Są naszpikowane elektroniką bardziej niż centrum lotów kosmicznych NASA. Teoretycznie ma ona zapewniać nam komfort i bezpieczeństwo, jednak w praktyce może się okazać źródłem poważnych problemów. Testując dla was nowe auta, coraz częściej odnoszę wrażenie, że to nie ja eksperymentuję i zabawiam się z nimi, lecz one ze mną. Jestem królikiem doświadczalnym w rękach koncernów motoryzacyjnych. Wy również.
/>
Kilka tygodni temu siedziałem za kierownicą 520-konnego audi S8, które rozpędzało się do setki szybciej, niż trwa kichnięcie, a po zdjęciu fabrycznej blokady bez najmniejszych oznak zadyszki było w stanie przekroczyć 300 km/h. Przypomnę tylko, że S8 nie jest – jak być może wielu z was sądzi – sportowym samochodem stworzonym z myślą o ściganiu się po torze, lecz elegancką, luksusową limuzyną zbudowaną po to, abyście w królewskich warunkach mogli podróżować pomiędzy bankiem, operą a ulubionym klubem nocnym. Wydaje mi się, że pod względem komfortu i szybkości tylko jeden środek transportu jest w stanie dorównać audi – to teleport. Na pewno jednak nie jest on tak bezpieczny jak S8.
Niemieccy inżynierowie najwyraźniej doszli do wniosku, że ich 520-konne arcydzieło zechcą kupować głównie ludzie kompletnie nieznający się na prowadzeniu pojazdów. Ludzie, którzy zamiast trzymania w palcach kierownicy wolą badać tymi palcami zawartość swoich nosów. I są tym samym jak hokejowy bramkarz – potrzebują mnóstwa ochraniaczy. Z myślą o nich audi wyposażono w więcej radarów, niż ma cała Polska armia. I tyle kamer, że James Cameron bez trudu nakręciłby za ich pomocą „Avatara”. Dzięki nim, a także licznym procesorom, światłowodom, silniczkom, płytom głównym etc. S8 potrafi samodzielnie hamować, przyspieszać, parkować, omijać przeszkody, jeździć w korkach, utrzymywać się na swoim pasie ruchu, wykrywać wrogów czających się w martwym polu lusterek, a także ostrzegać przez czyhającymi w ciemnościach pieszymi i bezpańskimi psami na długo, zanim dosięgną ich światła reflektorów. Innymi słowy, Niemcy najpierw stworzyli piekielnie mocny i szybki samochód, a następnie założyli mu smycz, kaganiec i nafaszerowali nervosolem. To trochę tak, jakby Bóg stworzył mężczyznę, ale na końcu doszedł do wniosku, że „bez tego czegoś między nogami będzie chyba bezpieczniej”, i po prostu to wyciął.
Domyślam się, że wykształceni ludzie wykrzykną w tym miejscu: „Ale przecież te wszystkie systemy bezpieczeństwa można dezaktywować!”. Oczywiście. Podobnie jak można „dezaktywować” małżeńską obrączkę na czas delegacji – zdjąć ją z palca i włożyć do kieszeni. Jednak za którymś razem, wracając do domu, zapomnicie założyć ją z powrotem. A wówczas rozegra się prawdziwy dramat – znajdziecie się w ogniu bardzo wielu bardzo trudnych pytań. I jeżeli wasze odpowiedzi będą mało satysfakcjonujące, zostaniecie zmuszeni do chwilowego zamienienia wygodnego ciepłego łóżka w sypialni na wilgotną derę w psiej budzie. Podobnie będzie z S8 – pewnego dnia wyłączycie wszystkie jego supersystemy, ale o tym zapomnicie i podczas zmiany pasa ruchu dojdzie do tragedii. Później, podczas składania zeznań przed prokuratorem, będziecie próbowali zwalić winę na producenta auta: „Bo nie zaświeciła się ta pomarańczowa dioda przy lusterku”.
Tak naprawdę problem ten nie dotyczy wyłącznie audi, lecz właściwie wszystkich produkowanych obecnie samochodów. Upycha się w nich najnowszą technologię, twierdząc, że to w imię naszego bezpieczeństwa, wygody i komfortu. Prawda jest jednak taka, że w rzeczywistości tego typu rozwiązania osłabiają naszą koncentrację, odmóżdżają nas, a czasami nawet sprawiają, że zamiast szlifować swoje umiejętności za kierownicą – stępiamy je. Koncerny motoryzacyjne naciągają nas na kosztowne bajery, które – w najlepszym przypadku – nigdy nie działają tak, jak powinny, zaś w najgorszym – mogą stać się źródłem tragedii. Pozwólcie, że teraz zajmę się kilkoma z nich.
