Zmiana terminu na przyjęcie planów ogólnych na razie niemożliwa
Bartosz Romowicz: Politycznie pewnie byłaby wola do przedłużenia, bo to tak naprawdę kwestia, na którą rząd może umówić się z samorządowcami, środowiskiem urbanistów i wszystkimi zainteresowanymi. Natomiast blokuje nas dość mocno kamień milowy wynegocjowany i podpisany przez naszych poprzedników – do końca czerwca 2026 r. plany ogólne powinny być przyjęte w 80 proc. gmin. Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej w trakcie renegocjacji proponowało wydłużenie tego terminu, natomiast Komisja Europejska, jeszcze w sposób nieoficjalny, a niedługo oficjalny, wyrazi zgodę na zmniejszenie wskaźnika z 80 proc. do 50 proc., a nie na wydłużenie terminu.
Ale jeżeli popatrzymy, że jeszcze trzy tygodnie temu ponad 200 samorządów nie rozpoczęło procedury sporządzenia planu ogólnego, to jest około 8 proc., to naprawdę jesteśmy bardzo daleko. A biorąc pod uwagę fakt, że jedną z głównych przyczyn jest to, że często organy uzgadniające przedstawiają opinie przeciwstawne co do poszczególnych części planu ogólnego, to trudno jest, bez zmiany przepisów, zaryzykować stwierdzenie, że do czerwca uda się te 50 proc. planów ogólnych przyjąć.
Bartosz Romowicz: Jako były burmistrz Ustrzyk Dolnych – gminy, która ma 100 mln zł budżetu – mogę powiedzieć, że 200 tys. zł dotacji, to nie jest coś, co postawi budżet na nogi albo go powali. Kluczowe jest zakorkowanie organów uzgadniających. Samorządy chcą przyjąć plany ogólne, tylko fizycznie nie są w stanie ich uzgodnić w tak krótkim terminie. A nawet gdyby się spięły, to na rynku brakuje urbanistów.
Piotr Uściński: Ministerstwo Rozwoju i Technologii proponowało, że do momentu rozliczenia KPO gminy przystąpią do opracowania planów ogólnych. Natomiast ze strony urzędników Komisji Europejskiej było stanowisko, że 100 proc. gmin musi te plany uchwalić w terminie KPO i byli nieugięci w negocjacjach. Ostatecznie decyzje były podejmowane przez Ministerstwo Funduszy, natomiast resort rozwoju od początku protestował przeciwko wpisaniu 100 proc., bo wydawało się to wtedy nierealne. Postulowaliśmy, żeby to zostało zmniejszone. Termin był do końca 2025 r., po to żeby te pół roku zostawić zapasu i ewentualnie, jeśli uda się z Komisją Europejską wynegocjować jeszcze zmiany, żeby móc zmienić nasze prawo.
Rozumiem przesunięcie terminu do maksymalnego. I teraz faktycznie jest pytanie, czy gminy się wyrobią. Moim zdaniem będzie to bardzo trudne. Na tyle, na ile patrzę na dane dostępne na stronach Ministerstwa Rozwoju i Technologii, to stopień zaawansowania prac jest niski. Jeżeli uda się obecnemu rządowi wynegocjować, żeby to był wskaźnik 50 proc., to też wcale nie jest pewne, że ten wskaźnik uda się osiągnąć do połowy przyszłego roku.
Zdawaliśmy sobie sprawę, że wąskim gardłem mogą być specjaliści – osoby, które potrafią pracować przy tworzeniu planów ogólnych. Stąd też w ustawie dopuściliśmy bardzo szeroko różne grupy zawodowe do pracy nad planami ogólnymi. Wiem też, bo współpracowaliśmy z uczelniami, że wielu absolwentów w ostatnim czasie ukończyło studia inżynierskie czy inne formy kształcenia, które umożliwiają pracę nad przygotowywaniem planów ogólnych. Na marginesie powiem, bo prowadzę zajęcia na wyższej uczelni i w mojej grupie jest bodajże trzech absolwentów studiów inżynierskich z planowania przestrzennego. I żaden z nich nie pracuje przy planach ogólnych. Pracują zupełnie w czymś innym. Coś poszło nie tak, że zasoby ludzkie, które były przygotowywane w ostatnim czasie do tej reformy, są niewykorzystane.
