Sytuacja wokół warszawskich śmieci staje się coraz bardziej napięta. Wczoraj głos w tej sprawie zabrał szef resortu środowiska. – Grozi nam paraliż śmieciowy. Został miesiąc, można go jeszcze w miarę sensownie wykorzystać – powiedział minister Henryk Kowalczyk, zwracając uwagę, że nieodbieranie odpadów na terenie miasta rodzi zagrożenie sanitarno-epidemiologiczne. Jego zdaniem są bardzo małe szanse na to, że władze Warszawy zdążą z przetargiem na odbiór i zagospodarowanie odpadów komunalnych zgodnie z nowymi zasadami (selektywna zbiórka na pięć frakcji). Stąd widmo śmieci zalegających na ulicach – tak jak latem na warszawskim Mokotowie, gdy doszło do zamieszania po zmianie firmy odbierającej śmieci.
Co w takiej sytuacji? – Ministerstwo nie może odbierać śmieci zamiast prezydenta Warszawy. Mamy tylko możliwość ingerencji poprzez kontrole inspekcji ochrony środowiska, jeśli odpady będą zalegały w nieodpowiednich miejscach. To się wiąże oczywiście z potencjalnymi karami nakładanymi na właściciela odpadów, czyli na miasto – stwierdził dopytywany przez nas minister Kowalczyk.
Co na to przedstawiciele stołecznego ratusza? W nieoficjalnych rozmowach słyszymy, że 4 grudnia zostaną otwarte oferty przetargowe. – Problem w tym, że Krajowa Izba Odwoławcza (KIO) kazała dać firmom trzy miesiące na dostosowanie się do selektywnej zbiórki na nowych zasadach. Siłą rzeczy będzie więc pewne zamieszanie na początku roku. Ale nie ma zagrożenia, że śmieci nie będą odbierane. Ministerstwo wykorzystuje tę sprawę w sposób polityczny – twierdzi jeden z naszych rozmówców z ratusza.
Jaki więc plan mają władze stolicy? Znów nieoficjalnie słyszymy, że w awaryjnej sytuacji można czasowo powierzyć realizację zadania firmom, które dotychczas odbierały odpady. Mowa więc o opcji przedłużenia obecnego systemu zbiórki. Pytanie jednak, czy takie wyjście z sytuacji i tak nie narazi miasta na kary ze strony inspekcji ochrony środowiska, o których wspomniał Henryk Kowalczyk.
– Mimo usilnych starań ministra, by zrobić w Warszawie Neapol, nie dojdzie do tego. Mamy plan awaryjny, na razie czekamy na otwarcie ofert i wówczas pokażemy, jak ten system będzie działał – komentuje krótko Michał Olszewski, wiceprezydent Warszawy odpowiedzialny m.in. za gospodarkę odpadami.
Nie ma komu zbierać śmieci…
Z czego w ogóle się wziął warszawski problem ze śmieciami? Jeszcze kilka miesięcy temu samorząd chciał powierzyć ich odbiór Miejskiemu Przedsiębiorstwu Oczyszczania. Takie postępowanie zaskarżyli do KIO inni gracze na tym rynku. W lipcu KIO odroczyła rozprawę i nie wiadomo było, czy postępowanie zakończy się w takim terminie, by wejście w nowy system odbioru śmieci z początkiem 2019 r. odbyło się bezproblemowo.
Równolegle więc rozpoczęto przygotowania do przetargu, który ogłoszono we wrześniu. Termin otwarcia ofert wypadał w połowie października, ale trzeba było go znów przesunąć (również z uwagi na obiekcje KIO). Jeśli otwarcie ofert zaplanowano na 4 grudnia, to, biorąc pod uwagę procedury w zakresie zamówień publicznych i warunki stawiane przez KIO, szanse na rozpoczęcie z początkiem stycznia odbioru w docelowym modelu są właściwie iluzoryczne.
...ani dokąd ich wywozić
Stołeczni urzędnicy wskazują zresztą, że na samej zbiórce śmieci problemy się nie kończą. – Choć odpady od mieszkańców w ten czy inny sposób będą odbierane, to i tak grozi nam to, że nie będzie ich gdzie wywozić. A to już z winy Ministerstwa Środowiska – twierdzi w rozmowie z DGP przedstawiciel ratusza.
To emanacja innego śmieciowego konfliktu, tym razem na linii resort – władze woj. mazowieckiego. Od niemal dwóch lat trwają przepychanki o uchwalenie wojewódzkiego planu gospodarki odpadami (WPGO). Powód? W grudniu 2016 r. Mazowsze przedstawiło swój plan, który otrzymał pozytywną opinię resortu. – Natomiast marszałek mazowiecki już po akceptacji ministra dokonał bezprawnych zmian w treści i taki zmieniony plan, bez uzgodnienia z ministrem, został przyjęty. W związku z tym Sąd Administracyjny (w obu instancjach) uznał go za niezgodny z prawem i uchylił. Dopiero w czerwcu 2018 r. marszałek przekazał do MŚ nowy projekt planu dla woj. mazowieckiego. Zawierał on wiele błędów oraz był niezgodny z krajowym planem gospodarki odpadami – tłumaczy resort. Kolejne wersje planu, zdaniem ministerstwa, zawierają te same błędy. Tak więc obie strony są w klinczu, a Mazowsze jako jedyny region nie posiada prawidłowo uchwalonego planu gospodarki odpadami. W konsekwencji nie może np. korzystać ze środków unijnych na ten cel.
Ta sytuacja utrudnia pracę sześciu instalacjom odbierającym śmieci z regionu warszawskiego. – Tylko jedna może legalnie działać. Pozostałe mają uchylone pozwolenia zintegrowane – słyszymy w urzędzie marszałkowskim. Jednak samorządowcy z Mazowsza uważają, że minister podejmuje te decyzje, mimo że ma w rękach narzędzie pozwalające zakończyć prace. Mowa o decyzji reformatoryjnej, czyli dostosowaniu przez ministra decyzji do własnych oczekiwań. – Woli jednak przedłużać stan zawieszenia i przekazuje sprawy do ponownego rozpatrzenia do urzędu marszałkowskiego – twierdzą.
– To nie nasza zła wola, tylko rozwiązania wynikające z kodeksu postępowania administracyjnego – odpowiada na to wiceminister środowiska Sławomir Mazurek. I dodaje, że elementy, które powinny być zawarte w pozwoleniu zintegrowanym, muszą być zgodne z prawem europejskim i polskim. – Minister nie może nanieść poprawek w drugiej instancji, bo on faktycznie jest tu drugą instancją. Tą pierwszą, wydającą pozwolenia dla instalacji, jest marszałek. I to on ma wszelkie narzędzia, by takie decyzje wydawać. My jesteśmy tylko organem odwoławczym – przekonuje.