W ochronie zdrowia strategie działania pojawiają się rzadko, a konsekwencją ich braku jest chaotyczne wprowadzanie zmian. Bez strategii nowy minister zdrowia zajmie się tylko gaszeniem pożarów - podkreśla w wywiadzie dla PAP ekspert rynku ochrony zdrowia Adam Kozierkiewicz.

Jakich zmian należy się spodziewać w systemie ochrony zdrowia w najbliższych latach?

Sytuacja ochrony zdrowia jest obecnie stabilna. Jest oczywiście stały poziom niezadowolenia społecznego z działalności systemu, ale jest to stan ustabilizowany, nie wymaga nagłych zmian. Nowy minister zdrowia powinien przedstawić program na najbliższe cztery lata. Konieczne jest przygotowanie strategii, jest to o tyle ważne, że w tym samym czasie będą tworzone programy operacyjne dotyczące nowej perspektywy finansowej UE. W ochronie zdrowia strategie działania pojawiają się rzadko, a konsekwencją ich braku jest chaotyczne wprowadzanie zmian. Bez strategii działania minister traci z pola widzenia najważniejsze punkty i zajmuje się tylko gaszeniem pożarów.

Jakie założenia powinny zostać zawarte w strategii, o której pan mówi?

Brakuje zgody co do tego, w jakim kierunku powinien podążać system ochrony zdrowia. Zgoda kończy się na etapie, że zmiany są konieczne. Dlatego w strategii powinna zostać podjęta próba ustalenia kluczowych założeń, co do kierunku zmian. Trzeba ustalić, czemu ma służyć ochrona zdrowia. Podstawowym celem jest poprawa stanu zdrowia społeczeństwa - nikt nie ma co do tego wątpliwości, ale to powinno zostać wyrażone. Następnym będzie pytanie, jak ten cel osiągnąć. Oczywistym jest, że należy dobierać takie działania, które doprowadzają to poprawy stanu zdrowia. Okazuje się bowiem, że istnieją obecnie obszary działalności w ochronie zdrowia, które nie mają nic wspólnego z osiągnięciem tego celu. Chodzi np. o tzw. sanatoria - działalność ta jest stosowana tradycyjnie, nie są to świadczenia konieczne dla pacjentów. Turnusy sanatoryjne poprawiają samopoczucie na krótki okres, ale nie poprawiają stanu zdrowia. W związku z tym środki przeznaczane na ich finansowanie powinny zostać przeniesione do innego obszaru ochrony zdrowia - chodzi o 500 mln zł.

Innym przykładem są wizyty lekarskie, mające na celu tylko ponowienie recepty. Okazuje się, że lekarze rodzinni poświęcają tej typowo administracyjnej czynności 30 proc. czasu pracy. Lekarz musi wypisać receptę, ale w zdecydowanej większości przypadków nie ma konieczności, by pacjent przychodził na wizytę, wystarczy telefoniczne zgłoszenie zapotrzebowania. Jeśli sobie uświadomimy, że celem systemu nie jest wykonywanie usług, ale poprawa stanu zdrowia, to możemy znaleźć wiele rzeczy, które uda się wyeliminować, a środki przesunąć do innych obszarów.

Czy pana zdaniem konieczne jest także podniesienie składki na ubezpieczenie zdrowotne?

Nasz poziom wydatków na ochronę zdrowia jest umiarkowanie niski. Każde podniesienie składki na ubezpieczenie zdrowotne oznacza zwiększenie obciążeń fiskalnych dla obywateli. Wydaje się, że z powodu starzenia się społeczeństwa wzrost wydatków jest nieunikniony, ale nie sądzę, żeby takie rozwiązanie znacząco poprawiło sytuację w systemie ochrony zdrowia. Poprawi się komfort pracy świadczeniodawców.

Może pacjenci muszą dopłacać do świadczeń?