Złożyliśmy do nowelizacji planowania przestrzennego, która była procedowana w Sejmie kilka tygodni temu, konkretne poprawki. Chcemy, żeby w tej trudnej sytuacji nie ucierpiało budownictwo w Polsce. Chodziło o wydłużenie okresu, w którym można wydawać WZ-ki na dotychczasowych warunkach, aż do faktycznego uchwalenia planów ogólnych w gminach. Ale zostało to odrzucone przez koalicję rządzącą.
Dr Łukasz Grzesiak: Chciałbym zacząć od tego, że nie kontestuję samej reformy. Mam świadomość, że jest wiek XXI, konieczność cyfryzacji, pewnej standaryzacji, ujednolicenia zasobów itd. To wszystko się zgadza. Tylko ja jestem tym, który tę ustawę realizował od 2005 r. Przechodziłem jeszcze przez izby zawodowe, musiałem zdawać uprawnienia, całą tę ścieżkę zawodową, którą później zderegulował pan Gowin. Na moim roku było ponad 40 osób, w zawodzie zostały trzy. Z czego to wynika? Z tego, że zawód ten był przez lata bardzo niedoceniany, a w pracowniach projektowych, które nie są jednostkami budżetowymi dużych miast, czyli pomińmy te 15 proc. samorządów, często było tak, że projekty były realizowane po najniższych cenach. Ktoś, kto nie chciał przechodzić całej ścieżki zawodowej i aplikacji, po prostu szedł trochę w inny zawód.
Co jest moim największym zarzutem do tej reformy? To nie jest reforma na jedną kadencję. To musi być strategicznie rozplanowane w latach. Jeśli więc ktoś myślał o takiej reformie, to należało zacząć od kadr. Powiem więcej. Mamy 380 powiatów. Należało najpierw dokonać gruntowej modernizacji zasobów ewidencyjnych w starostwach. Za chwilę się okaże, że wszystkie punkty w strefach planistycznych się poprzesuwają. Będziemy mieli pole do interpretacji dla prawników – czy strefa planistyczna, która jest w planie ogólnym, dla danego momentu obowiązuje czy nie. To jest oczywiste. Masa gmin w tym utknie. Taką reformę należy przeprowadzać etapami. Najpierw zastanawiamy się, na jakich zasobach chcemy to oprzeć. Następnie myślimy o zasobach ludzkich. Robimy stres testy na kilku gminach. Patrzymy, wyciągamy stamtąd wnioski, jak dla tych gmin funkcjonują rejestry urbanistyczne.
Przypominam, że jeszcze w roku 2021 obowiązywały rozporządzenia z roku 2003 w planowaniu przestrzennym. Czyli z czasów, kiedy „malowało się farbkami” plany miejscowe. I teraz nagle pomyśleliśmy, że ustandaryzujemy wszystko, wpiszemy do KPO i w ciągu 4 lat nadrobimy ponad 20 lat zaległości. Nie da się. Na rynku jest ok. 3000 urbanistów, z których pewna część osiągnęła już wiek emerytalny. Z wielu gmin uciekli ludzie zaraz przed emeryturą, bo po prostu nie chcą się uczyć nowego zawodu. Ja musiałem usiąść i pewnych rzeczy się nauczyć, bo 20 lat temu tego nie uczono. Ale to nie jest też tak, że do gminy przyjdzie ktoś zaraz po studiach, żeby wykonywać ten zawód. OK, on wykona technicznie pewne aspekty, ale trzeba go bardzo pilnować. Z własnego doświadczenia wiem, że żeby zrozumieć pewne mechanizmy, potrzeba 5–6 lat.
