PiS chce włączyć do stolicy okalające ją gminy. Tak powstanie metropolia licząca ponad dwa miliony mieszkańców. Zmiana modelu funkcjonowania Warszawy może spowodować, że PiS przybędzie wyborców. Pojawi się szansa na przejęcie władzy. Ale czy polityczny zysk będzie na tyle duży, by faktycznie zagwarantować zwycięstwo?
Rządząca partia kończy prace nad założeniami do projektu ustawy o aglomeracji warszawskiej. W ten sposób chce powiększyć miasto o 18 nowych gmin, które dziś bezpośrednio graniczą ze stolicą. Chodzi m.in. o takie miejscowości, jak Łomianki, Zielonka, Jabłonna, Marki, Lesznowola, Stare Babice czy Michałowice. Niewykluczone, że w aglomeracji znajdą się także dalej położone Wołomin czy Otwock. Z naszych ustaleń wynika, że PiS jest na etapie typowania konkretnych rejonów.
Dziś Warszawa jest gminą na prawach powiatu. Po zmianach cała aglomeracja byłaby formalnie jednym powiatem, składającym się z gmin: największej warszawskiej (w obecnym kształcie, z dzielnicami) oraz tych nowych, przyłączonych (miałyby swoich burmistrzów). Całą aglomeracją kierowałby prezydent wybierany w bezpośrednich wyborach przez mieszkańców wszystkich tworzących ją gmin, także np. Lesznowoli czy Zielonki.
Projekt ma zostać zgłoszony wkrótce i uchwalony przed najbliższymi wyborami samorządowymi. Tak by w 2018 r. prezydenta megamiasta mogli wybierać już i „starzy”, i „nowi” warszawiacy. Co istotne, takie zmiany zwiększą szanse PiS w wyborach samorządowych, bo spora część mieszkańców podwarszawskich miejscowości to sympatycy tej właśnie partii.
Gdyby autorzy projektu ograniczyli się do wcielenia do aglomeracji gmin bezpośrednio graniczących ze stolicą, obszar nowej struktury samorządowej byłby trzy razy większy niż obecna powierzchnia stolicy. Ale z uwagi na dużo mniejszą gęstość zaludnienia w podwarszawskich miejscowościach liczba mieszkańców całej metropolii wzrosłaby jedynie o 20 proc. (czyli ok. 320 tys. osób) – do nieco ponad dwóch milionów.
Nowa ustawa ma rozdzielać kompetencje między gminy (w tym największą warszawską) i powiat. Nie ulega wątpliwości, że łatwiej byłoby prowadzić wspólną politykę transportu publicznego (np. wprowadzając bilet aglomeracyjny). Planowanie przestrzenne, zbiorowe zaopatrywanie w wodę i promocja regionu też byłyby zapewne efektywniejsze.
Zapowiedź zmian w ustawie warszawskiej pojawiła się już w kwietniu 2016 r. Szef MSWiA Mariusz Błaszczak, prezentując
przepisy o związku metropolitalnym dla Górnego Śląska, stwierdził, że pojęcie metropolii wypełnia także Warszawa. – Mamy ustawę o ustroju miasta stołecznego, ona będzie poprawiana, będą propozycje w tej dziedzinie – zapowiedział.
Formalnie jego resort nie jest zaangażowany w przygotowanie zmian. – Nie prowadzimy prac nad ustawą – zapewnia biuro prasowe MSWiA. To sygnał, że PiS kolejny raz zdecydował się pójść na skróty i wybrać ścieżkę poselską, która nie wymaga konsultacji jak przy projektach rządowych. Wszystko po to, by zdążyć na przyszłoroczne
wybory samorządowe. Jak wynika z naszych informacji, ostateczne rozstrzygnięcia mogą zapaść w tym tygodniu.
