Kilka dni temu, z niedzieli na poniedziałek, tuż przed godziną trzecią w nocy, w wypadku samochodowym zginął Wojtek. Mój kolega. Dziennikarz „Rzeczpospolitej”. Ojciec, przyjaciel, chórzysta, człowiek na bakier z modą i maszynką do golenia. Wesołek, dżentelmen starej daty, wierny klient koncernów tytoniowych. Tym, co nas połączyło, była miłość nie tylko do samochodów, lecz także do wina, dobrego jedzenia, podróży i życia jako takiego. Czerpał z niego garściami i nie pozwalał, by przelatywało mu przez palce.
Wojtek nie zwracał uwagi na to, czy samochód ma tryb jazdy komfortowej, sportowej czy ekonomicznej. Bo on i tak po drogach publicznych jeździł tylko w jednym trybie – odpowiedzialnym. Zwracał uwagę na wszystko i wszystkich. Jestem więcej niż pewien, że tej tragicznej nocy, na obwodnicy Mszczonowa, prowadził całkowicie zgodnie z przepisami. Co się w takim razie stało? Cóż, to samo, co w każdej chwili i w każdym miejscu może zgubić każdego z nas. Rutyna i małe rzeczy, na które nie zwracamy uwagi.