Ta reforma nam się wysypuje, bo nakłada się na siebie wiele czynników. Teraz jesteśmy „w rozkroku”, bo z jednej strony przedłużanie tych terminów spowoduje w niektórych gminach odsuwanie problemu w czasie. Z drugiej strony każdy kolejny miesiąc nakładania się WZ-tek na plan ogólny tworzy fikcję prawną, więc to też nie jest żadne rozwiązanie.
Nie wiem, czy rząd osiągnie te 50 proc. Muszę powiedzieć, że też nie rozumiem, dlaczego ktoś wpadł na pomysł powiązania tego z KPO. To jest w sumie reforma wewnętrzna. Pan poseł słusznie zauważył, że te pieniądze nie są aż tak duże. A przez to rząd ma dziś związane ręce.
Sebastian Witek: Na dziś mamy cztery gminy, które uchwaliły plany ogólne, z czego trzy zostały unieważnione. To dobrze pokazuje skalę problemu. Widziałem uwagi do poselskiego projektu nowelizacji złożone przez Związek Województw RP. Urząd Marszałkowski Województwa Kujawsko-Pomorskiego wskazał, że do tej pory wpłynęło do nich ok. 20 projektów planów ogólnych, podczas gdy w województwie są 144 gminy. To pokazuje, na jakim etapie są samorządy. Moim zdaniem osiągnięcie zakładanego wskaźnika jest nierealne, niezależnie od tego, czy mówimy o 80 czy 50 proc.
Chciałbym przypomnieć, że rozporządzenie dotyczące wyznaczania obszarów uzupełnienia zabudowy wydano z ośmiomiesięcznym opóźnieniem. Jak gminy miały wcześniej rozpocząć prace nad planem ogólnym, skoro nie znały wszystkich istotnych aktów wykonawczych?
Pracownie urbanistyczne przeciążone liczbą zleceń siłą rzeczy mogą mieć problem z przygotowaniem rzetelnych opracowań. Związek Województw RP alarmuje wręcz, że niektóre plany to zwykłe „kopiuj-wklej”. Idziemy w bardzo złym kierunku.
Jeśli chodzi o nasze miasto, mamy 100-proc. pokrycie planami miejscowymi, dlatego nie obawiamy się upływu terminu. Będziemy działać w oparciu o plany miejscowe. Jednak w skali kraju wskaźnik pokrycia planami miejscowymi wynosi nieco ponad 30 proc., co oznacza, że pozostałe samorządy staną przed ogromnymi problemami związanymi z brakiem planów ogólnych.
Co dalej z WZ-tkami?
Bartosz Romowicz: Po pierwsze, ta ustawa tylko gasi pożary. Do tego wielki pożar gasimy gaśnicą, ale nie mamy innych narzędzi. Po drugie, poprawki, które zgłaszało Prawo i Sprawiedliwość, były dużo dalej idące niż te, które my zgłosiliśmy. Chociażby w kontekście WZ-tek. A nasza propozycja jest propozycją środka, bo jedni nie chcą wcale WZ-tek, a inni – jak PiS – chcą ich bez ograniczeń aż do przyjęcia planów ogólnych. A my ustaliliśmy termin 15 października. On też nie jest idealny, ale daje ludziom poczucie sprawiedliwości. Przeciętny Kowalski mógł złożyć wniosek o warunki zabudowy np. 1 września i w myśl przepisów powinien dostać bezterminową do końca grudnia. Nie jest jego winą, że organ zrobił wszczęcie po trzech miesiącach czy po pięciu albo wcale jeszcze tego nie zrobił. Nie jest też jego winą, że leży to w Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (RDOŚ).
