Nie ma chętnych, by uprzątnąć tereny pogorzelisk. Ale brak woli to jedno, barierą są też pieniądze i kulawe prawo. Po czarnej serii pożarów magazynów i składowisk odpadów, która przetoczyła się przez kraj w ostatnich miesiącach, został brudny ślad.
To nieuprzątnięte pogorzeliska, które często zagrażają środowisku, a leżą miesiącami nieruszone, gdy między samorządami, firmami i administracją centralną trwa przerzucanie się odpowiedzialnością.
Taki scenariusz właśnie ziszcza się w Zgierzu, w woj. łódzkim. Tamtejsze tereny byłego zakładu Boruta – gdzie 25 maja rozgorzał ogień, który zajął 50 tys. ton nielegalnie przetrzymywanych odpadów z zagranicy – są niejako symbolem rządowej wojny z mafią śmieciową. Tam właśnie – po trudnej akcji gaśniczej, w której udział brało kilkuset strażaków – padły deklaracje ukrócenia procederu puszczania odpadów z dymem przez nieuczciwe firmy. Wkrótce ruszyła zaś legislacyjna ofensywa, która przyniosła nowelizacje dwóch ustaw: o odpadach i o inspekcji ochrony środowiska. Wprowadziły one większe sankcje i bardziej restrykcyjne mechanizmy nadzoru nad firmami.
W przypadku Zgierza do szczęśliwego finału jest jednak jeszcze daleka droga. Wciąż nierozwiązany jest bowiem problem tego, co począć z pogorzeliskiem. Mija już prawie piąty miesiąc od pożaru, w trakcie którego spłonęły tony tworzyw sztucznych, a teren wciąż nie jest uprzątnięty.

Proceduralne przepychanki

Od tygodni władze miasta i starostwo nie mogą bowiem dojść do porozumienia, kto powinien wziąć na siebie koszty i odpowiedzialność za uprzątnięcie bałaganu. W grę wchodzą ogromne pieniądze.
– Przy szacunkowych 20 tys. ton, które trzeba teraz uprzątnąć, i kosztach utylizacji w wysokości ok. 400 zł za tonę daje to łącznie 8 mln zł – wylicza Anna Sobierajska, naczelnik Wydziału Ochrony Środowiska i Rolnictwa w Zgierzu.
Co do zasady nawarzone piwo powinien wypić właściciel firmy gromadzącej odpady. Po pierwsze, kapitał zakładowy jego spółki wynosi jednak jedynie 5 tys. zł. Po drugie, prokuratura dopiero postawiła prezesowi firmy zarzuty (grozi mu pięć lat więzienia). Innymi słowy sprawca pożaru wciąż nie został finalnie ustalony, a bez tego nie można wydać nakazu zagospodarowania odpadów.
Stąd też spór o uprzątnięcie terenu pogorzeliska rozgorzał między władzami miasta a starostwem. – Przepisy prawa wprost wskazują, że takie czynności powinien podejmować starosta powiatu zgierskiego. To właśnie on ma egzekwować obowiązek uprzątnięcia tych odpadów. Ma jeszcze dodatkowe kompetencje – może na ten cel pozyskiwać środki z funduszy ochrony środowiska – mówi Przemysław Staniszewski, prezydent Zgierza.
Skutki i koszty / Dziennik Gazeta Prawna
Równo miesiąc temu – powołując się m.in. na opinie wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska w Łodzi – umorzył on postępowanie dotyczące wyegzekwowania od firmy będącej właścicielem terenu uprzątnięcia pozostałych odpadów. Z opinii wynikało bowiem, że nadpalone plastiki i inne pozostałości z pożaru kwalifikują się teraz jako odpady powypadkowe. Tymi z kolei co do zasady zajmuje się starosta.
Stanowisko to poparł ostatnio również wojewoda łódzki Zbigniew Rau. W związku z przedłużającym się sporem kompetencyjnym pomiędzy starostwem powiatowym a urzędem miasta wojewoda wydał decyzję w oparciu o art. 22 ustawy o wojewodzie i administracji rządowej w województwie (t.j. Dz.U. z 2017 r. poz. 2234).
– W związku z tym, iż stanowisko wydziału bezpieczeństwa i wydziału kryzysowego jest jasne: odpady te sklasyfikowane zostały jako powypadkowe, ich usunięcie leży po stronie starosty – wyjaśnia Elżbieta Węgrzynowska z biura prasowego urzędu wojewódzkiego.
Z kolei wicestarosta zgierski Wojciech Brzeski odpowiada, że starostwo może uprzątnąć odpady i pozyskać pieniądze tylko wtedy, gdy będzie znany sprawca pożaru. Tymczasem, jak przypomina, do dziś straż pożarna ani prokuratura go nie wskazała. – Żeby starosta działał, tak jak nakazuje urząd wojewódzki, musi być ustalony sprawca albo umorzone postępowanie. Dopiero wtedy można występować o jakiekolwiek środki. Do tego jest nam potrzebna ostateczna decyzja prokuratury, która prowadzi postępowanie – wyjaśnia.

Nieodosobniony przypadek

Tym sposobem koło się zamyka i – jak słyszymy nieoficjalnie m.in. w urzędzie miasta – sprawa może potrwać jeszcze wiele miesięcy. Tymczasem odpady zebrane na terenie pogorzeliska są toksyczne. W końcu tylko w trakcie trwającego tydzień pożaru – jak stwierdził WIOŚ – stężenie rakotwórczego benzo(a)pirenu w zgierskim powietrzu sięgnęło 100 proc. średniego stężenia rocznego, a wiele z tych zanieczyszczeń szybko opadło.
To, że teren pogorzeliska jest tykającą bombą ekologiczną, wskazywał też wojewoda. – Przekazując staroście zgierskiemu polecenie, żeby uprzątnąć odpady, wojewoda kierował się decyzją prezydenta miasta oraz zagrożeniem, jakie mogą stanowić te odpady w przypadku niekorzystnych warunków atmosferycznych – informuje Błażej Krawczyk z Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi.
W bardzo podobnej, równie niekorzystnej, sytuacji jest gmina Trzebinia, gdzie z dymem poszły tony opon. Próbki gleby były tam badane najpierw przez fundację Greenpeace (ekspertyzę zlecono certyfikowanemu laboratorium), a później również przez naukowców z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Obie analizy wykazały znaczne przekroczenia norm metali ciężkich (m.in. ołowiu) na terenie ogrodów działkowych w pobliżu feralnego składowiska.
– Zanieczyszczenia, jakie zostały wykryte w próbkach z pogorzelisk w Trzebini i Zgierzu, pozwalają sądzić, że szkodliwe substancje wraz z dymem i sadzą mogły przedostać się do gleby i wody. W ślad za tym trafią do żywności produkowanej na pobliskich terenach rolnych i zostaną spożyte przez ludzi – twierdzi Magdalena Figura, ekspertka Greenpeace’u.