Aktywny tempomat
W skrócie mówiąc, ustawiacie żądaną prędkość, a samochód sam przyhamowuje przed poprzedzającym autem i samodzielnie przyspiesza, gdy tamto zjedzie wam z drogi. Tyle teorii. W praktyce działa to tak: hamowanie rozpoczyna się już w momencie, gdy auto przed wami jest jeszcze w sąsiednim województwie, a przyspieszacie zawsze w tempie sparaliżowanego żółwia. Tempomat sprawdza się tylko wtedy, gdy droga przed wami jest całkowicie pusta, obowiązuje na niej tylko jedno ograniczenie prędkości, a do tego nigdzie się wam nie spieszy. Czyli nigdy.
Adaptacyjne zawieszenie
Zamawiacie je, bo sprzedawca w salonie przekonywał, że „w trybie sportowym samochód lepiej się prowadzi”. W rzeczywistości to „lepiej” oznacza tylko tyle, że bezpośrednio na kości ogonowej czujecie, jak najeżdżacie na linie oddzielające pasy jezdni. A gdy nagle wyrasta przed wami studzienka kanalizacyjna, po prostu tracicie wszystkie zęby. Na autostradzie, która dotychczas wydawała się wam równiutka jak stół bilardowy, macie wrażenie przebywania we wnętrzu kauczukowej piłeczki. Wówczas wyłączacie tryb „sport”. I w ciągu kolejnych pięciu lat korzystacie z niego już tylko jeden, jedyny raz – sprzedając auto. Mówicie wtedy kupującemu, że „w trybie sportowym samochód lepiej się prowadzi”.
Asystent pasa ruchu
Gdy radar wykryje, że zjeżdżacie ze swojego pasa ruchu na sąsiedni bez użycia kierunkowskazu, kierownica zaczyna wibrować lub/i rozlega się dźwięk przypominający coś pomiędzy skowytem bitego psa a biciem kościelnego dzwonu. W nowocześniejszym wydaniu system potrafi nawet utrzymać samodzielnie pojazd między liniami – wówczas możecie puścić kierownicę i zacząć grzebać w szparze pomiędzy fotelem a konsolą środkową, gdzie przed chwilą wpadło wam 5 zł, klucze do domu, komórka lub tlący się pet. Gdy już go znajdziecie, okaże się, że leżycie na OIOM-ie. Bo układ wspomagania nie skręcił wystarczająco mocno i płynnie kół na jednym z łuków, system się wyłączył i wypadliście z drogi. Równie dobrze autopilot w boeingach i airbusach mógłby działać tylko przez 10 minut, po których samolot w ciągu mniej więcej 1/4 sekundy po prostu spadałby na ziemię.
Asystent martwego pola
W niektórych modelach pomarańczowa lampka przy lusterku pali się nieustannie, sugerując, że wyprzedzić próbują was dziecięce wózki, psy, a także barierki ochronne, drzewa i latarnie. W innych modelach nie zapala się nigdy. Osobiście znam przypadek człowieka, który zaufał systemowi, po czym przywalił bokiem w motocyklistę – bo jego akurat czujniki nie dostrzegły. Tamtego dnia wyłączył ustrojstwo i polega wyłącznie na starym, sprawdzonym, niezawodnym i całkowicie darmowym systemie – podczas każdej zmiany pasa ruchu czy wyprzedzania lekko obraca głowę.
Awaryjne hamowanie
Gdy radary i procesory wykrywają, że przed wami pojawiła się przeszkoda, a wy nie nacisnęliście na czas hamulca, automat robi to za was. Oprócz tego migają wam liczne kontrolki sugerujące, że jedziecie za blisko innego auta, a z głośników dobywają się przeróżne drażniące dźwięki. Wasze auto przypomina trochę arabską dyskotekę. Owszem, awaryjne hamowanie działa, ale nie wtedy, kiedy sobie tego życzycie. Na przykład niedawno wyprzedzałem TIR-a i dokładnie wiedziałem, jak muszę przyspieszyć, kiedy skręcić, a następnie przyhamować, żeby wykonać ten manewr szybko i bezpiecznie. Ale system doszedł do wniosku, że nie wiem nic. Że jestem łososiem płynącym na tarło i chcę się zabić. W związku z tym postanowił włączyć hamulce z całą mocą. Wtedy kątem oka we wstecznym lusterku zobaczyłem, jak na moim zderzaku zatrzymuje się drugi TIR. I poczułem, że mam mokrą plamę na spodniach.
Upycha się w autach najnowszą technologię, twierdząc, że to poprawi nasze bezpieczeństwo. Prawda jest taka, że tego typu rozwiązania osłabiają naszą koncentrację, odmóżdżają nas, a czasami sprawiają, że zamiast szlifować swoje umiejętności za kierownicą – stępiamy je
Skomplikowane multimedia
Koncerny samochodowe najpierw kuszą nas rozwiązaniami zwiększającymi bezpieczeństwo, a następnie ukrywają sterowanie radiem, nawigacją, klimatyzacją i całym samochodem w wielopoziomowym menu na ciekłokrystalicznym ekranie, do którego obsłużenia musicie mieć palce trzylatka i dyplom Massachusetts Institute of Technology. To trochę tak, jakby rzucić tonącemu koło ratunkowe i jednocześnie odpychać go bosakiem od brzegu. Kiedy przyjdzie wam ustawić odpowiednią temperaturę w jakimś nowoczesnym aucie, asystent pasa ruchu faktycznie moż e się wam przydać – będziecie bowiem musieli wejść w menu, następnie w podmenu i w podmenu do podmenu. Potem się okaże, że zamiast podnieść temperaturę, zmieniliście stację radiową, więc znowu wrócicie do menu głównego i rozpoczniecie wszystko od nowa. Zanim uda się wam osiągnąć zamierzony cel, zdążycie zmienić kolor oświetlenia we wnętrzu, zaprogramujecie trasę do Hódmezővásárhely, otworzycie bagażnik, a na koniec połączycie się z centrum alarmowym.