Drugi aspekt – dlaczego opiniowanie, a nie uzgodnienie? Jak zostałem burmistrzem w 2014 roku, miałem kilka procent pokrycia planami miejscowymi. I miałem stare studium. Zaczęliśmy w 2017 roku robić nowe studium. Ale mam Naturę 2000, mam części parku narodowego czy też parki krajobrazowe. My studium robiliśmy długo nie z własnej winy. Po dwukrotnym wyłożeniu do publicznego wglądu robiliśmy przez ponad trzy lata. W międzyczasie robiliśmy plany miejscowe już pod tym nowym studium. Ostatni plan miejscowy rozpocząłem w 2023 r., a został uchwalony w tamtym miesiącu.
I po tych wszystkich latach teraz RDOŚ mówi – nie, to, co uzgodniliśmy, jest już nieaktualne. Czy to jest uczciwe wobec samorządów, wobec przedsiębiorców? Okazuje się, że dzisiaj plan ogólny może zaprzeczyć wszystkim planom miejscowym, które były uzgadniane na przykład miesiąc temu. I mam takie przypadki zebrane, że RDOŚ uzgodnił plany miejscowe w styczniu 2025 r., a nie chce uzgodnić w takim samym zakresie planów ogólnych. To jest absurd i nie można doprowadzać do takich sytuacji. I tu opiniowanie jest dobre. A jest zabezpieczenie dla RDOŚ i innych organów, bo później plany miejscowe będą uzgadniane.
Zgadzam się w 200 proc. z tym, co powiedział pan doktor, że największym błędem było powiązanie reformy z KPO. Bez tego terminy mogłyby być dłuższe. Dziś mamy sytuację, w której, co byśmy nie zrobili, to będzie niezadowolenie. Rozumiem, że województwa chcą utrzymania uzgodnienia, bo dbają o swoje interesy, ale powiaty i gminy mają jeszcze inne i nie chcą być zablokowane.
Chcemy uniknąć absurdów i mam nadzieję, że Prawo i Sprawiedliwość przeanalizuje nasz projekt poselski. Ugasimy kilka pożarów, ale w międzyczasie będziemy pracować. W wykazie prac rządu są założenia do kolejnej nowelizacji i tam pójdziemy już dalej, nie patrząc na KPO. Jak do czerwca nie dowieziemy 50 proc., to już nikt nie będzie mówił – róbmy szybko plany ogólne, bo kamień milowy nie będzie spełniony. I wtedy może wreszcie poprawimy tę ustawę tak, żeby „miała ręce i nogi”, żeby można było przyjąć plany ogólne. A te uchwalane na szybko będą poprawiane.
Bartosz Romowicz: Tak, termin pozostanie. Nie chcieliśmy go przedłużać, bo mielibyśmy kolejną falę wniosków o wydanie WZ-tek. Celowo daliśmy taki termin, że w momencie składania projektu było chyba tylko 10 dni do niego. Poprawka PiS-u doprowadziłaby do tego, że gminy, które już mają 300 proc. więcej wniosków, miałyby kolejne 330 proc.
Dr Łukasz Grzesiak: Ja u siebie mam przyrost ponad 400 proc. wniosków o wydanie WZ-tek. Wydanie WZ-tki dziś to ok. 5 miesięcy. To nawet nie wynika z chęci czy niechęci gminy, to po prostu wynika z tego, że zasób kadrowy urzędów jest, jaki jest. One dotyczą np. kilkunastu budynków na środku pól. Wiem, że to jest teza kontrowersyjna, ale jako urbanista mam nadzieję, że to się nie uda.
Piotr Uściński: Sensem reformy nie jest termin wejścia w życie poszczególnych przepisów. On jest związany z KPO i można mieć różne zdania, czy należało to robić. Teraz mamy sytuację, w której gminy są opóźnione, a rząd chyba nie za bardzo ma pomysł, jak im pomóc. Liczymy na to, że negocjacje z Komisją Europejską się udadzą. Ale nasze poprawki mają abstrahować od problemu KPO i rozliczania pieniędzy, mają zapobiec paraliżowi inwestycyjnemu.
