Kiedy miałem jakieś 15 lat, ojciec kupił mamie samochód. Alfę Romeo 145. Srebrną. Cóż to był za samochód!
/>
Gdy zamykało się drzwi kierowcy, otwierały się te od strony pasażera. Zamek centralny działał tylko w dni parzyste, a elektryczne szyby – wyłącznie w weekendy. Wycieraczki nie radziły sobie nawet z mżawką, a gdy pewnego dnia zaczęło naprawdę porządnie lać, po prostu się zatarły. Ze schowka na rękawiczki trzeba było wyjąć rękawiczki i wypchać go żarówkami – do świateł stopu, kierunkowskazów, postojowych, drogowych – bo wszystkie wypalały się szybciej niż wilgotna zapałka. Prędkościomierz nie działał w ogóle, obrotomierz wskazywał chyba godzinę (w dodatku złą), a rdza pożerała progi tak szybko, że co nocy z garażu dobiegało chrupanie, jakby ktoś jadł crunchipsy przed mikrofonem. Ale to właśnie Alfa – paradoksalnie – zaraziła mnie miłością do motoryzacji. Jako że prawie codziennie zmuszeni byliśmy z ojcem zaglądać pod jej maskę, wymieniać bezpieczniki, odpinać akumulator czy grzebać w zawieszeniu, szybko poczułem miętę do wszystkiego, co ma cztery koła, śmierdzi mieszkanką smaru, przegrzanych hamulców i plamą oleju na podjeździe do garażu.
W minionym tygodniu znowu wspominałem „145” mojej mamy. Miałem ku temu okazję, bo Włosi podstawili mi do testów swoje najnowsze dziecko – model Stelvio. To pierwszy SUV w historii marki. A wiecie, jak to jest z pierwszym razem: najpierw zapomina się zdjąć skarpetki, a po 20 sekundach jest już po wszystkim. Początkową ekscytację szybko zastępuje poczucie wstydu i zażenowania. Biorąc pod uwagę moje dotychczasowe doświadczenia, miałem wszelkie przesłanki do tego, by właśnie tak myśleć o SUV-ie Włochów. Spodziewałem się mocno niedopracowanego samochodu z przeciętnymi właściwościami jezdnymi, skrzypiącym wnętrzem i odpadającymi klamkami. I wiecie co? Już dawno się tak nie pomyliłem.
Kilka tygodni temu opisywałem Giulię i wytknąłem jej parę istotnych mankamentów, głównie dotyczących jakości wykonania. Najwyraźniej ekipa, która składała Stelvio, piła znacznie mniej wina, bo jest ono zrobione dużo lepiej. Egzemplarz, którym jeździłem, miał już 27 tys. km przebiegu, a wyglądał i zachowywał się jak nowy. Możecie się śmiać, bo przecież „co to jest 27 tys. km”, ale wierzcie mi – w przeszłości jeździłem Alfami, których licznik wskazywał przebieg 5 tys. km, ale działały, jakby na końcu tej liczby znajdowały się jeszcze dwa zera. Nie żartuję. Wykonane były z precyzją nawalonego chirurga naczyniowego – miał usunąć wam żylaki w łydce, ale skalpel mu się nieco obsunął i obudziliście się bez nerki.
Z tym większym uznaniem spostrzegłem, że w Stelvio nic nie skrzypiało nawet na bardzo dziurawych i wyboistych drogach 18. kategorii. Wszystko wydało mi się lepiej spasowane niż w Giulii, a materiały na desce rozdzielczej czy konsoli środkowej nie pozostawiały nic do życzenia. Podobnie jak intuicyjność obsługi, czytelność zegarów, ergonomia foteli, pozycja za kierownicą, działanie poszczególnych urządzeń pokładowych etc. We wszystkich tych kategoriach SUV Alfy prezentuje zaskakująco wysoki poziom. I tylko jedna rzecz przypomniała mi o tym, z jaką marką mamy do czynienia – odpadająca klapka wlewu paliwa. Najpierw tylko lekko odstawała, więc chciałem to poprawić, i została mi w dłoni. Umieściłem ją więc na swoim miejscu i znowu odstawała.
