Jestem gorącym zwolennikiem teorii, że człowiek w życiu powinien robić to, co lubi. Bo tylko wówczas będzie robił to dobrze. Jeden z moich znajomych został przymuszony przez ojca do tego, by pójść na studia medyczne. Wiecie, jak to się skończyło? Przez pięć lat migał się, jak umiał, od wszelkich zajęć, na których trzeba było choćby wbić wykałaczkę w brzuch żaby. Bo nienawidził widoku krwi. A co robi dzisiaj? Jest bardzo dobrym specjalistą od PR-u. Serio. Zawodowo zajmuje się psuciem krwi dziennikarzom.
Jego historia sprawiła, że postanowiłem własnym dzieciom dać wolną rękę w wyborze tego, co zechcą w życiu robić. I już zachęcam je do poszukiwania własnej drogi. Najstarsza córka uwielbia malować, rysować i wyklejać, a do tego kocha zwierzęta. Nie za bardzo jeszcze wyobrażam sobie, jak mogłaby to wszystko ze sobą pogodzić, a następnie – w dorosłym życiu – zamienić na pieniądze. Ale kto wie, może kiedyś ludzie będą masowo ozdabiali salony olejnymi portretami swoich czworonożnych pupili.
Średni syn ma z kolei smykałkę do sportu. Nie skończył jeszcze pięciu lat, a już samodzielnie pływa i nurkuje, trenuje karate, a wczoraj ograł mnie w tenisa. Co prawda tylko na konsoli, ale już pięć minut później był zapisany na zajęcia w lokalnym klubie tenisowym. Mam nadzieję, że szybko wytłumaczą mu tam, czym jest forehand i backhand, żeby już w maju mógł pojechać na French Open.
Nawet najmłodszy syn, choć ma niespełna trzy lata, przejawia już zainteresowania i cechy, które mogą świadczyć o tym, w którym kierunku potoczy się jego życie. Jest uparty jak osioł, wyjątkowo chętnie startuje z pięściami do starszego brata, zawsze podpuszcza mnie do szybszej jazdy oraz spija resztki wina z kieliszków po niedzielnym obiedzie. Przyłapany robi kocie oczy i mówi, że chce się przytulić. Moja żona nie ma zatem wątpliwości, że w przyszłości będzie mną. Dla mnie najważniejsze jest jednak to, by nigdy nie przestał być sobą.
Audi RS4 / Dziennik Gazeta Prawna
Możecie być pracowici, staranni, pojętni i inteligentni. Ale jeżeli nie odnajdziecie w życiu swojej tożsamości, nie odkryjecie, co chcecie robić i nie wybierzecie własnej drogi, to nie osiągnięcie sukcesu. Ta teoria sprawdziła się również w motoryzacji. Weźmy takiego Citroëna – dziesiątki lat temu odnalazł się w wytwarzaniu nietuzinkowych stylistycznie i nowatorskich modeli, dzięki czemu był na ustach wszystkich. Ale gdy w latach 90. postanowił znormalnieć, klienci się od niego odwrócili. Francuzi szybko przeprosili się z nietypowymi rozwiązaniami i dziś znowu święcą triumfy. A Mercedes? Wyrósł na solidności, jakości, komforcie i luksusie. I choć dziś zostały z nich tylko dwa ostatnie, to przez wielu nadal uważany jest za króla klasy premium. BMW? Sportowe prowadzenie, mocne silniki, agresywna stylistyka. Dziś co prawda obraz ten psują choćby trzycylindrowe motory, ale w naszych głowach bawarska marka nadal jest tą, która daje radość z jazdy. Z kolei Audi... No właśnie, co się stało z Audi?
A8 50TDI / Dziennik Gazeta Prawna
Przez bardzo długie lata to był tylko trochę lepszy Volkswagen. Nieco więcej skóry, ciut lepiej spasowane plastiki, szczypta więcej prestiżu i inne podświetlenie deski rozdzielczej. To wszystko. Cała reszta była VW. Innymi słowy, Niemcy wzięli zwykłego sznycla i do jego panierki wykorzystali trochę więcej jajka oraz inaczej go doprawili. Mięso pozostało to samo. Audi nie miało własnego smaku i pachniało księgowo-marketingowymi sztuczkami. W końcu jednak ktoś w marce wpadł na niezły pomysł. Na jednym z zebrań zarządu wykrzyknął: „Po prostu wyznaczajmy trendy technologiczne i jakościowe. Nie próbujmy gonić innych. Niech to oni muszą gonić nas!”. Jako że nikt nie wymyślił nic mądrzejszego, plan klepnięto. A po paru latach od tamtej chwili powstały m.in. nowe Audi A8 i RS4. Oba wrzuciłem do jednego worka z prostego powodu: wyjściowo kosztują prawie tyle samo – 407 i 409 tys. zł.
