Mimo pandemii dyrektorzy szpitali musieli znaleźć pieniądze na lipcowe podwyżki dla pracowników. Zdaniem związkowców są one zdecydowanie za małe. Na początku wakacji chcą wrócić do rozmów o podniesieniu wskaźników, według których ustala się pensje.
ikona lupy />
DGP
Płace w sektorze zdrowotnym reguluje ustawa z 8 czerwca 2017 r. o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego niektórych pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych (Dz.U. z 2019 r. poz. 1471 ze zm.). Ustawowe minimum to iloczyn wskaźnika przypisanego danym grupom zawodowym i kwoty bazowej. Do określonych w ustawie docelowych kwot dochodzi się stopniowo – podwyższając co roku 1 lipca pensje będące poniżej tej kwoty. W zeszłym roku kwota bazowa została podniesiona z 3,9 tys. zł do 4,2 tys. zł. W tym roku ma być równa wartości średniej krajowej (przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia brutto w gospodarce narodowej w roku poprzednim według GUS), obliczonej na 4918,17 zł.
– Te 700 zł to dodatkowe koszty, na które nie mamy pieniędzy. Zwłaszcza że nikt nam nie zrekompensował jeszcze podwyżek płacy minimalnej w gospodarce, wprowadzonych od stycznia 2020 r. A spowodowały one m.in. to, że firmy, z którymi mamy umowy, zrobiły korekty i podniosły ceny. Uważamy, że my też mamy prawo do podobnego działania – mówi Waldemar Malinowski, prezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych.

Epidemia zrobiła swoje

Dyrektorzy szpitali wskazują, że ich budżety dodatkowo wydrenowała epidemia koronawirusa. Doszły koszty, których nikt się wcześniej nie spodziewał.
– Ceny materiałów zaopatrzenia osobistego wzrosły o kilkaset procent. Wielu z naszych kontrahentów nie jest w stanie dotrzymać warunków umów – wyjaśnia Waldemar Malinowski.
Dlatego ustawowe podwyżki płac są im bardzo nie na rękę, a że nie można ich obejść, to ponad dwa tygodnie temu wystąpili do ministra zdrowia o podniesienie wartości szpitalnych kontraktów o 3 proc. – Z naszych danych wynika, że mogłoby to pokryć wzrost kosztów wynagrodzeń – mówi nasz rozmówca.
I wygląda na to, że ten postulat zostanie spełniony. We wtorek wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński zapowiedział 3-proc. wzrost wyceny świadczeń w ramach leczenia szpitalnego od 1 lipca br., a prezes NFZ podpisał dwa zarządzenia, które mają to zagwarantować. W sumie przeznaczone na ten cel zostanie ponad 302 mln zł z funduszu zapasowego.

Tylko minimum

Ustawowe podwyżki płacy minimalnej niektórych pracowników ochrony zdrowia nie są więc zagrożone. Zaczną być wypłacane w terminie, czyli także od lipca 2020 r.
– Nie mamy żadnych sygnałów z terenu, że będzie z tym jakiś problem, albo że jakiś dyrektor chce się od tego obowiązku uchylić – mówi Maria Ochman, szefowa sekcji zdrowotnej w NSZZ „Solidarność”.
Potwierdzają to także przedstawiciele OPZZ i Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych (OZZPiP). Choć jak przyznaje Urszula Michalska z OPZZ, były próby wyliczania podwyżek od kwoty bazowej z poprzedniego rozdania, czyli od 4,2 tys. zł. Ukróciły je resort zdrowia i GUS, podając kwotę średniej krajowej jako tej, od której należy wyliczać minimalne wynagrodzenia.
Osobną kwestią jest to, że wielu dyrektorów w tym roku, głównie z powodu epidemii, nie zdecydowało się na podwyżki dla pracowników administracyjno-technicznych, którzy w ustawie wymienieni nie są. Do tej pory, jeśli chcieli uspokoić nastroje w szpitalu, zazwyczaj wyznaczali dla nich jakiś wskaźnik wzrostu i przed końcem maja podpisywali porozumienie w tej sprawie ze związkami zawodowymi. W tym roku, jak mówi Jarosław Fedorowski, prezes Polskiej Federacji Szpitali, niewiele placówek się na to zdecydowało. – Podwyżki ustawowe będą wypłacone w terminie, ale z tymi dodatkowymi będzie bardzo trudno, bo budżety szpitali są napięte – przyznaje. Potwierdza to Maria Ochman. – W poprzednich latach zdarzało się, że dyrektorzy podnosili wynagrodzenia niektórym grupom pracowników. Ustalali wskaźnik niższy niż ten ustawowy, ale zawsze coś im dawali – mówi.
Przedstawicielka Solidarności dodaje, że w tym roku miała już informacje z woj. kujawsko-pomorskiego, gdzie dyrektor placówki wielospecjalistycznej w ogóle odmówił jakiejkolwiek dyskusji na temat innych podwyżek. – Powiedział, że zastosuje się tylko do przepisów ustawy, choć zaznaczył, że jeżeli po pierwszym półroczu sytuacja finansowa szpitala będzie dobra, to wróci do rozmów – relacjonuje Maria Ochman.

Czas na zmianę wskaźników

Ale związki liczą na więcej. Mają nadzieję na zapowiedziane, ale przerwane przez koronawirusa prace nad zmianą ustawy i podwyższeniem wskaźników. Na początku roku minister zdrowia Łukasz Szumowski nie wykluczał takiej ewentualności.
– Rozmowy miały rozpocząć się w marcu, ale pandemia pokrzyżowała te plany. Mamy wrócić do tematu w pierwszej połowie lipca. Jednak nowelizacji z pewnością nie uda się przygotować przed wakacjami parlamentarnymi – mówi Maria Ochman.
Dodaje, że na to spotkanie związki chciałyby już mieć informacje dotyczące wypłaty tegorocznych podwyżek. Podobny obraz sytuacji chcą mieć pracodawcy. Ale interesy obu grup są rozbieżne – dyrektorzy placówek chcą zwiększenia środków na świadczenia szpitalne, choć niekoniecznie na wynagrodzenia.
Związkowcom zależy na urealnieniu płac w poszczególnych grupach zawodowych, w zależności od kompetencji i odpowiedzialności. – Nie może być tak, że dyplomowana pielęgniarka zarabia tyle co pracownik pomocniczy. MZ się do tego przychylał. Jeśli nie zostaną wkrótce wprowadzone jakieś sensowne rozwiązania, to nie będzie osób zainteresowanych pracą w szpitalnictwie. Za te same pieniądze można pracować w podstawowej opiece zdrowotnej – mówi Krystyna Ptok, przewodnicząca OZZPiP.
– Musimy podejść do tej debaty w sposób odpowiedzialny, bo decyzja dotycząca wskaźników wynagrodzenia minimalnego będzie mieć duże skutki finansowe. I choć prezes NFZ mówi, że na razie nie ma załamania w budżecie funduszu, to jednak przyszłość z powodu epidemii jest niepewna – ocenia przedstawicielka Solidarności.