Demografia jest jednym z podstawowych uwarunkowań rozwoju społeczno-gospodarczego. Wielkość i cechy populacji oraz zmiany w niej zachodzące mają wpływ na gospodarkę, system edukacji, pomocy społecznej i zdrowotnej. Warunkują potrzeby w zakresie mieszkalnictwa, transportu i infrastruktury technicznej. Wszystko to przekłada się zarówno na politykę publiczną, jak i finanse samorządów.

Zresztą liczba ludności jest zagadnieniem nie tylko społecznym i gospodarczym, ale także politycznym. Na poziomie krajów jest traktowana jako jeden z podstawowych wyznaczników pozycji i siły. Na poziomie lokalnym zmiany w tym zakresie mogą być traktowane jako ocena stanu danego miasta oraz ocena jakości polityki prowadzonej przez władze.

Ilu jest Polaków? To zależy, kto liczy

Tymczasem określenie dokładnej liczby mieszkańców, zarówno na poziomie kraju, jak i poszczególnych jednostek samorządu terytorialnego, jest problematyczne. Z uwagi na coraz większą dynamikę procesów demograficznych oraz wydarzenia skutkujące zaburzeniami trendów wieloletnich, które w ostatnich latach dotknęły Polskę (pandemia COVID-19, migracyjne skutki wojny w Ukrainie, załamanie się liczby urodzeń), ustalenie rzeczywistej liczby ludności jest coraz trudniejsze.

Większość oficjalnych statystyk podawanych przez GUS bazuje na tzw. bilansowej liczbie ludności. Ta metoda zakłada przyjęcie wyników ostatniego spisu powszechnego za bazę wyjściową, a następnie uwzględnianie danych o ruchu naturalnym (urodzenia i zgony) oraz migracjach. Według opublikowanych pod koniec kwietnia br. danych liczba ludności Polski na koniec 2024 r. wynosiła 37,489 mln i w ciągu roku spadła o prawie 150 tys.

Z kolei liczba ludności Warszawy wynosiła na koniec 2024 r. 1,863 mln (wzrost o ok. 2 tys. w ciągu roku). To właśnie tę liczbę ma na myśli zdecydowana większość osób (w tym ekspertów), kiedy mówi o liczbie ludności. Jest to też domyślna liczba przy wyliczaniu wszelkich wartości wskaźników podawanych w przeliczeniu per capita.

Spis powszechny nie zawsze jest miarodajny

Z tą metodą wiąże się jednak kilka problemów. Pierwszym jest ten, że spisy powszechne, które można uznać za moment jej „kalibracji”, odbywają się dość rzadko (co ok. 10 lat). Dodatkowo zdarza się, że moment ich wykonania jest bardzo specyficzny. Tak było w 2021 r., kiedy odbywał się ostatni spis powszechny. Z jednej strony byliśmy w samym środku pandemii, która na jakiś czas wygasiła migracje (tak wewnętrzne, jak i zewnętrzne). Z drugiej – byliśmy tuż przed potężną falą migracji związanych z rozpoczęciem wojny w Ukrainie.

Jest też inny ważny problem. W wyniku przeprowadzenia ostatniego spisu powszechnego poznaliśmy tak naprawdę nie jedną, ale dwie wartości, które możemy określić jako liczbę ludności Polski. Różnica pomiędzy nimi wynosi ponad 1 mln osób!

Liczba mieszkańców według definicji krajowej wyniosła 38,036 mln, natomiast liczba tzw. ludności rezydującej, która jest podstawą statystyk międzynarodowych, wyniosła 37,019 mln. Skąd ta różnica? Przede wszystkim z różnego traktowania migrantów. Do mieszkańców według definicji krajowej są zaliczane osoby zameldowane w danym miejscu, ale przebywające czasowo za granicą, bez względu na okres ich nieobecności.

Nie są za to zaliczane osoby, które przyjechały do Polski z zagranicy i przebywają tu czasowo (bez względu na okres ich obecności). W przypadku rezydentów (upraszczając) sytuacja jest odwrotna – ta populacja jest wyliczana przy uwzględnieniu zarówno czasowych wyjazdów, jak i przyjazdów, niezależnie od kwestii zameldowania, o ile trwają one 12 miesięcy lub dłużej.

Najtrudniej w metropoliach

Statystyki GUS i metoda bilansowa bazują na definicji krajowej, choć co najmniej od czasu naszego wejścia do UE i masowych migracji Polaków do innych krajów Wspólnoty wiemy, że statystyki te nie uwzględniają rzeczywistych zjawisk społecznych w zadowalającym stopniu. Wynika to m.in. z tego, że Polska zmieniła się z kraju emigracyjnego w kraj imigracyjny, co ciągle nie jest wiedzą powszechną.