Utworzenie aglomeracji warszawskiej może mieć istotne znaczenie, jeśli chodzi o wynik wyborów lokalnych. Przede wszystkim zwiększyłaby się liczba wyborców prezydenta stołecznej aglomeracji. Dziś w okręgu 19, czyli Warszawie, uprawnionych do głosowania jest ok. 1,5 mln osób. Staje się to jeszcze istotniejsze, jeśli uświadomimy sobie, że we wszystkich podwarszawskich gminach (z wyjątkiem Legionowa, Michałowic i Podkowy Leśnej) zwykle wygrywa PiS.
Gdyby założyć, że w kręgu zainteresowań Prawa i Sprawiedliwości jest tylko 18 gmin bezpośrednio graniczących z Warszawą, wówczas ludność stolicy zwiększyłaby się o 320 tys. mieszkańców (z tego niemal 263,3 tys. to osoby uprawnione do głosowania). W tych gminach potencjalni wyborcy PiS to – przy założeniu 100-proc. frekwencji i odniesieniu tego do wyniku partii z wyborów parlamentarnych w 2015 r. – nieco ponad 92 tys. osób. Przy bardziej urealnionym poziomie frekwencji na poziomie 50 proc. mowa o zysku dla PiS rzędu 40–50 tys. osób. To niewiele, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że na zmianach zyskają też partie opozycyjne – Platformie Obywatelskiej przybędzie kilkanaście tysięcy wyborców. Natomiast gdyby przyłączyć do aglomeracji całe powiaty tworzące dziś w wyborach do parlamentu okręg 20, tzw. wianuszek, to przybyłoby aż 830 tys. wyborców. Ale to mało realne.
O zmianach szykowanych przez partię Jarosława Kaczyńskiego zaczyna się robić głośno w opozycji. W Platformie komentują, że od 2006 r. PiS przegrał wszystkie wojny o fotel prezydenta stolicy, więc musi coś wymyślić.
To przesądzone, że obecna prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz nie wystartuje już w 2018 r. i PO wystawi kogoś innego. Pojawią się także silni kandydaci po stronie PiS. Partia liczy, że w nowym układzie jej nominat może mieć większe szanse.
Na podstawie wyborów do Sejmu w 2015 r. wykonaliśmy symulację, z której wynika, że zwycięstwo PiS nie jest pewne. Przyjmując, że na kandydata PiS zagłosowaliby także wyborcy Kukiz’15 i Korwina, a na kandydata popieranego przez antypisowską opozycję głosujący wcześniej na Nowoczesną, PO, lewicę i PSL, i nawet gdyby w takich wyborach głosowali wyborcy i z Warszawy, i z wianuszka gmin ją okalających, przewagę 52 proc. do 46 proc. głosów zyskałby kandydat koalicji antypisowskiej. Jak widać, nawet w wariancie z włączeniem do aglomeracji całych okolicznych powiatów nie ma mowy o automatycznym i pewnym zdobyciu większości.
Efektem ustawy o aglomeracji warszawskiej byłaby też zmiana okręgów wyborczych do Sejmu i Senatu. Można przypuszczać, że to PiS byłby jej beneficjentem, ale układ poparcia politycznego nie zmieniłby się radykalnie. W 2015 r. w wyborach do Sejmu na PiS zagłosowało w stolicy 29 proc. wyborców, a na PO 27,5 proc. Natomiast w wianuszku partię rządzącą poparło ponad 38 proc., a PO 25 proc. głosujących.
Jak wyglądałoby to dla tej dużej Warszawy z okolicznymi powiatami (jeden wielki okręg wyborczy) w nowej sytuacji? PiS mógłby liczyć na 32,6 proc. głosów, a PO na 26 proc.
– Trudno przewidzieć wpływ takich zmian na wynik wyborów, to zależy od wielu czynników. Jeżeli przesuwa się głosy tam, gdzie i tak nie ma gwarancji zwycięstwa, efektem może być osłabienie pozycji tam, gdzie dziś się dominuje – podkreśla politolog Jarosław Flis.
