Strach, nadzieje i trudne decyzje – to wszystko towarzyszy samorządom w związku z edukacyjną rewolucją. W odróżnieniu od Warszawy w wielu miastach Polski nie ma jednak problemu z zagwarantowaniem absolwentom gimnazjów i szkół podstawowych miejsc w szkołach średnich. To efekt pracy i postawy samorządów, które przygotowały się na kryzys.
Zapewnienie miejsc w szkołach to problem gmin. Tymczasem o kształcie szkolnictwa decyduje władza centralna. O problemach, które powstały w związku z likwidacją gimnazjów, rozmawiali samorządowcy podczas kongresu „Perły samorządu”. Nie było jednak pełnej zgody co do źródeł kłopotów i możliwości ich rozwiązania.

Jest dobrze czy źle?

Andrzej Kosiniec, wiceprezydent Chełma, tłumaczył zawirowania m.in. tym, że większe jest zainteresowanie szkołami zawodowymi i technikami.
– To efekt akcji, jaką przeprowadziliśmy, miała na celu pokazanie, czym jest szkoła zawodowa i że nie jest ona gorsza od liceum – wyjaśnił.
Inaczej do sprawy podszedł samorząd Gdyni – tam po prostu zwiększono liczbę klas i w ten sposób zażegnano problemy z rekrutacją.
– Zostawiliśmy sobie nawet zapas na interwencję dla dzieci, które nie dostałyby się na swoim terenie do szkół i chciałyby się uczyć w Gdyni – zapewnił Bartosz Bartoszewicz, wiceprezydent Gdyni ds. jakości życia.
O tym, że nie jest źle także w powiecie toruńskim, mówił z kolei Marek Olszewski, starosta toruński.
– Czytam raport NIK, który bije na alarm, i myślę sobie, że Polska jest chyba krajem wielkich dysproporcji. Być może w wielkich aglomeracjach, takich jak Warszawa, jest gorzej. Może ministerstwo szkolnictwa nie policzyło dobrze i stąd panika w niektórych miastach – zastanawiał się starosta.
W jego ocenie to, że ministerstwo nie wiedziało, co robi, jest oczywiste. Samorządy jednak wiedziały i starały się do zmiany przygotować, bo spodziewały się, że rodzice przyjdą z pretensjami i problemami właśnie do nich.
– Wiedzieliśmy, że będą licea, gdzie zrobi się za ciasno i zwyczajnie zabraknie dla uczniów miejsc – dodał.
Marek Wójcik, ekspert Związku Miast Polskich stwierdził:
– Chwała samorządom, że sprawdziły się w sytuacji kryzysowej. Podkreślił jednak, że podwójny rocznik to nie jest problem tylko tego roku, podobny pojawi się w momencie naboru na studia i wchodzenia tych młodych ludzi na rynek pracy. – Wybitni dadzą sobie radę, słabi i tak nie pójdą do renomowanych szkół. Największy dramat przeżyją średniacy. To oni przegrają w wyścigu o wymarzoną szkołę: nie dostaną się tam, gdzie normalnie by się dostali – stwierdził. Podkreślił przy tym, że efekty tej zmiany tak naprawdę poznamy za 20 lat, wtedy odczujemy skutki reformy.
O problemach kadry nauczycielskiej w związku z reformą mówił Marek Pleśniar, członek zarządu Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.
– Mamy problem z kadrą kształcącą w zawodach, z wyposażeniem szkół zawodowych, zdajemy też sobie sprawę, że nie wszyscy uczniowie trafią do takich szkół, do jakich by chcieli – wyjaśnił. – Owszem, dzieci znajdą gdzieś miejsce, ale pytanie, czy zawód, który zdobędą, do czegokolwiek im się przyda, czy znajdą w nim zatrudnienie?
Andrzej Kosiniec zapewnił, że w Chełmie absolwenci szkół zawodowych mają zagwarantowane miejsca pracy, np. w zawodzie przyszłości, jakim ma być… górnictwo.
Bartosz Bartoszewicz zaznaczył, że gdyński samorząd stara się rozwijać szkoły zawodowe, ale takie, które mają przyszłość i które są zgodne ze strategią rozwoju regionu.
W ocenie Marka Pleśniara problem może się jednak pojawić także w szkołach zawodowych.
– Nie mamy rynku uwolnionego na zatrudnianie nauczycieli zawodu, w efekcie będą oni uciekali do firm, bo tam więcej zarobią. Tak więc nawet w szkolnictwie zawodowym będzie problem – uważa przedstawiciel Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.
O innej kwestii związanej ze skutkami reformy wspomniał Marek Wójcik. W jego ocenie reforma spowoduje, że wiedza absolwentów będzie niższa – i ta wyuczona, i ta pozyskana, z uwagi na zmianę środowiska, otoczenia.
– Z podstawówki na wsi dzieci trafiały do większej miejscowości, do gimnazjum, ich horyzonty automatycznie się rozwijały. Teraz zostaną osiem lat na wsi i dopiero potem idą na kolejne, być może ostatnie, lata edukacji do większych miejscowości – wyliczał. – W efekcie będą mniej kreatywne, mniej innowacyjne, nie będą miały takiego głody wiedzy i poznawania, niż gdyby musiały szybciej zmienić środowisko – dodał.