To nie jest chwilowa zmiana – nieprzerwanie od 2016 r. mniej osób z Polski wyjeżdża, niż do niej przyjeżdża. Część to powracający z emigracji Polacy, zdecydowana większość to Ukraińcy, ale coraz częściej do Polski przybywają także osoby z innych krajów (np. z Azji Południowo-Wschodniej).

Różnice w liczbie mieszkańców w zależności od stosowanej definicji czy metody pomiaru nie są takie same w całym kraju. Są tym większe, im bardziej mobilne jest społeczeństwo w danym miejscu. A tak właśnie jest w przypadku największych polskich miast.

Ponadto dane o liczebności zmieniają się np. w zależności od wieku. Różnice pomiędzy danymi bilansowymi i danymi rejestrowymi w grupie 20-latków sięgają 50 proc. Dane bilansowe sprzed spisu powszechnego znacząco zaniżały liczbę kobiet w wieku rozrodczym w Warszawie, co przekładało się na znaczne przeszacowanie współczynnika dzietności, który jeszcze w 2019 r. wynosił 1,57, żeby w kolejnym roku spaść do 1,25.

Różnica nie wynikała jednak z nagłego załamania się liczby urodzeń, ale z weryfikacji wstecz liczby kobiet w wieku rozrodczym na podstawie danych ze spisu powszechnego. Potwierdza to, że im więcej czasu mija od spisu (wcześniejszy miał miejsce w 2011 r.), tym mniej dokładne są dane bilansowe.

Metoda badania śladów życia

Nadzieją na pewnego rodzaju przełom w tym zakresie jest wykorzystanie rejestrów administracyjnych i tzw. metoda badania śladów życia. Polega ona na wykorzystaniu wielu administracyjnych źródeł danych do określenia miejsca, w którym dana osoba ma swój rzeczywisty i aktualny ośrodek aktywności życiowej. Jej zaletą jest także to, że dość dokładnie obejmuje nie tylko osoby z polskim obywatelstwem, ale także żyjących w Polsce cudzoziemców. Jej kolejną zaletą jest możliwość uzyskania danych z dużą dokładnością terytorialną, które pozwalają na analizę zjawisk zachodzących wewnątrz miasta.

Metodą, w której wiele osób pokłada nadzieje, są dane telemetryczne, zbierane na podstawie aktywności telefonów komórkowych. Trzykrotnie przeprowadzaliśmy szacunki w oparciu o tę metodę dla Warszawy (w latach 2018, 2022 i 2023). Jednak ma ona pewne niedoskonałości, np. pomiar obejmuje tylko część populacji (zazwyczaj abonentów jednego z operatorów komórkowych).

Całość populacji jest szacowana na podstawie algorytmów, które mają pewne ograniczenia (szczególnie w zakresie najmłodszych i najstarszych osób oraz cudzoziemców). Metoda ta jest jednak skuteczna i w zasadzie jedyna, jeśli chce się określić chwilową liczbę osób przebywających w mieście (czyli jego użytkowników) i zmiany liczebności tej populacji w cyklu dobowym i tygodniowym.

Precyzyjne obliczenia pomagają władzom zarządzać

Jest to istotne z punktu widzenia zarządzania, ponieważ duże miasta poza mieszkańcami mają także liczną grupę innych użytkowników. Część tej grupy nie różni się znacząco od mieszkańców (np. studenci zamieszkujący w mieście przez większość roku). Większość jednak nie mieszka w mieście, ale odwiedza je regularnie w związku z pracą i nauką.

W przypadku Warszawy ich liczbę można szacować na ok. 0,5 mln. Drugą grupą są użytkownicy przebywający w mieście incydentalnie (w tym turyści i odwiedzający, których w Warszawie może być średnio nawet ok. 150 tys. dziennie). Oznacza to, że w Warszawie poza mieszkańcami przebywa dziennie nawet ponad 600 tys. innych użytkowników miasta, których potrzeby muszą być uwzględniane przy planowaniu infrastruktury i usług.

Wykorzystanie rejestrów administracyjnych i metody śladów życia jest, naszym zdaniem, przyszłością statystyk demograficznych i zarządzania w oparciu o dane, które będą rzetelne i aktualne. Ta rewolucja nie nastąpi jednak szybko. Do tego czasu powinniśmy jak najszybciej przejść również w statystykach krajowych na definicję międzynarodową mieszkańca, która jest znacząco bliżej prawdy, jeśli chodzi o liczbę osób przebywających na danym terytorium z zamiarem stałego pobytu. ©℗