Profesor Hubert Izdebski, autor projektów ustaw samorządowych, obawia się tych zmian. – Najpierw należałoby się zastanowić, jakie funkcje taka aglomeracja miałaby wypełniać, a dopiero potem szukać rozwiązań strukturalnych. Wygląda na to, że tu mamy do czynienia z odwrotną sytuacją – zwraca uwagę profesor.
Zastanawia się także nad systemowym umocowaniem prezydenta aglomeracji, a zwłaszcza jego relacji z pozostałymi szefami gmin lub warszawskich dzielnic. Prof. Izdebski tłumaczy, że podstawową jednostką samorządu jest gmina. Jeśli tak, to obok takiego prezydenta aglomeracji musiałyby być jej organy w postaci burmistrzów lub wójtów. A prezydent nie powinien być ich zwierzchnikiem w sprawach, które nie należałyby do jego kompetencji. – Nie można zarządzać miastem, jeżeli nie ma wewnętrznych jednostek samorządu terytorialnego. Nawet w Księstwie Monako jest taki samorząd – dodaje prof. Izdebski.
Część założeń ustawy warszawskiej może zostać przejętych z projektu ustawy o związku metropolitalnym w województwie śląskim przygotowanym przez rząd PiS. Co prawda ustawa o związkach metropolitalnych (o charakterze ogólnym) uchwalona przez poprzedni rząd jeszcze obowiązuje, ale PiS już dawno zapowiedział, że ją uchyli i zamiast tego będzie szykował osobne projekty dedykowane kolejnym metropoliom. Projekt dla Górnego Śląska jest więc pierwszym takim ruchem, a szykowana ustawa warszawska – kolejnym.
Zawarte w projekcie śląskim regulacje dotyczą chociażby podziału kompetencji między gminami i tworzonym przez nie związkiem metropolitalnym. Przykładowo art. 12 stanowi, że związek metropolitalny, na podstawie zawartego wcześniej porozumienia, może realizować zadania publiczne należące do zakresu działania gminy, powiatu lub samorządu województwa albo przynajmniej koordynować realizację tych zadań. To samo dotyczy obowiązków z zakresu administracji rządowej.
Jeśli chodzi o władze związku, to projekt dla Górnego Śląska przewiduje dwa – zgromadzenie oraz zarząd związku. To pierwsze składa się z delegatów gmin wchodzących w skład związku – po jednym z każdej. Z kolei zarząd tworzy pięć osób (w tym przewodniczący) wybranych przez zgromadzenie w głosowaniu tajnym. W zarządzie nie może zasiadać wójt, burmistrz, prezydent miasta czy parlamentarzysta.
Wygląda więc na to, że jeśli projekt ustawy warszawskiej będzie przewidywał funkcję prezydenta aglomeracji, będzie to nowość w polskim systemie prawnym.
Koniec JOW-ów w samorządach
Przy okazji zmiany ordynacji w wyborach samorządowych PiS poważnie rozważa możliwość likwidacji jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW). – Są postulaty, żeby zlikwidować JOW-y, ale ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła – przyznał w rozmowie z RMF FM Adam Lipiński, pełnomocnik rządu Beaty Szydło ds. społeczeństwa obywatelskiego i równego traktowania.
W podobnym tonie wypowiedział się wczoraj szef MSWiA Mariusz Błaszczak. – JOW-y dają szansę w wyborach tym, którzy są zamożni. To jest wynaturzenie demokracji. W demokracji pieniądze nie powinny być najważniejsze – podkreślił minister Błaszczak.
Obecnie lokalne władze wybieramy na kilka sposobów. Wójtów, burmistrzów i prezydentów miast – w głosowaniach bezpośrednich (od 2002 r.). Z kolei w gminach niebędących miastami na prawach powiatu wybory radnych odbywają się według ordynacji większościowej (JOW-y), a w miastach na prawach powiatu (oraz w powiatach i województwach) – według systemu proporcjonalnego, preferującego duże ugrupowania.