Obowiązek rzetelnego informowania pacjentów o stanie lekowym państwa wzięły na siebie prywatne firmy. A urzędnicy stworzyli zespół specjalny.
Magazyn. Okładka. 19 lipca 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Leki są dla Polaków tak ważne, że nie można obywateli straszyć. Ale nie można też – z tego samego powodu, czyli ich znaczenia dla naszego życia – ludzi oszukiwać. Tymczasem ostatnie dni pokazują przepaść między komunikatami przekazywanymi przez Ministerstwo Zdrowia a rzeczywistością. Ta ostatnia jest niestety zdecydowanie ciemniejsza, niż chcieliby ją widzieć urzędnicy. Czołowy polski hurtownik opublikował właśnie dane o zapotrzebowaniu na leki i jego realizacji: potrzebuje setek tysięcy opakowań do dalszej dystrybucji, dostaje setki. Bez tysięcy.
W ubiegły wtorek (9 lipca) napisaliśmy w DGP, że pacjentom brakuje już 500 leków. 10 lipca minister Łukasz Szumowski powiedział, że nie należy mówić o kryzysie lekowym, a „problem z dostawą substancji czynnych był, ale dostawy zostały już wznowione” i „leków przybywa”. 11 lipca dorzucił, że „w tej chwili ten problem jest już rozwiązany, produkty trafiają do hurtowni, do aptek”. Zapewnił, że leki są już w Polsce. 15 lipca minister stwierdził, że uruchomiona infolinia lekowa, na której można uzyskać informację, gdzie kupić produkt, cieszy się ogromną popularnością. Warto się zastanowić, po co ludzie na nią dzwonili, skoro te były już w aptekach. 17 lipca powiedział, że „ilość leków w Polsce jest stabilna, a problemy z zaopatrzeniem powoli się kończą”. Wiceminister zdrowia Maciej Miłkowski dodał, że „problem z dostępem do leków występuje lokalnie”. Członkowie samorządu aptekarskiego przyznali zaś, że wiceminister powiedział prawdę: lokalnie, od Odry do Buga. 18 lipca minister Łukasz Szumowski z kolei wskazał, że leków czasami brakowało, bo pacjenci odczuli potrzebę zrobienia zapasów.
Podsumowując: na początku żadnego kryzysu lekowego nie było, potem był on nieznaczny, teraz ten kryzys, którego nie było, się kończy, a tak w ogóle, to wszystko jest winą pacjentów, którzy zbyt dużo leków kupowali (i lekarzy, bo przecież ktoś musiał te medykamenty przepisać).
Statystyki potrafią kłamać, ale z reguły są dobrym źródłem informacji. Gdy więc mówimy o tym, czy leków w Polsce brakuje, czy jest ich pod dostatkiem, warto sięgnąć po liczby. Niestety Ministerstwo Zdrowia takich w zasadzie nie prezentuje. Drogi i zaawansowany system teleinformatyczny, w który może zaglądać kierownictwo resortu, nie ma tzw. nakładki zewnętrznej. Mówiąc prościej: dane są przedstawione w takiej formie, że przeciętnemu człowiekowi nic po nich.
Zadanie informowania o dostępie do leków przejęły prywatne firmy. Wczoraj dane opublikował lider rynku hurtu farmaceutycznego – Neuca. Firma odpowiada za ok. 1/3 rynku hurtowego w Polsce, zatem można uznać, że jej dane przyzwoicie pokazują stan jego nasycenia. Spółka opublikowała informacje o zapasach 10 leków zagrożonych brakiem dostępności, których apteki najczęściej poszukują.
Najważniejszy jest stosowany przy niedoczynności tarczycy euthyrox. Bierze go ok. 650 tys. Polaków. Neuca w ostatni wtorek zamówiła u dostawców 444 892 opakowania. Hurtownicy obecnie nie robią zapasów. Jeśli więc tyle zamówiono, mniej więcej tyle samo potrzebują od Neuki apteki. Tego samego dnia do hurtownika od dostawcy wpłynęły... 1352 opakowania. Łączny zapas w firmie wynosi 12,3 tys. sztuk. To mniej niż obecne dzienne zapotrzebowanie dla jednego województwa.
Oczywiście pozostają jeszcze 2/3 rynku hurtowego. W najlepszym jednak razie euthyroksu jest tyle, ile potrzebują pacjenci z trzech, czterech województw. A tych jest przecież 16.
Kolejny popularny lek to cukrzycowy glucophage. 12 lipca hurtownik zamówił ponad 134 tys. opakowań. Od tego czasu otrzymał... 40. Na stanie ma łącznie 305 opakowań.
