Zawarcie nowych umów na dokończenie odcinków, z których zeszli dotychczasowi wykonawcy, komplikuje fakt, że następni oferenci proponują znacznie wyższe ceny.
Dotąd nie było takiej fali zrywanych kontraktów drogowych. Tej wiosny Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad z powodu słabej mobilizacji na budowach rozwiązała aż osiem umów. Do tej pory żegnano się z firmami z południa Europy: Salini, Impresa Pizzarotti i Toto z Włoch oraz z hiszpańską Rubau.
Jak się dowiadujemy, teraz mocno zagrożony jest kontrakt z polską firmą Energopol Szczecin. Chodzi o budowę obwodnicy Wałcza w ciągu drogi ekspresowej S10 (woj. zachodniopomorskie). To fragment ważnej trasy, która kiedyś połączy Warszawę przez Bydgoszcz ze Szczecinem. Jak informuje Krzysztof Nalewajko z GDDKiA, istnieje duże ryzyko zerwania umowy. Pierwotnie trasa miała być gotowa na zeszłoroczne wakacje. Po aneksie, w którym jako powody opóźnienia podawano złą pogodę czy problemy z budową jednej z estakad, GDDKiA wyznaczyła ostateczny koniec prac na maj 2019 r. Tego terminu też nie udało się dotrzymać. Energopol twierdzi, że nie jest winien. Wskazuje na konieczność zmian projektowych i dodatkowe koszty, jakie poniósł w związku z sytuacją na rynku. GDDKiA wezwała firmę do przyspieszenia. Jeśli dojdzie do zerwania umowy, trasy nie uda się oddać w 2019 r.
Według Jana Stylińskiego, szefa Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa, zagrożone są jeszcze przynajmniej dwa kontrakty – oba na budowę trasy S61, czyli tzw. Via Baltica biegnącej od strony Warszawy w kierunku granicy z Litwą. To fragment koło Łomży, który buduje firma Toto, i odcinek od Suwałk do Budziska, realizowany przez Impresa Pizzarotti.
W przypadku firm włoskich na pierwszy plan wysuwa się spór o dopłaty do kontraktów. W związku ze wzrostem cen materiałów i robocizny firma Salini zażądała od GDDKiA 449 mln zł, a Impresa Pizzarotti aż 766 mln zł. Drogowcy odpowiadają, że nie ma możliwości prawnych, by waloryzować kontrakty. Nierzadko dziwią się, że firmy żądają dopłat, skoro w przetargu proponowały ceny znacznie poniżej kosztorysu. Przykładowo w przetargu na budowę odcinka S61 koło Łomży firma Toto wygrała z ceną 525 mln zł, co stanowiło zaledwie 55 proc. kwoty, którą GDDKiA przeznaczyła na zamówienie. Firmy odpowiadają, że nie spodziewały się późniejszego skoku cen materiałów.
Wyrzucenie jednego wykonawcy i znalezienie nowego może nie być takie proste. To widać po przetargu na dokończenie po Salini trasy A1 koło Częstochowy. Tym razem to GDDKiA mocno nie doszacowała kosztów. Zakładała, że za roboty zapłaci 229 mln zł, a tymczasem najtańsza oferta – konsorcjum Strabagu – była warta niemal dwa razy tyle – 435 mln zł. GDDKiA nie wie jeszcze, czy postępowanie zostanie unieważnione.
Jest już pewne, że trudno będzie w tym roku udostępnić kierowcom odcinek A1 koło Częstochowy. Wiadomo też, że z planowanych w tym roku do otwarcia 490 km szybkich tras wypadnie przynajmniej kilkadziesiąt km. Oprócz A1 jest to np. 10-km odcinek S5 przed Bydgoszczą czy fragment S3 koło Polkowic (14 km).