Gminy w dużej części nie rozpoczęły jeszcze prac, albo te prace idą bardzo wolno, dlatego że lokalni planiści zajmują się wydawaniem WZ-tek, z których pewnie część nigdy nie zostanie zrealizowana. Przyjęcie naszych poprawek – czyli wydawanie bezterminowych WZ-tek na dotychczasowych zasadach do wejścia w życie planów ogólnych, a później przez dwa lata już pięcioletnich, ale nie tylko na terenach uzupełnienia zabudowy – spowodowałoby, że teraz nie byłoby sensu składania wniosków na wszelki wypadek. I gminy mogłyby zająć się przygotowaniem planów ogólnych. To był nasz pomysł na uratowanie tej sytuacji.
Wiele inwestycji, które w normalny sposób powinny się uruchamiać, nie będzie możliwych, jeżeli gmina nie uchwali planu ogólnego, a możliwość wydawania WZ-tek na dotychczasowych warunkach będzie zablokowana. Rozumiem, że wielu planistów uważało, że głównym sensem tej reformy jest zablokowanie wreszcie WZ-tek, ale głównym celem jest usprawnienie inwestycji. My przeprowadzaliśmy tę reformę po to, żeby gminom było łatwiej przeprowadzać procesy planistyczne. Nasi urzędnicy wyliczali, że poniżej roku jest możliwe przejście procedury planu ogólnego i planu miejscowego, aby wreszcie gminy mogły z tym zrobić porządek. Ale jeżeli mamy opóźnienia w przygotowaniu planów ogólnych, to naturalne jest i konieczne, żeby dalej przedłużyć możliwość wydawania WZ-tek, bo inaczej Polska się zablokuje inwestycyjnie.
Pan poseł z koalicji rządzącej mówił przed chwilą, że chcecie zablokować ludziom możliwość składania wniosków o WZ-ki. Pana podejście jest może w trosce o urzędników, ale na pewno nie w trosce o inwestorów, a my podchodzimy z troską do inwestorów, żeby inwestycje w Polsce mogły być realizowane.
Bartosz Romowicz: Pan poseł Uściński w jednym zdaniu sam sobie zaprzeczył. Z jednej strony pan mówi, że urzędnicy nie zajmują się planami ogólnymi, bo zajmują się WZ-kami, a z drugiej chce pan dopuścić kolejne wnioski.
Piotr Uściński: Nie. Wie pan, dlaczego teraz się zajmują WZ-kami? Dlatego, że są takie terminy. Jak je przedłużymy, to nie będzie potrzeby teraz składać wniosków.
Bartosz Romowicz: Czyli wrócimy do Republiki WZ-kowej. Dziś najczęściej babcia albo dziadek ma działkę 2 ha i przynosi 5 wniosków, żeby na każdym wybudować budynek, bo ma pięcioro wnuczków. Jeśli mamy takich kilkudziesięciu mieszkańców, to robi się kilkaset wniosków. Ludzie chcą się zabezpieczyć, bo nie ma stabilności prawa.
Sebastian Witek: Sens reformy polegał na tym, by gminy w pierwszej kolejności przyjmowały obligatoryjne strategie rozwoju. Jednak powiązanie jej z KPO sprawiło, że przepisy przejściowe dopuszczają, by pierwszy plan ogólny nie był powiązany ze strategią. To pierwszy wyłom w założeniach reformy. W efekcie gminy będą przyjmować plany ogólne niespójne ze strategiami, a nawet wobec ich braku. Co ważne, przepisy nie przewidują udziału urbanistów w sporządzaniu strategii. W strategii rozwoju można też wskazać szczególne zapotrzebowanie na zabudowę mieszkaniową, co przy odpowiednim uzasadnieniu pozwala z dużą swobodą rozszerzać tereny pod zabudowę. Reforma ma więc luki.
