Wymiana starych kotłów nie ochroni nas przed unijnymi karami. Idzie nam to za wolno – ostrzegają eksperci. Twierdzą, że uchwały antysmogowe trzeba zaostrzyć.



10 lat na pozbycie się starych kopciuchów i kotłów poniżej 5. klasy? Podusimy się do tego czasu, a Polska będzie płacić kary za ślamazarne działania na rzecz ochrony powietrza – przekonują aktywiści z Rybnickiego Alarmu Smogowego oraz Centrum Rozwoju Inicjatyw Społecznych CRIS w Rybniku. Dziś zaapelowali oni do marszałka województwa śląskiego o zaostrzenie obowiązującej od września ub.r. uchwały antysmogowej. To pierwsza taka inicjatywa w kraju – dowiedział się DGP.
Jak wynika z naszych rozmów z innymi aktywistami z lokalnych alarmów smogowych, niewykluczone, że śladem Rybnika wkrótce mogą pójść ekolodzy z innych regionów. Do tej pory poza śląskim podobne uchwały przyjęły województwa: małopolskie, dolnośląskie, mazowieckie, łódzkie, opolskie i wielkopolskie, a także Kraków, Wrocław, Poznań, Kalisz i uzdrowiska w woj. dolnośląskim.
Przypomnijmy, że na terenie całego Śląska nie można już stosować najgorszych odmian węgla. Mieszkańcy muszą też stopniowo wymieniać urządzenia grzewcze na bardziej ekologiczne. I tu aktywiści domagają się zmian. Proponują nowe, radykalniejsze terminy. Najszybciej chcą pozbyć się urządzeń, które mają ponad pięć lat. Obecnie trzeba je na Śląsku wymienić do 2024 r. Po zmianach termin ten przypadłby na 2021 r.
Chcą też szybszej wymiany urządzeń klasy 3. i 4., które mogą być legalnie używane jeszcze do 2028 r. Postulują, by w ich miejsce obowiązkowo montować kotły 5. klasy już cztery lata wcześniej.
Skąd pomysł na takie zmiany? Miałoby za nim przemawiać zdrowie ślązaków. „Wedle badań prowadzonych przez Śląskie Centrum Chorób Serca w trakcie i po epizodach smogowych zauważono wzrost notowanych przypadków udaru mózgu o 16 proc., liczby wizyt w poradniach POZ o 14 proc., a śmiertelności ogólnej o 6 proc.” – czytamy w petycji. Jej autorzy podkreślają, że uszczerbek na zdrowiu to tylko jedna strona medalu. Na szwank narażone są bowiem nie tylko nasze płuca, ale i portfele – wskazują. Jak tłumaczą, „art. 23 ust. 1 dyrektywy CAFE (o czystym powietrzu dla Europy – red.) interpretowany zgodnie z orzecznictwem TSUE zobowiązuje państwo członkowskie do wprowadzenia wszelkich efektywnych, adekwatnych i naukowo uzasadnionych środków, które pozwolą wyeliminować problem emisji w danej strefie tak szybko, jak to możliwe”.
– Trudno uznać, by plany wymiany kotłów na bardziej ekologiczne do 2024 r., a niekiedy 2028 r., spełniały przesłankę „jak najkrótszego czasu” – mówi Zdzisław Kuczma z Rybnickiego Alarmu Smogowego.
To kolejny już przykład antysmogowej krucjaty przeciwko opieszałym władzom z ostatnich dni. Jak pisaliśmy w zeszłym tygodniu, aktywiści z Warszawy pozwali władze stolicy (a także Skarb Państwa) o naruszenie ich dóbr osobistych, które definiują jako prawo do życia w czystym powietrzu. W pozwach podkreślają, że choć stołeczny ratusz walczy ze smogiem, to robi to za wolno i mało skutecznie.
Wspólnym mianownikiem obu tych inicjatyw jest głośny wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE z 22 lutego br. (sygn. akt C-336/16). Zdaniem ekspertów otworzył on furtkę do bardziej radykalnych działań prawnych.
– Dopiero wyrok TSUE jednoznacznie i ostatecznie potwierdził, kto jest odpowiedzialny za łamanie prawa unijnego – wskazuje radca prawny Radosław Górski.
Małgorzata Smolak z Fundacji ClientEarth twierdzi z kolei, że w polskich przepisach nie sprecyzowano, kto de facto odpowiada za dotrzymanie norm czystości powietrza. – Nasze regulacje przewidują jedynie odpowiedzialność za przygotowanie i uchwalenie Programów Ochrony Powietrza (władze województwa), a następnie odpowiedzialność organów niższego szczebla za ich realizację (gminy) – mówi ekspertka.
Dodaje, że teoretycznie można kwestionować ich jakość, ale ze względu na brak interesu prawnego skargi na POP-y są odrzucane. – Wyrok TSUE jest więc o tyle ważny, że wskazuje, iż Programy Ochrony Powietrza nie spełniały swojej funkcji. Mamy więc nadzieję, że wpłynie w jakiś sposób na orzecznictwo w tej kwestii – zauważa prawniczka ClientEarth.
Nie wszyscy popierają kierunek działań aktywistów. Przekonują, że dokręcając ekologiczną śrubę, nie można abstrahować od realiów finansowych. Wymiana starego kotła na urządzenie 5. klasy to bowiem często wydatek powyżej 10 tys. zł.
– To koszt poza zasięgiem wielu, zwłaszcza tych najuboższych – podkreśla Łukasz Horbacz, Prezes Zarządu Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla. – Tymczasem proponowane są rozwiązania, które zmuszą ich, by jeszcze bardziej zacisnęli pasa – dodaje.
Zdzisław Kuczma uważa jednak, że zgodnie z uchwałą mieszkańcy i tak od obowiązkowej wymiany kotłów nie uciekną. Jego zdaniem przedłużenie terminu nic więc dla nich nie zmieni. – Trudno mi sobie wyobrazić, by większość już teraz zaczęła z kilkuletnim wyprzedzeniem oszczędzać na nowy kocioł – mówi.