Gdy kilkanaście lat temu, jeszcze jako nastolatek, mieszkałem daleko na południu Polski, nikogo nie dziwiło, że na Wszystkich Świętych spadało dwa metry śniegu, który topniał dopiero w okolicach Bożego Ciała. Żadna telewizja nie informowała przez cały tydzień na żółtym pasku z adnotacją „PILNE”, że na zewnątrz jest -20 stopni Celsjusza. Bo dla wszystkich naturalne było, że „jak jest zima, to musi być zimno”. Nikomu nie przyszło nawet do głowy, żeby zamknąć szkoły – po prostu udawaliśmy się na lekcje na nartach biegowych, co było doskonałym treningiem przed zajęciami z WF-u. A te polegały na ręcznym odśnieżaniu terenu wokół szkoły. W samych T-shirtach, dzięki czemu przez cały następny rok nie mieliśmy nawet najmniejszego kataru.
W życiu nie słyszałem też, by w tamtych czasach „drogowcy zaspali”. Nie mogli. Bo ich po prostu nie było. Nikomu nawet do głowy nie przyszło posypywanie dróg solą. Z prostego względu – zadbanie o to, by przez cały okres zimowy jezdnie w całym województwie były czarne, oznaczałoby konieczność opróżnienia do cna kopalni w Kłodawie i jeszcze odsolenia całego Bałtyku. Ale i tak jeździliśmy samochodami. Maluchami, polonezami, dużymi fiatami, nysami, żukami, starszymi volkswagenami i mercedesami z tylnym napędem. Bez ABS-u, bez kontroli trakcji, bez podgrzewanych foteli i samoodmrażających się szyb, na całosezonowych oponach. Gdy było mocno pod górkę, zakładaliśmy tylko łańcuchy. I dawaliśmy naprawdę czadu. Każdy zakręt był wielką niewiadomą. Nowym przeżyciem. Lekcją. Na własnej skórze doświadczaliśmy, czym jest pod- i nadsterowność, poślizg, hamowanie pulsacyjne.
Obecnie kilka dni większych mrozów i trzycentymetrowa warstwa śniegu wystarczą, żeby media ogłosiły stan klęski żywiołowej, ludzie zaczęli palić w piecach starymi kaloszami i oponami, a kierowcy w jednej chwili przestali umieć prowadzić samochody. Tydzień temu na kilka godzin zamknięto autostradę A1 koło Łodzi w celu „właściwego przygotowania nawierzchni przez drogowców”. Co to do cholery znaczy? Że trzeba było rozłożyć na niej maty grzewcze? Położyli szybko nowy, suchutki asfalt? Z kolei nie dalej jak wczoraj na wjeździe A2 do Warszawy od strony Poznania utworzył się 15-kilometrowy korek. Spowodowało go kilka płatków białego puchu, które bezczelnie śmiały spaść na czołową szybę opla astry pewnej pani. W związku z tym postanowiła ona bezzwłocznie zaparkować w bagażniku volkswagena passata jadącego przed nią, a następnie na barierkach rozdzielających pasy ruchu.
Pozostało
83%
treści
Powiązane
Reklama