Właśnie przeczytałem, że prawie 40 proc. sprzedawanych wEuropie nowych samochodów to SUV-y bądź crossovery. Ludzie wchodzą do salonu imówią: „Chcielibyśmy kupić coś miejskiego, tylko żeby było na szczudłach”. Albo: „Zawsze marzyłem osportowym coupé, tylko poprosiłbym takie podwyższone, owłaściwościach terenowych”. Ewentualnie: „Poszukuję rodzinnego kombi, byleby na wyposażeniu miało drabinkę, po której będę mógł wchodzić za kierownicę. Iniech ta drabinka ma ojeden szczebel więcej niż ta wSUV-ie mojego sąsiada”.
Przepraszam, że tak wprost zapytam, ale czy powariowaliście? Przecież to tak, jakby każdy chciał mieszkać w lofcie. „Bardzo interesuje mnie ta 15-metrowa suterena, ale czy występuje w wersji z sufitem na wysokości 3,5 m?”. Przykro mi bardzo, ale od tego nie zrobi się w niej widniej. Nie będziecie też mieli więcej miejsca na stół, kanapę czy szafki. Co najwyżej na ścianie będziecie mogli powiesić sobie gobelin, za to malowanie pomieszczenia okaże się prawdziwą udręką. I identycznie sytuacja przedstawia się z SUV-ami i crossoverami.
Wbrew temu, co twierdzą producenci, wcale nie mają one więcej miejsca we wnętrzu w porównaniu z ich „normalnymi” odpowiednikami, za to są cięższe, wolniejsze i więcej palą. Gorzej pokonują zakręty, zdarza się, że słabiej hamują, a rzeczywiste właściwości terenowe większości modeli sprowadzają się do tego, że potrafią pokonać krzywo zamontowaną studzienkę kanalizacyjną i krawężnik przed szkołą waszych dzieci. I za to wszystko dostajecie rachunek o 10–20 proc. wyższy niż w przypadku tradycyjnego sedana, kombi czy hatchbacka. Tymczasem Peugeot przed chwilą wprowadził na rynek tradycyjnego sedana 508, który jest tylko ciutkę droższy niż podobnie wyposażony 5008 z identycznym silnikiem.
Zacznijmy od tego, że nowy 508 to wóz, który człowiek kupuje oczami. Jedziecie sobie spokojnie, mijacie salon Peugeota i kątem oka dostrzegacie stojące przed nim obłędnej urody auto. Zawracacie, parkujecie niemal w drzwiach, wpadacie do środka, łapiecie wypachnionego guerlainem sprzedawcę za poły marynarki i, pokazując mu palcem 508, mówicie zdecydowanym głosem: „Chcę! Tylko szybko!”. Trzy minuty później składacie podpis na umowie przedwstępnej i wpłacacie zaliczkę. Właśnie tak piękny jest 508. W gąszczu passatów, mondeo, insigni wygląda jak samiec pawia przechadzający się po kurzej fermie. Milknie gdakanie, wszyscy rozdziawiają dzioby i nie mogą oderwać od niego oczu.
Wnętrze to również coś zupełnie innego od tego, co znamy. Podczas gdy passat, mondeo i insignia noszą smoliste garnitury i białe koszule z H&M, Peugeot ubiera się w żakardowe marynarki od Daniela Hechtera, w kieszonce zawsze ma aksamitną, kontrastową poszetkę, w mankietach srebrne spinki, a na nadgarstku drogi zegarek. Mówiąc krótko, jest tu tak stylowo, modnie i wyjątkowo, że gdyby 508 był facetem, to dziewczyny wydrapywałyby na jego karoserii swoje numery telefonów z dopiskiem „Appelle-moi”.
W tym kontekście ryzykownie zabrzmi stwierdzenie, że 508 mnie zauroczył. Spodobała mi się jego zgrabna, mała kierownica, finezyjne przyciski, materiały, z których go wykonano, dżojstik w miejscu klasycznej dźwigni zmiany biegów, a nade wszystko – tylne lampy, które przy otwieraniu i zamykaniu auta migoczą jak lasery na koncertach Jeana-Michela Jarre’a. To trwające kilka sekund widowisko jest tak fascynujące, że kasując po złotówce od każdego, kto powie „wow” podczas jego oglądania, zarobiłbym na ratę leasingową. I to w jeden wieczór.
Mile zaskoczony poczułem się również zaledwie 130-konnym dieslem i pracą 8-biegowego automatu – ten duet nie zapewni takiej zabawy jak Louis de Funès i Bourvil, ale do codziennej spokojnej jazdy jest wystarczający. Pali tyle co nic, a do tego jest bardzo kulturalny i świetnie wyciszony. Pomimo bezramkowych szyb w bocznych drzwiach (Mon Dieu, jak to wspaniale wygląda!) nawet przy autostradowych prędkościach w środku panuje cisza.
Im dłużej obcowałem z 508, tym bardziej mi się podobał. Ale jednocześnie dostrzegałem w nim coraz więcej irytujących wad. Układ kierowniczy jest sztuczny jak babcina szczęka – niby po ruszeniu kierownicą auto zmienia kierunek jazdy, ale wiecie to, bo to widzicie, a nie czujecie w rękach. Twardawe zawieszenie dobrze radzi sobie na gładkim asfalcie, ale na poprzecznych nierównościach zachowuje się bardzo nerwowo i nieprzyjemnie telepie. Obsługa dotykowego ekranu jest straszna, szczególnie w jego dolnej partii, gdzie wyświetlacz spotyka się z designerską półeczką – łatwiej trafić we właściwy przycisk wykałaczką niż palcem. Gdzieniegdzie widać braki w wykonaniu (chybocząca się na boki konsola środkowa), no i nie każdy znajdzie dla siebie idealną pozycję za kierownicą. Pod względem przestronności też jest w segmencie D kilku lepszych graczy od Peugeota. W zasadzie to wszyscy.
/>
Wszystko to sprawiło, że jeżdżąc 508, doznawałem bardzo ambiwalentnych odczuć – na przemian kochałem go i nienawidziłem. Ale też zawsze wracałem do niego z uśmiechem na ustach. W związku z tym bardzo przypomina mi stereotypową Francuzkę – stylowo ubraną, o nienagannej figurze i nietuzinkowej urodzie. Spotykacie ją na ulicy, a ona zalotnie się uśmiecha i puszcza do was oczko. Momentalnie czujecie się zauroczeni i zapraszacie ją na kawę. Jeszcze tego samego wieczoru okazuje się, że pięknie pachnie i jest taka ciepła, miła i miękka w dotyku. Następnego dnia zabieracie ją na dyskotekę, gdzie – ku waszemu zaskoczeniu – okazuje się, że niezbyt dobrze się prowadzi. A jeszcze później zaczyna was drażnić kilkoma swoimi cechami charakteru z kapryśnością na czele. Za każdym razem, gdy was czymś wkurzy, macie ochotę ją rzucić, ale po sekundzie zdajecie sobie sprawę, że bez niej wasze życie byłoby puste, nudne i przewidywalne. Godzicie się zatem na wyrzeczenia i wybaczacie jej wszystkie niedoskonałości. Bo najważniejsze jest to, że za każdym razem, gdy na nią patrzycie i jej dotykacie, świecą wam się oczy, a serce mocniej bije.
Fajnie, że są jeszcze takie samochody. I fajnie, że nie są SUV-ami.