Prócz klapki zupełnie nie pasuje do tego auta również hałas panujący we wnętrzu przy autostradowych prędkościach. Przyznaję, że jestem nieco przeczulony na tym punkcie – lubię przy 140 km/h słyszeć, jak pasażerom burczy w brzuchach. Tymczasem w Stelvio słyszałem głównie szum wiatru opływającego nadwozie. I to tak wyraźnie, że najpierw sprawdzałem, czy wszystkie szyby na pewno są domknięte, a później czy uszczelki z ram i drzwi nie powypadały (bo w końcu to Alfa). Wszystko było jednak na swoim miejscu (kolejny szok), a ja nadal czułem się, jakbym siedział w środku włączonej suszarki do włosów. Możliwe jednak, że wy kompletnie nie zwrócicie na to uwagi. Bo, jak już wspomniałem – ja jestem na tym punkcie przeczulony.
Tak czy siak mam podejrzenie graniczące z pewnością, że Stelvio nie składali Włosi. Zrobili to Niemcy gdzieś pod Monachium, a następnie przeprowadzili auto na południową stronę Alp i powiedzieli tylko: a teraz zamontujcie klapkę wlewu paliwa. Tak to wygląda.
Ale już napędem, zawieszeniem i silnikiem zajęli się osobiście Włosi. I bardzo dobrze, bo Alfom przez dekady można było mnóstwo rzeczy zarzucić, ale nie to, że źle jeżdżą. Tak jest i tym razem – Stelvio to jeden z najlepiej prowadzących się SUV-ów na rynku. Zajmuje miejsce na podium, zaraz obok znacznie droższych Porsche Macana i Audi SQ7. Jeżeli myślicie, że ściemniam, to zadzwońcie do najbliższego dealera Alfy, umówcie się na jazdę próbną i poproście o możliwość wyjechania gdzieś za miasto, najlepiej na krętą drogę z dobrym asfaltem. Wtedy poczujecie, jak wielką przyjemność daje wydawanie poleceń temu autu przy pomocy kierownicy. Jak jest precyzyjne, naturalne, spontaniczne i przewidywalne w każdej sytuacji. Jak cieszy. Jak sprawia, że im szybciej pokonujecie łuki, tym szerzej się uśmiechacie. To coś, czego dziś doświadczyć można w bardzo niewielu wozach.
Same dobre rzeczy mogę też napisać o jego zawieszeniu – nie dość, że kompletnie nic w nim nie stukało, to jeszcze było cudownie zestrojone. Na autostradzie ani trochę za miękkie, a na dziurawych wiejskich dróżkach ani ociupinkę za twarde. Pasuje do niego tylko jedno słowo: jędrne.
/>
Na koniec wspomnę o 210-konnym dieslu wersji Super AWD Q4, który był trochę głośny (choć nie powinniście mi ufać w tej kwestii), za to zaskakująco dynamiczny (6,6 sekundy do setki) i niesamowicie oszczędny. Przy normalnej jeździe autostradą mieścił się w 7 litrach ON, podobnej ilości potrzebował w mieście. Do płynności działania ośmiobiegowego automatu też nie mam większych zastrzeżeń, niemniej na tle inteligentnych rozwiązań konkurencji jest on po prostu... głupi. Czasami nie chce zrzucić przełożenia odpowiednio szybko (choć sugerujecie mu to wyraźnie lewą stopą), innym razem utrzymuje wysokie obroty silnika, choć jedziecie jak emeryt na sumę. Ale i tak nie jest źle. Po prostu jestem już „zepsuty” fenomenalnymi skrzyniami Audi, BMW czy Porsche.
Po tygodniu obcowania ze Stelvio doszedłem do wniosku, że... Cóż, z dużym trudem przechodzi mi to przez gardło, ale jest to pierwsza Alfa Romeo, którą nie tylko chętnie, ale i z czystym sumieniem postawiłbym w swoim garażu. Moja żona również. Nazwała ją seksowną. I bardzo fajną. Ale Alfy zawsze były fajne – mniej więcej w taki sam sposób, w jaki fajne są tygrysy. Podziwiamy je i darzymy sympatią, ale żeby zaraz jednego sobie kupić i wypuścić na ogród? Nie, to byłoby zbyt ryzykowne. I po prostu głupie. Właśnie tak jeszcze do ubiegłego tygodnia myślałem o Alfach. Ale dla Stelvio naprawdę straciłem głowę. Do tego stopnia, że chyba jestem gotów stracić dla niej również słuch.