Reformę planowania przestrzennego rozpoczęto od planów ogólnych, które nie są ani najniższym, ani najwyższym szczeblem w hierarchii aktów planowania przestrzennego. Prawidłowa kolejność to strategia, plan ogólny, a następnie plan miejscowy. Dochodzą do tego plany zagospodarowania województw, przewidziane dopiero w drugim etapie reformy. Obecnie plany ogólne powstają trochę po omacku, bo wciąż nie znamy nowego rozporządzenia o klasach przeznaczeń terenów w planach miejscowych. Tworząc strefy planistyczne, nie wiemy, jakie będą konkretne skutki dla późniejszych planów miejscowych.
Opiniowanie zamiast uzgadniania na pewno przyspieszy tworzenie planów ogólnych. Czy poprawi sytuację? To się okaże. Czy nie wpłynie na liczbę słabych opracowań? Mam duże wątpliwości. Może stać się to furtką dla nierzetelnych urbanistów, których gminy z braku czasu nie będą w stanie dopilnować. Część urzędników wydaje decyzje WZ, a część sporządza plany miejscowe, z których ukończeniem spieszą się przed przyjęciem planu ogólnego.
Problemem jest również merytoryczny i kadrowy brak przygotowania organów uzgadniających. Pojawiają się niespójne uzgodnienia, których nie da się uwzględnić w planach ogólnych. Można też przypuszczać, że w szczycie przesyłania projektów planów ogólnych do uzgodnień instytucje te nie będą wydolne.
Jak uniknąć paraliżu inwestycyjnego?
Bartosz Romowicz: Bądźmy realistami. Wiemy, że paraliż może być. Z niego trzeba wyciągnąć tych, którzy robią inwestycje służące ludziom. Byłem za tym, żeby to były inwestycje celu publicznego, ale realizowane wyłącznie przez podmioty publiczne. Ta koncepcja nie wygrała. Trochę się obawiam, czy nie będziemy mieli inwestycji, które na potrzeby skorzystania z furtki, staną się inwestycjami celu publicznego.
Natomiast jeszcze jest jeden aspekt z tym związany. Mamy takie absurdy, chociażby w otulinach parków narodowych, gdzie gminy robią plany ogólne. Właściciel działki chce zrobić zjazd i przepisy mówią wyraźnie, że musi mieć WZ-kę. Jednak jej nie dostanie, bo to nie jest w obszarze uzupełnienia zabudowy. Nie będzie więc miał zjazdu z drogi publicznej na własną działkę. I takie rzeczy razem z urbanistami w gminach musimy wyłapać.
Dr Łukasz Grzesiak: Powiem jako urzędnik i urbanista, dlaczego jestem przeciwny podobnemu wyłomowi dla WZ-tek, jak uchwalono już dla inwestycji celu publicznego. Rozumiem chęć umożliwienia ludziom realizacji inwestycji. Ale musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest celem reformy? Powiem patetycznie – ład przestrzenny. Jeśli nadal będziemy wydawać WZ-ki niezależnie od ustaleń planu ogólnego, to „racjonalny” włodarz tego planu nie uchwali. Po co miałby to robić? Tu już nie rozmawiamy o meritum, tylko o polityce. W takiej sytuacji samobójstwem jest uchwalanie planu ogólnego, który w 90 proc. ustanawia strefy otwarte z zakazem zabudowy. Próbujemy łączyć wodę z ogniem. Nie możemy dać wszystkiego wszystkim, bo nikt nie uchwali planów ogólnych. Z drugiej strony procesy demograficzne są nieubłagane i wiemy, jak skończy się zastosowanie sztywnych wskaźników, jeśli chodzi o powierzchnię zabudowy. W sensie społecznym nie ma już dobrych rozwiązań. Trzeba zrealizować tę reformę i w pewnym momencie zrobić cięcie. I brutalnie powiedzieć, że będzie grupa ludzi, którzy złożyli odpowiednio wcześniej wniosek i coś dostaną, a inni nie.