A8 ma łącznie sześć ekranów ciekłokrystalicznych, spośród których pięć to de facto tablety. Jeden z nich potrafi imitować wciśnięcia prawdziwych przycisków – lekko się ugina i klika. Jeszcze bardziej niesamowite jest to, że możecie powiedzieć: „Chce mi się siku”, a nawigacja pokieruje was na najbliższy parking lub stację z toaletą. Albo „Jest mi zimno” i klimatyzacja ustawi żądaną temperaturę. Jest tu też trzeci poziom jazdy autonomicznej, co oznacza, że... producent bierze na siebie prawną odpowiedzialność za jakiekolwiek kolizje, do których ewentualnie doszłoby podczas prowadzenia auta przez komputer. Bo jest pewny, że coś takiego nigdy się nie zdarzy.
Cisza we wnętrzu nawet przy prędkościach rzędu 180–200 km/h jest porównywalna wyłącznie z ciszą na środku pustyni w bezwietrzny dzień. Choć pod maską pracuje diesel, to w rzeczywistości wydaje się wam, że auto napędzane jest czystą magią. Przyspieszanie do setki zajmuje niecałe 6 sekund, a średnie spalanie przy normalnej jeździe zamyka się w 6,5–7 litrach ON. Komfort jest tak absurdalnie wysoki, że gdy pewnego dnia niechcący przejechałem przez próg zwalniający z prędkością 80 km/h, to zawróciłem i zrobiłem to jeszcze trzy razy. Bo nie byłem w stanie uwierzyć, że nic nie było czuć. A na deser fenomenalny system masażu w fotelach – tak relaksujący, że po 15 minutach zapadłem w drzemkę, a prowadziły radary i procesory.
Nie ma obecnie na rynku samochodu bardziej dopracowanego technologicznie i technicznie niż flagowa limuzyna Audi. Ludzie, którzy go stworzyli, ewidentnie kochają swoją robotę. Mam natomiast wątpliwości, czy kochają samochody. Bo życia i emocji jest w A8 tyle, co w nieosłodzonym budyniu. Jako środek transportu jest absolutnie genialne w każdym calu. Ale jako auto do prowadzenia jest po prostu mdłe i nudne.
Dziennik Gazeta Prawna
Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa z RS4. To A4 Avant na sterydach. To Ironman w świecie aut. To drogowy odpowiednik Trinidad moruga scorpion – jednej z najostrzejszych papryczek świata. 450 koni, 4,1 do setki i około 300 km/h po zdjęciu blokady. Fenomenalne kubełkowe fotele, rewelacyjna skrzynia biegów i wydech przy każdej zmianie biegu przyprawiający facetów o ciarki, a kobiety o zmarszczki i siwe włosy. W zakrętach bez większego problemu osiągacie boczne przeciążenia na poziomie 1G. W każdej sekundzie jest tu więcej akcji niż w pełnometrażowym niemieckim filmie dla dorosłych. A wbicie gazu w podłogę w trybie sport porównać mogę wyłącznie do ciosu w zęby. Łopatą. Brzmi wspaniale, prawda? Cóż, wcale tak nie jest. Jedna rzecz rujnuje wizerunek RS4 – jego zawieszenie. Żeby jeździć nim na co dzień, musiałbym być dżdżownicą. Bezkręgowcem. Bo każdy normalny przedstawiciel rodzaju ludzkiego uzna, że Audi jest zdecydowanie za twarde. Zamiast kolumn McPhersona wstawiono tu chyba piaskowe kolumny z Bramy Brandenburskiej.
Tak czy siak, Niemcy dowiedli, że znaleźli własną drogę. Dawniej byli nijacy, dziś mogą być wszystkim – budyniem albo ostrą papryczką. Mogą zafundować wam masaż albo zaserwować cios w zęby. W tym drugim przypadku w gratisie złamią wam jeszcze kręgosłup.