Dyrektorzy szpitali chcą różnicować podwyżki dla pielęgniarek w zależności od ich kwalifikacji. Związkowcy już zapowiadają protesty
Pielęgniarka i położna – samodzielne zawody medyczne / Dziennik Gazeta Prawna
Szpitale i przychodnie czeka gorący koniec lata. Podwyżki dla pielęgniarek, które od września chce przyznać im minister zdrowia, wcale nie uspokoją sytuacji. Wręcz przeciwnie. W kolejce po pieniądze już ustawiają się następni pracownicy medyczni.
Dodatek do pensji
Ministerstwo Zdrowia przygotowało projekt rozporządzenia, który od września gwarantuje pielęgniarkom i położnym wzrost wynagrodzeń. Jeszcze w tym tygodniu zostanie on skierowany do konsultacji społecznych. Dziś będzie też przedmiotem kolejnych negocjacji przedstawicieli pielęgniarskich związków i samorządu zawodowego oraz resortu zdrowia i NFZ.
Tymczasem, jak wynika z naszych informacji, kwota, którą dostaną ostatecznie pielęgniarki i położne, jest daleka od ich oczekiwań. Przedstawicielki obu zawodów w trakcie wielotygodniowych negocjacji z resortem zdrowia domagały się dla każdej z pracownic podwyżki o 1,5 tys. zł. Zgodnie z projektem nowelizacji rozporządzenia ministra zdrowia z 6 maja 2008 r. w sprawie ogólnych warunków umów o udzielanie świadczeń opieki zdrowotnej (Dz.U. z 2008 r. nr 81, poz. 484) podwyżka ma wynieść wraz z innymi składnikami pochodnymi średnio 300 zł w przeliczeniu na pojedynczy etat (czyli ok. 172 zł netto). Pieniądze mają być zagwarantowane na ten cel od 1 września 2015 r. do końca 2016 r. (NFZ przekaże na ten cel 915 mln zł). Następnie podwyżki będą kontynuowane w 2017 r. Łącznie na wzrost wynagrodzeń dla tych grup zawodowych przez najbliższe ponad dwa lata fundusz wyłoży 1,5 mld zł.
Podwyżki w formie dopłaty do wynagrodzenia otrzymają wszystkie pielęgniarki i położne działające w ramach systemu NFZ (około 200 tys. osób w całym kraju). Wzrost wynagrodzeń nie będzie więc przysługiwał ok. 60 tys. pielęgniarek zatrudnionych m.in. w domach pomocy społecznej i żłobkach. Podwyżkami nie zostaną też teraz objęte pracownice podstawowej opieki zdrowotnej. Przy czym w ich przypadku od 1 stycznia 2016 r. przewidziano zwiększenie stawki kapitacyjnej za każdego pacjenta. NFZ już przygotuje aneksy do umów zawartych ze świadczeniodawcami, w których podwyższy wartość kontraktu o kwotę przeznaczaną na wzrost wynagrodzeń (liczba pielęgniarek i położnych mnożona przez 300 zł). Pracodawca nie będzie mógł jednak przeznaczyć tych środków na żaden inny cel niż podwyżki dla pracownic.
Nie wszystkim po równo
Wszystko wskazuje na to, że kwoty, jakie otrzymają poszczególne pracownice, będą w rzeczywistości różne. Resort zdrowia daje dyrektorom szpitali i przychodni wolną rękę w podziale przekazywanych im środków.
– Minister Marian Zembala jest przeciwnikiem filozofii dawania wszystkim pielęgniarkom i położnym równych podwyżek. Uważa, że przy podziale pieniędzy należy uwzględnić kwalifikacje pracowników. Dlatego decyzję w tej sprawie zostawiamy w rękach pracodawców – podkreśla Beata Cholewka, dyrektor departamentu pielęgniarek i położnych w Ministerstwie Zdrowia. Dodaje, że od przyszłego roku zmienią się kompetencje pielęgniarek – około 100 tys. z nich zyska prawo do wypisywania pacjentom recept na leki refundowane.
– To będzie nowa rola pielęgniarki i płacenie za jej wykonywanie jest jak najbardziej zasadne – zauważa Beata Cholewka.
Tymczasem zwiększenie wynagrodzeń dla pracownic z wysokimi kwalifikacjami oznacza, że pieniędzy może nie wystarczyć dla pielęgniarek ze średnim wykształceniem lub gorzej ocenianych przez pracodawców.
Pomysł różnicowania dopłat oburza pielęgniarskie związki, które chcą, żeby dodatkowe środki podzielić między wszystkie pracownice po równo.
