Dowiedzieliśmy się, że mafia lekowa funkcjonuje między innymi dzięki udziałowi byłych i obecnych prokuratorów. Czy ma pan negatywne doświadczenia z prokuratorami lub zna historie, które mogłyby potwierdzać te informacje?
Z mojego doświadczenia wynika, że nagminną praktyką prokuratury jest umarzanie wszelkich postępowań. Mam wrażenie, że prokuratorzy chcą na siłę wyręczać sąd. Ja jestem konsekwentny i zawsze zaskarżam każde postanowienie prokuratorskie. I za każdym razem sąd postanawia zwrócić sprawę do ponownego rozpatrzenia. No ale przecież sprawa trafia do tej samej prokuratury, więc temat znów upada. To paradoks, który zezwala na to, że parasol ochronny może swobodnie działać. Przykładowo posiadam stwierdzenia prokuratorskie o umorzeniu sprawy, gdzie w uzasadnieniu czytam, że uchyla się skargę, bo zaskarżona strona uważa, że jej postępowanie jest legalne. To absurd.
To jeszcze nie znaczy, że istnieje parasol ochronny nad mafią lekową.
Dla mnie dobitnym przykładem powiązania prokuratury z mafią lekową jest chociażby skandal w Bydgoszczy sprzed dwóch lat. Właściciel włocławskiej apteki złożył wtedy w prokuraturze zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez inspektorów. Efekt był taki, że policja weszła do inspekcji wraz z byłym prokuratorem, ówcześnie mecenasem reprezentującym powoda. I doszło do niebywałej sytuacji, gdy ten pan radośnie chodził sobie po inspekcji i przeglądał przy eskorcie policji poufne dokumenty. Mecenas wydzwaniał też do pani prokurator i zwracał się do niej po imieniu. Najbardziej niedorzeczne jest to, że potem gdzieś zagubił się protokół tego przeszukania.
Cała prokuratura nie może działać na rzecz mafii.
Oczywiście nie do wszystkich można mieć zarzuty o udział w mafii lekowej. Niektórzy są za to zwyczajnie nieprzygotowani do prowadzenia spraw z dziedziny farmacji. Nie radzą sobie też z kodeksem postępowania administracyjnego, który jednak nawet urzędnicy uważają za bardzo zawiły. Mało tego, w szeregach policji nie ma farmaceutów, co skutkuje tym, że w przypadku jakiejkolwiek sprawy o wywóz leków musimy im najpierw tłumaczyć, czym jest lek refundowany. Brak wiedzy okazuje się jednak nie być przeszkodą w momencie, kiedy przedsiębiorca postanawia ciągać inspektora farmaceutycznego po sądach.
O czym mowa?
Przestępcy powiązani z mafią lekową notorycznie wytaczają nam postępowania o rzekome przekroczenie uprawnień, czyli przestępstwo urzędnicze. Prokuratorzy bardzo chętnie podejmują się takich spraw. Wydaje się, że mają za wielki sukces to, że złapią urzędnika państwowego, który rzekomo przekroczył granice prawa. Złapanie wywożącego leki nie robi zaś na nikim wrażenia, nie da się przecież tego rozdmuchać i nie dostaje się za to premii. Doprowadza to do sytuacji, że jestem oskarżony o przestępstwo urzędnicze za to, że śmiałem kontrolować aptekę, kiedy ten podmiot uważał, iż takiego prawa mieć nie powinienem. Znajomi inspektorzy niejednokrotnie opowiadali mi o sytuacji, kiedy właściciel apteki, w której wykryto nieprawidłowości, wzywał policję, która miała podważyć uprawnienia inspektora do prowadzenia kontroli.
Zakładanie spraw to jedyna niedogodność?
Nie, atakowano mnie z różnych stron, często też przez pryzmat żony, która jest farmaceutką w aptece. Przykładowo wydzwaniano do różnych pracodawców, sugerując, by nigdy jej nie zatrudnili. Zdarza się też tak, że jesteśmy nachodzeni, zastraszani, a nawet podsłuchiwani. Trzeba też pamiętać, że koszty niezliczonej liczby spraw, które są nam zakładane, pokrywamy sami. A postępowania – nawet te założone z niedorzecznych powodów – ciągną się latami i często są inicjowane w sądach z miast z drugiego końca Polski, by narazić nas na dodatkowe koszty związane z przejazdami. Nie mamy żadnej pomocy prawnej ani środków przeznaczonych na ten cel. Jesteśmy zostawieni sami sobie, przestępcy z mafii lekowej i sieci aptek to wiedzą. Najprościej jest im więc zniszczyć nas ekonomicznie, czyli sprawić, żebyśmy stracili czas i pieniądze, żebyśmy nie mieli za co żyć. Walka z tymi przestępcami jest jak rzucanie się z motyką na słońce. I dlatego coraz mniej osób chce podejmować się tej pracy. Bo co z tego, że inspektorzy mogą nałożyć karę do pół miliona złotych za obrót pseudoefedryną, którą wykorzystuje się do wytwarzania narkotyku metamfetaminy. Inspektorzy i tak boją się nakładać tak wysokie kary na przestępców. Takie rzeczy powinien robić sąd.