Odpowiem jeszcze na pytanie, dlaczego urbaniści nie chcą się w to bawić. Cena takiego planu waha się w granicach 250–400 tys. zł. Pracy jest co niemiara. Trzeba mieć cały zespół specjalistów z różnych dziedzin. Tymczasem wiele pracowni ma podpisane umowy z prywatnymi inwestorami, np. na projekty z zakresu odnawialnych źródeł energii – one są proste merytorycznie i nierzadko lepiej płatne.
Piotr Uściński: Chciałem powiedzieć, że my jednak inaczej widzimy sens reformy. Część z panów uważa chyba, że reforma planowania przestrzennego ma polegać na ograniczeniu możliwości zabudowy. Nam chodziło o uproszczenie procedur związanych z uchwalaniem planów miejscowych – tak, aby przeznaczanie terenów pod zabudowę było szybkie. Jeżeli ze strategii wynika, że potrzeba więcej terenów pod zabudowę, niż z algorytmów w planie ogólnym, to jak najbardziej jest to racjonalne podejście i to nie jest żaden błąd w ustawie, tylko decyzja, którą podjęliśmy we współpracy z samorządami, na ich wniosek.
Podobnie racjonalne jest to, o czym mówił pan poseł, że rodzina występuje o warunki zabudowy dla wnuków. To działanie prorodzinne i nie można tego zakazywać. Natomiast panowie podchodzicie do WZ-tek, jakby one miały zawsze obowiązywać. Przecież doskonale wiecie, że gmina na każdym skrawku swojego terenu, dzięki reformie, będzie mogła w miarę rozsądnym terminie zrobić plany miejscowe, a plan miejscowy uchwalony dla danego terenu wygasza wszystkie WZ-tki i dokładnie określa, jakie rzeczy będą mogły być budowane, w jakim zakresie. I to jest nasz cel. Nie chcemy, żeby plany miejscowe powstawały przez cztery lata. Zrobiliśmy reformę, która ma spowodować, że gminy będą mogły szybko zaplanować swoją przestrzeń. A w kolejnym kroku, po roku czy dwóch od wejścia w życie planów ogólnych, przygotować plany miejscowe. Na razie trzeba ludziom przedłużyć możliwość wydawania WZ-tek – tak, jak umożliwiliście państwo inwestycje celu publicznego. Nie chodzi przecież o to, żeby gminy zapanowały nad swoją przestrzenią za pomocą paraliżu inwestycyjnego, tylko za pomocą planów ogólnych i planów miejscowych.
Sebastian Witek: Analizy demograficzne są jednoznaczne. Wzrost odnotowuje mniej niż 10 proc. gmin, a liczba osób w wieku produkcyjnym i przedprodukcyjnym systematycznie spada. Ten trend będzie się tylko nasilał. Nie chodziło mi o ograniczanie prawa do zabudowy, lecz o realizację głównego celu reformy – wprowadzenie ładu przestrzennego i zatrzymanie niekontrolowanego rozlewania się zabudowy.
Możliwość określania w strategii zapotrzebowania na nową zabudowę mieszkaniową, wprowadzona na wniosek samorządów, jest zrozumiała, ponieważ nie można stosować jednej miary do gminy wiejskiej i dużego miasta. Trzeba jednak mieć świadomość, że część samorządów wykorzysta te narzędzia w sposób odpowiedzialny i zgodny z rzeczywistym zapotrzebowaniem, a część populistycznie.
Obecnie testujemy tę reformę na żywym organizmie, na bieżąco zgłaszając problemy. Taka metoda wdrażania reformy jest błędna i zgadzam się, że zmiany powinny być wprowadzane etapami. Żadnej gminie nie zależy na paraliżu inwestycyjnym. Chcemy przyciągać inwestorów i chronić prawo właścicieli do dysponowania swoją własnością. Jeśli jednak poważnie myślimy o ładzie przestrzennym i ograniczeniu rozlewania się zabudowy, działania te muszą odbywać się w ściśle określonych ramach.
