. zdrowia, czy może od 10 czy od 20 proc. Nie rozstrzygnięto też, od jakiego poziomu byłby liczony ów 1 proc. (gdyby minimum wynosiło 10 proc., to przy 11 proc. uszczerbku może to być 11 razy 780 zł albo jeden raz 780 zł). To ma być ustalone w dalszych pracach nad projektem.
Pomysłodawcy proponują, by osoby, które w następstwie wypadku medycznego straciłyby zdolność do samodzielnej egzystencji, a którym nie zostałaby przyznana renta ZUS, mogły otrzymywać przez jakiś czas comiesięczną rentę z Funduszu Wypadkowego.
Fundusz nie wypłacałby natomiast świadczeń za sytuacje, w których pacjenci doznali uszczerbku moralnego, np. brak poszanowania czy brak dostępu do informacji.
Kto mógłby skorzystać z funduszu? Osoby, które doznały uszczerbku po dniu wejścia w życie ustawy (prawdopodobnie rok 2018), nie dłużej niż trzy lata od zaistniałej szkody. Do tego czasu nadal działałyby komisje ds. zdarzeń medycznych.
Skorzystanie ze świadczeń w ramach funduszu zamykałoby drogę do procesu cywilnego – tak samo działają dziś komisje ds. orzekania o zdarzeniach medycznych. Pacjent ma wybór: albo droga sądowa – żmudna, długa, nie zawsze wygrana, choć czasem z milionowym odszkodowaniem – albo szybsza pomoc z komisji czy funduszu.
Według rzecznika praw pacjenta zmiana jest potrzebna. Model sądowy to ostateczność, a funkcjonujący obecnie nie jest dla pacjentów satysfakcjonujący. Zwłaszcza pod kątem finansowym. Chodzi o działający od roku 2012 system dochodzenia odszkodowania poza ścieżką sądową. Komisje ds. zdarzeń medycznych powstały, by ułatwić dochodzenie praw pacjentów. Wystarczy wpłacić 200 zł i opisać swój przypadek, a grupa ekspertów, w której znajduje się lekarz oraz prawnik, powinna ocenić, czy kuracja przebiegała zgodnie ze standardami. I wydać orzeczenie, czy doszło do tzw. zdarzenia medycznego (choć ustawowo nie mówi się o błędzie medycznym, de facto o niego chodzi). Jeżeli tak, szpital musi zapłacić odszkodowanie. Sęk w tym, że szpitale lub ich ubezpieczyciele proponują niewielkie kwoty: 1 zł czy 500 zł za trwałe kalectwo czy nawet śmierć – zamiast określonych w przepisach 100 tys. zł (za uszczerbek na własnym zdrowiu) lub 300 tys. zł (za śmierć członka rodziny). Powód? Decyzja o wysokości odszkodowania leży po stronie placówki medycznej. I nie ma od niej odwołania. W efekcie prace komisji idą na marne: większość pacjentów nie chce takich kwot. Woli w ogóle zrezygnować lub iść do sądu.
Nowy model ma zmienić tę postawę. Jego rozwiązania bazują przede wszystkim na sprawdzonych od wielu lat rozwiązaniach szwedzkich i nowozelandzkich.
Głównym celem, jak tłumaczy prof. Dorota Karkowska, przewodnicząca zespołu, który przygotował projekt ustawy, byłoby stworzenie uprzywilejowanego systemu świadczeń dla osób poszkodowanych, tj. pacjenta lub jego osób bliskich – bez regresu wobec podmiotu wykonującego działalność leczniczą.
– Chodzi o wzrost bezpieczeństwa zdrowotnego i zaspokojenie potrzeb osób poszkodowanych, w sytuacji gdy wraz z rozwojem nowych technologii medycznych i postępem medycyny wzrasta liczba szkód wyrządzonych przy leczeniu – podsumowuje prof. Karkowska, prawniczka z Uniwersytetu Łódzkiego.