Ważne będzie nie tylko to, co trybunał orzeknie w sprawie burmistrzów i prezydentów, lecz także kiedy to zrobi. – Pytanie, czy zdąży, jest pytaniem o jego intencje – uważa dr Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z UW
Samorządowcy przeciwni zasadzie dwukadencyjności podnoszą argument, że to ograniczanie ich prawa do bycia wybranym przez mieszkańców. W jaki sposób mogą to udowodnić?
Mogą to zgłaszać w trakcie postępowania ustawodawczego poprzez parlamentarzystów. Jeśli to nie przyniesie rezultatu, pozostaje możliwość przekazywania sugestii czy opinii prezydentowi odnośnie do niekonstytucyjności tych rozwiązań. Prezydent może przecież kwestionować ustawę w trybie kontroli prewencyjnej lub skorzystać z możliwości, jakie daje weto.
Pana zdaniem jest choć cień szansy, że Andrzej Duda skieruje sprawę do Trybunału Konstytucyjnego?
Dlaczego nie? Przecież prawo o zgromadzeniach skierował. Pamiętajmy jednak, że wciąż jesteśmy na wczesnym etapie postępowania ustawodawczego. Jeśli jednak nie uda się namówić prezydenta i ustawę podpisze, otwiera się kilka możliwości. I tak 50 posłów, 30 senatorów, rzecznik praw obywatelskich, I prezes Sądu Najwyższego czy też organy stanowiące jednostek samorządu terytorialnego, a więc rady, mogą występować z wnioskami do TK. Jeśli trybunał wypowie się w trybie kontroli następczej, to sprawa na poziomie krajowym będzie zamknięta.
Pytanie, czy TK zdąży rozpatrzyć ewentualną skargę, zanim dojdzie do wyborów samorządowych za rok?
Jeśli ustawa zostanie uchwalona w niedługim czasie, jest na to szansa. Ale pytanie o to, czy TK zdąży, jest także swego rodzaju pytaniem o intencje trybunału. Trzeba liczyć się z różnicami zdań pomiędzy sędziami, co dodatkowo wydłużyłoby cały proces. Trybunał musi mieć też na uwadze to, że zmiany w prawie wyborczym powinny respektować zasady wynikające z konieczności stosowania odpowiedniego vacatio legis. Kształt prawa wyborczego nie może być ustalony tuż przed wyborami. W przypadku negatywnej oceny proponowanych rozwiązań już po wyborach pojawi się problem rozstrzygnięcia skutków takiego orzeczenia. Dlatego byłoby najlepiej, gdyby wątpliwości zostały wyeliminowane na etapie postępowania ustawodawczego poprzez wprowadzenie przepisu wyłączającego stosowanie zasady dwukadencyjności w odniesieniu do najbliższych wyborów.
A co z Trybunałem Sprawiedliwości UE?
Jest to organ właściwy w sprawie prawa europejskiego. Trzeba byłoby znaleźć podstawę prawną do zaangażowania go w tę sprawę.
Samorządowcy wskazują, że PiS dąży nie tylko do ograniczenia ich biernego prawa wyborczego, ale też czynnego prawa wyborczego mieszkańców. Co pan na to?
Podzielam ten pogląd. Oba elementy wchodzą w grę w przypadku wprowadzenia zakazu kandydowania.
Skoro tak, to czy zwykli mieszkańcy, którzy są podobnego zdania, mogą coś zrobić?
Dr Ryszard Piotrowski / Dziennik Gazeta Prawna
Mogą wystąpić z wnioskiem o przeprowadzenie ogólnokrajowego referendum, ale to wymagałoby czasu i środków, by zebrać wymaganą liczbę 500 tys. podpisów. A następnie Sejm bezwzględną większością rozstrzygnąłby, czy takie referendum będzie można zorganizować.
PiS się broni: w przeciwieństwie do czynnego prawa wyborczego bierne prawo nie ma zagwarantowanej konstytucyjnie powszechności i ochrony, bo na poziomie ustawowym wprowadzono zasadę, że kandydować można dopiero po ukończeniu 25. roku życia. Co do działania prawa wstecz – przekonuje, że nikt nie anuluje wyniku wcześniejszych wyborów, ale to nie oznacza, że samorządowcy nabyli prawo do przyszłych kadencji. Przekonuje to pana?
Nie, wystarczy przestudiować wcześniejsze orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego. TK stwierdził – w przypadku spółdzielczości i rad nadzorczych – że zastosowanie reguły dwukadencyjności z uwzględnieniem kadencji dotychczas odbytych narusza zasady demokratycznego państwa prawnego. Moim zdaniem to orzeczenie zachowuje aktualność w odniesieniu do wszelkich wyborów. Można ograniczyć bierne prawo wyborcze, ale na poziomie konstytucyjnym. Jeśli ma to być na poziomie ustawowym, musi to odpowiadać standardom proporcjonalności. Czyli musimy mieć przekonanie, że przywilej w postaci czynnego i biernego prawa wyborczego zasługuje na to, by je poświęcić ze względu na jakieś wyższe dobro, które chcemy chronić. Nie wiem, jakiego rodzaju dobro zasada limitu dwóch kadencji ma ochronić, zwłaszcza gdy grozi nam, że jedne układy zastąpią inne.
Teraz wójtowie zainteresują się wielką polityką
Wczoraj w DGP podaliśmy, że PiS zdecydował się obrać twardy kurs w związku z planowanym wprowadzeniem limitu dwóch kadencji dla samorządowców. A więc żadnych okresów przejściowych czy odkładania reformy na kilka lat. Nasze ustalenia potwierdzili przedstawiciele partii rządzącej.
To oznacza, że w przyszłorocznych wyborach samorządowych w jednym momencie ok. 1,6 tys. wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, którzy mają już dwie lub więcej kadencji na koncie, nie będzie miało prawa kandydować. Dotyczy to tak znanych samorządowców, jak: Paweł Adamowicz z Gdańska, Tadeusz Ferenc z Rzeszowa czy Jacek Majchrowski z Krakowa.
Nie jest zaskoczeniem, że na takie rozwiązanie nie zgadzają się włodarze gmin i miast. Już teraz odgrażają się, że jeśli PiS masowo ich wytnie, a Trybunał Konstytucyjny nie podważy wcześniej tych przepisów, to w ramach rewanżu samorządowcy wystartują w wyborach do Sejmu i Senatu w 2019 r. (mówi się nawet o partii samorządowej). To oznacza, że wielu obecnych parlamentarzystów musi się liczyć z realną konkurencją o mandat na kolejną kadencję.