Piotr Uściński: Gminy przez ponad 20 lat nie uchwalały planów miejscowych i ta reforma miała przede wszystkim ułatwić procedury. Chodziło o to, żeby zamknąć proces w miesiącach, a nie latach. Rozumiem, że są inne trudności – np. to, że rada gminy musi zdecydować, uchwalając plan ogólny, jakie będzie przeznaczenie danego terenu. Tego ustawą już nie uregulujemy. Musimy zastanowić się, jako ustawodawca, co zrobić dalej, żeby gminy jeszcze zmotywować do uchwalenia planów ogólnych, a dalej planów miejscowych.
Też się zastanawiam, czy to był dobry pomysł, żeby łączyć reformę z KPO, ale chodziło o finansową motywację dla gmin. Procedury w tej chwili są takie, że jak gmina się spręży, to nie ma takiej możliwości, żeby jakiś organ zewnętrzny albo mieszkaniec wstrzymywali uchwalanie planów miejscowych przez wiele lat. Gmina jest w stanie, jeżeli będzie zdeterminowana, przejść przez tę procedurę w terminie poniżej roku i to jest wielki sukces tej reformy. Natomiast, jeżeli nie jest ona jeszcze zrealizowana, nie mamy planów ogólnych, to powinniśmy przedłużyć możliwość wydawania WZ-tek. Celem ustawodawcy nie powinno być blokowanie inwestycji.
Bartosz Romowicz: Jeżeli nasza nowelizacja zostanie przyjęta, nie będzie uzgodnień, tylko opiniowanie, to jest szansa, że 50 proc. gmin przyjmie plany ogólne do końca czerwca 2026 r., a do końca roku tych planów może być 80 proc. Ale jestem przekonany, że większość następnego dnia będzie chciała je zmienić na docelowe. Bo te plany ogólne będą takiej jakości, jakiej będą. Plany miejscowe będą robione natomiast tylko na terenach, które nie są nasycone zabudową i gdzie będzie możliwość rozwoju – np. tam, gdzie są wybudowane drogi i możliwość rozbudowy miasta czy gminy. A przyjmowanie kolejnych planów miejscowych znowu będzie trwało 20 lat, do kolejnej reformy.
Sebastian Witek: Uważam, że w tej dyskusji zbyt wiele mówi się o zmianach przepisów, a za mało o planowaniu przestrzennym. Doczekamy się bogatego orzecznictwa dotyczącego planów ogólnych, bo ustawa zawiera pułapki, które zaskoczą samorządy i staną się źródłem niezawinionych błędów. Chciałbym być optymistą i wierzyć, że uchwalimy wiele planów ogólnych dobrej jakości. Niestety, dziś cała uwaga koncentruje się na przepisach, a nie na dobrej przestrzeni.
Dr Łukasz Grzesiak: Dlaczego nie będzie tak, jak powiedział poseł Uściński, że zaraz po planach ogólnych będą procedowane plany miejscowe, chociaż modelowo tak powinno być? Bo żaden wójt, który wydał decyzje pozwalające na zabudowę danego terenu, nie odważy się anulować dziesiątek, jeśli nie setek, takich WZ-tek. To jest polityka. Mogę założyć się o każde pieniądze.
W kontekście tego, co pan naczelnik mówił o gminnych strategiach, to przypomnijmy, że poprzedni rząd zlikwidował Koncepcję Przestrzennego Zagospodarowania Kraju i do dzisiaj nie ma żadnej długookresowej strategii krajowej, która kaskadowo w dół określałaby, dokąd mamy zmierzać.
Debatę prowadził i opracował Krzysztof Bałękowski