Automatyczne parkowanie
To akurat działa całkiem nieźle, niemniej pod kilkoma warunkami: nie jest akurat 23 grudnia, wam się nigdzie nie spieszy, dzieciom na tylnej kanapie nie chce się siku, a żona nie marudzi, że zaraz w Tesco skończą się karpie po 5,99 za kilogram. Wtedy możecie sobie ze stoickim spokojem objechać 18 razy cały parking pod galerią handlową w poszukiwaniu luki, w której system będzie w stanie samodzielnie zaparkować. Tyłem, przodem, w prawo, w lewo, równolegle czy prostopadle – nie robi mu to różnicy. Byle wolna przestrzeń była wielkości boiska piłkarskiego.
System Pre-Crash
Na stronie jednego z producentów przeczytałem, że „w sytuacji rozpoznania ewentualnej kolizji uruchamiane jest maksymalne zabezpieczenie i ochrona kierowcy i pasażerów. Następuje optymalne dostosowanie pozycji oparć foteli i zagłówków, domknięcie szyb i szyberdachu”. Jeśli dobrze zrozumiałem, to auto wyczuwa, że będziecie mieli wypadek, i zamyka wszystkie okna, a także odpowiednio ustawia fotel, kierownicę etc. Hm... Faktycznie wydaje mi się to możliwe, ale wyłącznie w sytuacji, gdy jest wtorek, a wypadek będziecie mieli w środę. Trudno mi sobie wyobrazić, aby wszystko to dało się zaplanować i zorganizować w przeciągu 0,5 sekundy, jaka zazwyczaj upływa od momentu, w którym zrozumieliście, że uderzycie w drzewo, do chwili, w której na nim lądujecie. Obawiam się, że system ten często zawodzi również w drugą stronę. Jechałem kiedyś sobie spokojnie po drodze wiodącej przez środek pola jakimś mercedesem. W pewnej chwili doszedł on do wniosku, że będę miał wypadek, i zaczął robić dziwne rzeczy z fotelem i pasami bezpieczeństwa. Mogę się tylko domyślać, że miałem przywalić w mlecza rosnącego na poboczu.
Nie chciałbym wyjść na ignoranta, ale wszystkie te cuda techniki naprawdę mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Owszem, pomogą wam utrzymać się na właściwym pasie ruchu, ale tylko do chwili, w której naprawdę przyśniecie i przywalicie w filar wiaduktu. Pewnego dnia wyhamują wasze auto przed wyimaginowaną przeszkodą, a wtedy w wasz bagażnik wjedzie rozpędzona scania. Te wszystkie radary, kamery, lasery i komputery dają złudne poczucie, że możecie sobie pozwolić na więcej. Otępiają wasze zmysły, refleks i pozbawiają skupienia. Przekazujecie im część swoich kompetencji i z biegiem czasu coraz trudniej będzie wam je odzyskać. Niemniej w tym miejscu chciałbym zwrócić waszą uwagę na dodatki, które naprawdę poprawiają bezpieczeństwo i warto je mieć w każdym samochodzie, bez względu na ich cenę:
Inteligentne reflektory LED – nie tylko zapewniają świetną widoczność, ale też odpowiednio sterują wiązką światła (np. doświetlają pobocze i zakręty) i automatycznie przełączają się z drogowych na mijania i odwrotnie.
Wyświetlacz Head-up – wyświetla obraz na przedniej szybie auta. Dzięki temu nie odrywając wzroku od drogi, widzimy prędkość, wskazania nawigacji i inne parametry auta.
Kamera na podczerwień – wykrywa w ciemności ludzi i zwierzęta z odległości kilkuset metrów – wówczas system zaznacza ich postacie na czerwono i dodatkowo oświetla reflektorem. Bardzo przydatna rzecz na nieoświetlonych bocznych drogach.
Asystent znaków drogowych – rozpoznaje, zapisuje i wyświetla przy zegarach lub na wyświetlaczu Head-up znaki z ograniczeniami prędkości, zakazami wyprzedzania etc. Zdarza się, że na autostradzie każe jechać wam 40 km/h, a po mieście – 140 km/h, niemniej i tak warto go mieć. Szczególnie że obecnie kosztuje mniej więcej tyle co dwa mandaty.