– To jest dzielenie pielęgniarek na lepsze i gorsze. Doprowadzi to tylko do skłócenia załogi. Trzeba najpierw stworzyć pielęgniarkom normalne warunki do pracy, żeby można było je ocenić. Dziś jedna przypada na 30 pacjentów, jest przeciążona i wykonuje pracę ponad swoje siły – oburza się Lucyna Dargiewicz, przewodnicząca Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych. Zapowiada, że związki nie zgodzą się na różnicowanie kwot podwyżek.
Postawa związków nie zraża jednak dyrektorów szpitali, którzy zapowiadają, że skorzystają z sugestii resortu.
– Na pewno nie podzielę środków po równo. Dokonamy ich podziału ze względu na przydatność danego pracownika dla zakładu. Nie wszystkie stanowiska, na których pracują pielęgniarki, są tak samo obciążone. Nie umiałbym spojrzeć w oczy pielęgniarce zabiegowej, która jest narażona na ogromny stres przy zabiegu, gdybym przyznał jej taką samą podwyżkę, jak np. osobie zatrudnionej w poradni specjalistycznej czy punkcie szczepień – stwierdza Marek Nowak, dyrektor Regionalnego Szpitala Specjalistycznego im. Biegańskiego w Grudziądzu.
Wtóruje mu Jerzy Wielgolewski, dyrektor Samodzielnego Publicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej (SPZOZ) w Makowie Mazowieckim.
– Różnicowanie wynagrodzeń będzie oznaczało niezdrową atmosferę wśród załogi, ale mimo wszystko jestem jego zwolennikiem. Nie wszyscy pracują tak samo. Zatrudnieni mają różne kwalifikacje, niektórzy ukończyli dodatkowe kursy, musieli więc ponieść koszty, kształcąc się – podkreśla Jerzy Wielgolewski.
Dyrektorzy obawiają się jedynie tego, czy różnicując podwyżki dla pielęgniarek i położnych, nie narażą się na zarzut dyskryminacji płacowej oraz ewentualne pozwy do sądu pracy. I choć orzecznictwo w tej sprawie jest różne, to zgodnie z kodeksem pracy osoby zatrudnione na podobnym stanowisku powinny uzyskiwać podobne wynagrodzenie.
– Istotne są okoliczności i jak to zostanie zapisane w rozporządzeniu. Z samego faktu, że minister przyznaje podwyżki według pewnego algorytmu, nie wynika jeszcze, że wszyscy otrzymają taką samą kwotę – podkreśla Arkadiusz Sobczyk, radca prawny z kancelarii Sobczyk i Współpracownicy.
Lawina żądań
Dyrektorzy placówek medycznych przyznają, że podwyżki pielęgniarkom i położnym niewątpliwie się należą. Ta grupa zawodowa nie miała zwiększanych wynagrodzeń od 2006 r. Pensje najmniej wykwalifikowanych pracowników w tym czasie stale rosły, ponieważ ci otrzymują zwykle płacę minimalną, która co roku była podwyższana. W szpitalach dochodziło więc do paradoksalnych sytuacji, kiedy sprzątaczka zarabiała niewiele mniej niż pielęgniarka z ukończonym licencjatem. Szefowie szpitali obawiają się jednak, że rządowa podwyżka dana tylko jednej grupie zawodowej wywoła lawinę żądań płacowych pozostałego – średniego – personelu. W niektórych zakładach o większe pieniądze już się upominają ratownicy medyczni. Mają poparcie Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ „Solidarność”, który uważa, że resort zdrowia powinien objąć wzrostem wynagrodzeń także fizjoterapeutów, diagnostów czy radiologów.
– Podwyżki tylko dla jednej grupy zawodowej skonfliktują środowisko. Nadszedł czas na rozwiązania systemowe, dzięki którym wzrastałyby wynagrodzenia wszystkich pracowników medycznych – stwierdza Maria Ochmann, przewodnicząca Krajowego Sekretariatu Ochrony Zdrowia NSZZ „Solidarność”.
Dyrektorów szpitali czekają trudne negocjacje z załogami, choć z góry wiadomo, jak się one zakończą. – Borykamy się z deficytem pielęgniarek, bo jest ich zdecydowanie za mało. Tym bardziej że część z nich będzie przechodzić niedługo na emeryturę. Podwyżki dla tej grupy zawodowej to dobry ruch. Natomiast nie widzę szans na zwiększenie wynagrodzeń np. ratowników medycznych, których na rynku jest w nadmiarze – kwituje Marek Nowak.