Kto zapłacił za reformę?

W odpowiedzi na pytanie o koszty materialne reformy wiceprezydent Gdyni stwierdził tylko, że pieniądze już zostały wydane i tego się nie cofnie.
– Ważniejsze jest, czy system kształcenia w klasach 1–8 jest bardziej efektywny, czy mniej niż krótsza szkoła podstawowa i gimnazjum. Tego nie wiemy, bo takiej debaty nie było – zaznaczył.
Andrzej Kosiniec przyznał, że wydatki były spore, a subwencja nie pokrywa wszystkich kosztów.
– Nie ma co ukrywać. Musieliśmy dołożyć z własnej kasy – zdradził.
Większe miasta jakoś jednak sobie poradziły, ale dla gmin wiejskich – na co zwrócił uwagę Marek Olszewski – to kolosalny problem. To one wydawały miliony na budowę gimnazjów, a teraz budynki stoją puste i nie wiadomo, co z nimi zrobić.
– Z drugiej strony szkoły podstawowe pękają w szwach i trzeba wybierać, którą rozbudować, a którą likwidować – stwierdził.
Zaznaczył przy tym, że problemy finansowe były zawsze, ale reforma je zwielokrotniła. W tej chwili skumulowały się zaniechania z ostatnich lat.
– Czy nie można było np. wcześniej do szkół wprowadzić sześciolatków? – pytał. – Przy braku wpływu na to, czy szkoła funkcjonuje czy nie, gminy wiejskie skazane są na coraz mniejszą subwencję. Nie można wprowadzić nowego systemu, jeśli się najpierw nie wprowadzi większych pieniędzy. Najpierw należałoby zlikwidować niedobór, a potem wprowadzać nowy system – przekonywał Olszewski.
Marek Wójcik odwołuje się do liczb. Przypomniana, że po wprowadzeniu ustawy o JST samorządy dopłacały do oświaty 33 proc. Potem ta kwota gwałtownie się zwiększyła z uwagi na reformę i likwidację gimnazjów.
– Gdyby nie ta reforma, to wydalibyśmy 7 mld zł mniej, niestety reforma przyspieszyła wydatki i wzrost kosztów. A na dodatek zabrakło pieniędzy na podwyżki dla nauczycieli. Nie dostaliśmy obiecanych na ten cel 600 mln zł w 2018 r. To przykłady błędów – mówi.

Jak będzie dalej?

– Teoretycznie mamy teraz okres prosperity, bo dochody z VAT są wyższe, ale to lada moment się zmieni. A po stronie kosztowej mamy obniżony wiek emerytalny i zwiększone wydatki na różne programy pomocowe. To nam się nie złoży! – uważa Marek Wójcik. – Mimo to powinniśmy krzyczeć o zwiększenie nakładów na oświatę, bo wiedza jest priorytetowa.
Także Marek Pleśniar jest zdania, że zamiast zastanawiać się nad dzieleniem biedy, powinniśmy móc się zastanawiać nad inwestycjami w oświatę, sposobami jej rozwoju.
– W tym tkwią nasze perspektywy. Protesty powinny się były odbyć trzy lata temu, przeciwko likwidacji gimnazjów – podsumował.
Chwała samorządom, że sprawdziły się w sytuacji kryzysowej po wprowadzeniu przez rząd kolejnej reformy systemu szkolnictwa