Jeśli więc Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że kłopot dostępu do leków cukrzycowych został już rozwiązany, to udało się ministrowi Szumowskiemu osiągnąć to, czego nie osiągnął żaden inny lekarz na świecie – wyleczył kilkadziesiąt tysięcy ludzi z cukrzycy. Dowodem na to jest, że jeszcze w marcu 2019 r. Neuca sprzedawała do aptek 90 tys. opakowań glucophage. W czerwcu zaledwie 62 tys. opakowań. Albo więc ludzie przestali potrzebować leków diabetologicznych, albo ich zabrakło.
Popatrzmy na popularny lek nadciśnieniowy effox. Neuca od początku lipca czeka na 22,6 tys. opakowań. 15 lipca dostała 7,2 tys., które od razu przekazała do aptek. Stan na ostatni wtorek: 69 sztuk w magazynie. To i tak lepszy wynik niż w przypadku cukrzycowego glucobayu. Tego w magazynach Neuki można znaleźć... 2 (dwa) opakowania, choć hurtownik potrzebuje ponad 14 tys.
Ostatni przykład: stosowany w leczeniu nadkwaśności i choroby wrzodowej żołądka dexilant. 2, 4, 9, 11 i 16 lipca Neuca zgłosiła zapotrzebowanie na lek. Od początku miesiąca nie dostała ani jednego opakowania. W magazynie ma sześć sztuk.
Można by tak jeszcze długo wymieniać. Łącznie w Polsce brakuje kilkuset leków. Marszałek Senatu Stanisław Karczewski, chcąc chyba pochwalić rząd, wskazał ostatnio, że chodzi o mniej niż 500 pozycji. Cóż, marne to pocieszenie. Hurtownie, wbrew temu, co mówił publicznie minister zdrowia, nie mają medykamentów na stanie. A skoro tak, to leki nie trafią do aptek. A gdy nawet przyjdzie jedna czy druga większa dostawa, zostanie wyprzedana na pniu. Trudno się dziwić ludziom, że słysząc o brakach, proszą lekarzy o wystawienie recept na zapas.
Niektórzy, tuż po opublikowaniu danych przez Neukę, spółkę skrytykowali. Rzekomo wybrała leki mało popularne, takie, od których stosowania już się odchodzi. Prawdą jest, że część medykamentów ma lepsze odpowiedniki, ale nadal są zażywane przez tysiące pacjentów. Gdyby było inaczej, hurtownik przecież by ich nie zamawiał. Neuca wybrała po prostu te leki, których poszukują apteki. Ergo – szukają ich pacjenci.
Niestety prywatne podmioty przejęły na siebie obowiązek rzetelnego informowania pacjentów o stanie lekowym państwa. Kryzys pokazał, że administracja publiczna nie jest przygotowana do rozmowy z obywatelami. Potrafi tylko przesyłać za pośrednictwem mediów uspokajające komunikaty. Spójrzmy choćby na internetowe wyszukiwarki leków oraz sławną ministerialną infolinię. Portale KtoMaLek.pl i GdziePoLek.pl to świetne rozwiązania, ale komercyjne. Z ich usług korzysta do 60 proc. aptek. Każdy z nas może sprawdzić, czy znajdzie poszukiwany specyfik w placówce współpracującej z portalem. Sęk w tym, że gdy pojawiły się kłopoty, do tychże portali zaczęło odsyłać… Ministerstwo Zdrowia. Przez tyle lat informatyzacji opieki zdrowotnej nie doczekaliśmy się rozwiązania, które pozwoliłoby obywatelom sprawdzić zapasy we wszystkich polskich aptekach. Szumnie zapowiadana i stworzona infolinia również korzystała z wyżej wymienionych rozwiązań komercyjnych. Cały proces wyglądał tak, że potrzebujący człowiek dzwonił pod wskazany numer, a konsultant… wyszukiwał dany produkt w KtoMaLek.pl lub GdziePoLek.pl.
Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało wczoraj, że zostanie stworzony specjalny zespół zajmujący się analizą dostępności leków. W jego skład wejdą przede wszystkim urzędnicy różnych agend oraz przedstawiciele samorządów: aptekarskiego i lekarskiego.
Gdy coś się wali, politycy albo przyjmują nowe ustawy, albo powołują nowe zespoły. Czy nazwanie spotkania urzędników spotkaniem zespołu coś realnie zmienia? Czy do tej pory pracownicy resortu zdrowia, Narodowego Funduszu Zdrowia i Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego nie rozmawiali ze sobą i nie przyglądali się dostępowi Polaków do leków? Kolejny raz sprawdza się zasada: nie wiemy, co robić, to zróbmy naradę.