Współpłacenie powinno dotyczyć tylko niektórych usług; w naszej sytuacji powinno dotyczyć raczej lekarzy specjalistów niż pierwszego kontaktu. Pacjenci często wymuszają kilka skierowań do specjalisty i zapisują się w różnych miejscach, blokując dostęp innym pacjentom, wydłużając kolejki. Poza tym sami specjaliści każą przychodzić na kolejne wizyty tzw. kontrolne, które niewiele wnoszą i mogłyby być wykonane przez lekarza rodzinnego. A wykonywane przez specjalistę, zużywają limity, jakimi dysponuje NFZ. Tu współpłacenie byłoby użyteczne, ale - jak rozumiem - politycy bardzo się go boją.

Jak ocenia pan propozycje dobrowolnych dodatkowych ubezpieczeń?

Polacy wydają rocznie 300 mln zł na prywatne ubezpieczenia, natomiast 30 mld zł na wykupywanie pojedynczych świadczeń. Małe zainteresowania ubezpieczeniami wynika ze słabej oferty firm, które je oferują. Komercyjni ubezpieczyciele nie działają po to, żeby pomagać pacjentom - ich celem jest zarabianie pieniędzy. Z danych Komisji Nadzoru Finansowego wynika, że prywatni ubezpieczyciele wydają na świadczenia 38 proc. środków ze składki, jakie gromadzą, reszta to ich zarobek, koszty administracyjne i inne.

Pacjenci wolą wydać 100 zł na wizytę u lekarza wtedy, kiedy tego potrzebują, zamiast wydawać 100 zł co miesiąc na ubezpieczenia. Jeżeli ubezpieczenia dodatkowe byłyby stymulowane np. poprzez ulgi fiskalne, z tytułu ich wykupu, to należałoby się zastanowić - kogo państwo wspomaga? Jeśli ubezpieczyciele komercyjni zużywają na własne cele 60 proc. zebranej składki, to do sektora medycznego dociera tylko 40 proc. Narodowy Fundusz Zdrowia wydaje 98,8 proc. zebranej składki na świadczenia, tylko 1,2 proc. przeznacza na swoją działalność.

Pewnym rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie ulgi podatkowej na usługi zdrowotne, nabywane zarówno w drodze ubezpieczeń, jak wykupu usługi medycznej (w tym abonamentu). W takiej sytuacji pacjenci mieliby możliwość odpisania od podatku jakiejś części płatności za świadczenia. Plusem byłoby to, że więcej transakcji zostałoby rejestrowanych fiskalnie, bo obecnie często nie są one opodatkowane.

Czy NFZ powinien nadal funkcjonować w swojej obecnej strukturze?

NFZ musi się zmienić, ale jestem przeciwnikiem likwidacji centrali funduszu. Podobnie jak przy likwidacji kas chorych doprowadziłoby to do chaosu. NFZ trzeba decentralizować, np. przez to, że dyrektorzy oddziałów regionalnych otrzymają więcej kompetencji. W przeciągu ostatnich czterech lat system został bardzo scentralizowany, głównie przez przeniesienie wielu kompetencji powyżej NFZ, do Ministerstwa Zdrowia.

Jakie jest pana zdanie w sprawie przekształceń szpitali? Czy wszystkie powinny być spółkami?

Dobrowolność jest lepsza niż obligatoryjność, choćby z tego powodu, że jak się komuś coś nakazuje, to przeważnie jest bojkot. Natomiast ważne, by było zachęcanie samorządów do restrukturyzacji szpitali, zanim zostaną one przekształcone w spółki. Negatywnie oceniam automatyzm przekształcenia, który wprowadziła ustawa o działalności leczniczej. Zgodnie z tym mechanizmem, szpital z dnia na dzień, niezależnie od sytuacji finansowej, staje się spółką. Jeśli spółka zaczyna kontynuować zadłużanie, to po kliku miesiącach jej konto, a co ważniejsze, jej aktywa (np. budynek) zajmuje komornik.

W przypadku szpitala w postaci SPZOZ komornik może zająć konto, ale ponieważ szpital nie ma zdolności upadłościowej, więc nie może przejąć np. nieruchomości. W przypadku spółki nieruchomości mogą zostać zajęte. Jeżeli szpitale zaczną się przekształcać w spółki na zasadach zapisanych w ustawie o działalności leczniczej, niektóre z nich w ciągu kilku miesięcy popadną w długi. Dlatego konieczny jest mechanizm, który wymusza restrukturyzację przed przekształceniem.