Czy problemem są zatem przepisy?
Definitywnie tak. Dokonywane w ostatnich latach zmiany poczynione w prawie farmaceutycznym rodzą podejrzenie, że komuś bardzo zależało na tym, by wywóz leków był praktycznie bezkarny. Platforma Obywatelska w 2015 r. uchwaliła przepis mówiący o tym, że zakazane jest zbywanie produktów leczniczych przez aptekę ogólnodostępną lub punkt apteczny hurtowni farmaceutycznej innej aptece ogólnodostępnej lub innemu punktowi aptecznemu. Ale to sprawiło tylko tyle, że cały nielegalny obrót przeniósł się do Niepublicznych Zakładów Opieki Zdrowotnej (NZOZ). Działa to tak, że lekarze wystawiają zapotrzebowanie na abstrakcyjne ilości leków, które są realizowane w aptekach i jest to zgodne z prawem. Dziwi mnie, dlaczego zatem prokuratorzy nie zajęli się tymi konkretnymi osobami? Bo jak lekarz zamawia lek o wartości 1 miliona złotych do swojego małego gabineciku, to chyba coś jest na rzeczy. To przecież niemożliwe, by wydawał taką liczbę leków swoim pacjentom podczas wizyty. My w takich przypadkach mamy związane ręce. Mój inspektor był ostatnio na kontroli apteki zbywającej leki w dużych ilościach do NZOZ-ów. Pod aptekę zajechało wtedy auto klasy premium audi Q7. Wysiadła z niego pani prokurent ubrana jak z żurnala. Twarz miała wybotoksowaną, jej wargi aż ociekały wstrzykniętym kolagenem. Dokumenty dotyczące sprzedaży do NZOZ-u przedstawiła w kilka minut, miała wypis z KRS, opis zapotrzebowania na leki, faktury itd. Z sarkazmem oświadczyła, że w jej aptece wszystko jej zgodne z prawem i poniekąd miała rację.
W takim razie jak można byłoby utrudnić działanie przestępcom?
Wystarczyłoby, żeby w przepisach zapisano, iż NZOZ-y nie mogą posiadać takiego samego NIP-u jak hurtownie. To wystarczyłoby, żeby znacząco utrudnić proceder wywozu leków. Bo w tym momencie NZOZ musiałby mieć obrót i sprzedawać leki do hurtowni, co jest już wprost karane w przepisach. Bo dziś pacjent ze ściśniętym sercem musi biegać i szukać leku, który umożliwi mu przeżycie, a pani prokurent za pieniądze z wywozu leków funduje sobie botoks i nowe audi.
Czy doświadcza pan skarg pacjentów, którzy narzekają na małą dostępność leków na choroby przewlekłe?
Tak, to nagminne i dla nas bardzo nieprzyjemne. Ludzie wprost winią nas, że nie mogą dostać leku dla dziecka. Matki płaczą przez słuchawkę i wręcz błagają nas, żebyśmy pomogli w szukaniu medykamentów dla ich dzieci. I szukamy chociaż jednej paczki, żeby dziecko mogło przetrwać choć kolejny tydzień. Państwo wprowadza 500+, promuje zdrowie publiczne, a zupełnie nie potrafi pomóc chorym w potrzebie? Tylko dlatego, że jakiś przestępca powywoził leki dla własnego przychodu? Albo kilka NZOZ-ów z premedytacją transportuje je za granicę, śmiejąc się przy tym państwu polskiemu w twarz? Media wykrzykują o sprawach typu Amber Gold. A ja jestem zdania, że ten podmiot przy procederze wywozu leków to mała sprawa. Bo leków transportuje się tak dużo, że wywożący postanawiają wyciągać je z pudełek i chować luzem w workach na śmieci – np. leki z pseudoefedryną. Wszystko po to, żeby jak najwięcej zmieściło się ich w transporcie.