Samorządy i dyrektorzy apelują do resortu o stworzenie jednego elektronicznego systemu naboru na każdym etapie edukacji, a zwłaszcza naboru do szkół ponadpodstawowych. Skróciłoby to cały proces, ułatwiło jego przeprowadzenie i pozwoliło na zaoszczędzenie sporych sum.
W szkołach ponadpodstawowych trwa rekrutacja do pierwszych klas. Samorządy i dyrektorzy placówek narzekają na długą procedurę, która potrwa nawet do połowy wakacji. Problemy stwarza nie tylko przedłużający się nabór, lecz także korzystanie z systemów rekrutacyjnych, które niemal w każdym powiecie są różne.
Tymczasem przeszacowanie przez dyrektora liczby uczniów i klas, które mają być otwarte, może generować dodatkowe koszty dla szkoły i samorządu. Szefowie placówek oświatowych, a także lokalni włodarze postulują, aby resort edukacji utworzył jeden system naboru dla całego kraju, najlepiej do rekrutacji na wszystkich poziomach (przedszkola, podstawówki, szkoły ponadpodstawowe). Resort edukacji na pytanie DGP o ogólnopolski system informatyczny odpowiada, że zgodnie z przepisami organ prowadzący daną sieć publicznych szkół ponadpodstawowych może wdrożyć swój system informatyczny. Poszczególne powiaty samodzielnie uruchamiają takie narzędzia. Ministerstwo dodaje, że decyzja w sprawie ogólnopolskiego systemu powinna być skonsultowana z organami prowadzącymi placówki oświatowe. Konkretów więc brak, a tymczasem obecne przepisy nie ułatwiają przeprowadzania rekrutacji, tylko je komplikują i wydłużają.
(Nie)jeden system
Dziś poszczególne powiaty i duże miasta, które dokonują procesu rekrutacji, mogą używać dowolnego systemu rekrutacji. W praktyce dyrektorzy i starostowie oraz prezydenci miast na prawach powiatu nie mają informacji, czy uczeń, który się zakwalifikował, zgłosił się do wybranej szkoły (nawet tej pierwszego wyboru).
– U nas do rekrutacji od lat jest stosowany Vulcan, a w sąsiednich powiatach i w samym Krakowie system E-mikron. Jeśli uczeń zalogował się jednocześnie w drugim systemie, to my o tym nie wiemy. Aby się dowiedzieć, że dostał się do jakiejś szkoły, musimy czekać do upływu terminu na złożenie świadectwa i zaświadczenia. Kandydat nie ma obowiązku nas poinformować, że zdecydował się jednak na inną placówkę – wyjaśnia Anna Sala, dyrektor I Liceum Ogólnokształcącego w Suchej Beskidzkiej.
– Rozmawiałam właśnie z jednym z dyrektorów w Myślenicach, który szacuje, że może mieć w ostatecznej rekrutacji nawet 70 proc. mniej uczniów, niż widać w systemie. Dopóki nie ma centralnego rejestru, system jest elektroniczny tylko z nazwy, bo i tak musimy czekać na złożenie do nas papierowych dokumentów – dodaje.
Z tymi argumentami zgadzają się samorządowcy i eksperci.
– Przy tworzeniu centralnego elektronicznego naboru powinien być przy okazji wykorzystany system informacji oświatowej. Za mojej kadencji powiadomiliśmy prokuraturę o kilkunastu próbach wyłudzenia dotacji, bo dzieci były zapisane do przedszkoli w różnych placówkach. Gdyby był jeden system, nie dopuściłby do tego, aby PESEL dziecka występował w kilku placówkach – mówi Anna Korfel-Jasińska, była wiceprezydent Krakowa ds. edukacji.
– Dodatkowo czas na ruchy kadrowe, czyli ewentualne zwolnienia nauczycieli, upływa z końcem maja, a rekrutacja trwa do sierpnia lub dłużej. Te zasady są przewidziane w Karcie nauczyciela, zostały ustalone w 1982 r. w zupełnie innej rzeczywistości. Obecnie z roku na rok będziemy mieli coraz mniej uczniów i do końca nie wiemy, ile klas utworzyć w szkołach ponadpodstawowych. Jeśli będzie ich zaplanowanych zbyt wiele, to nauczycieli i tak nie możemy zwolnić, bo czas na ograniczenie etatów minie. Z tego powodu również nowy system byłby przydatny – podkreśla.
Wprowadzenie takiego rozwiązania postuluje też Związek Miast Polskich.
– Centralny system rekrutacji można stworzyć na bazie systemu informacji oświatowej. Dostęp do niego powinni mieć m.in. dyrektorzy, a także samorządy, aby mogły prowadzić właściwą politykę edukacyjną na swoim terenie, a przy okazji eliminować nieprawidłowości – mówi Marek Wójcik z ZMP.
Kosztowna cyfryzacja
Anna Sala przypomina, że w czasie pandemii powstała platforma edukacyjna, na której znajdowały się materiały i elektroniczne podręczniki. Miała się rozwijać, tak żeby powstały oddziały z dodatkowymi funkcjami informatycznymi. Niestety, zaprzestano rozwoju tych systemów. Samorządowcy i dyrektorzy narzekają również, że administracja rządowa zleca im m.in. zakładanie elektronicznych dzienników, a taka decyzja generuje koszty dla organów prowadzących.
– Na początku płaciliśmy rocznie za obsługę dziennika elektronicznego 4 tys. zł, w tym roku ten koszt wzrósł dwukrotnie. Dodatkowo od 12 lipca tego roku musimy wydawać już elektroniczne m-legitymacje w kształcie karty płatniczej. Papierowy dokument kosztował nas grosze, a na wykonanie elektronicznych otrzymuję oferty za 14 zł. Oczywiście mogłabym zakupić w tym celu specjalną drukarkę, ale to już jest koszt rzędu od 5 tys. zł do nawet 14 tys. zł – wylicza Anna Sala.
– W przyszłym roku będziemy musieli wydawać specjalne świadectwa z hologramem, a to również wiąże się z dużymi kosztami dla samorządów. Wszystkie takie zadania są zlecane przez administrację rządową – dodaje.
Samorządy liczą, że na te zmiany i wydatki znajdą się dodatkowe środki w centralnym budżecie.©℗