Nowe prawo przewiduje łatwy dostęp do wykazu ekologicznych producentów rolnych oraz kary za nieuprawnione używanie określeń „eko” czy „bio”.
Nowe prawo przewiduje łatwy dostęp do wykazu ekologicznych producentów rolnych oraz kary za nieuprawnione używanie określeń „eko” czy „bio”.
Wzmocnienie zaufania konsumentów do rolnictwa ekologicznego, bo bez tego trudno mówić o jego rozwoju – taki ma być efekt przepisów szykowanych przez rząd – mówi DGP wicepremier, minister rolnictwa Henryk Kowalczyk. Jak tłumaczy, stosowanie różnych chwytów reklamowych sprawia, że konsument gubi się i ma problem z wyborem produktu, który rzeczywiście spełnia wymagania dotyczące ekologiczności. Nowe rozwiązania mają też wesprzeć rolników stosujących ekologiczny materiał siewny. To z kolei – według Henryka Kowalczyka – ma przełożyć się na wzrost plonów, ich jakość i większą obecność na rynku. Projekt ustawy czeka na rozpatrzenie przez Sejm.
Obecnie, jak zauważa Magdalena Zielińska-Kuć, prawnik z zespołu prawa żywnościowego kancelarii WKB, w Polsce system kontroli i certyfikacji produkcji ekologicznej oparty jest na ustawie o rolnictwie ekologicznym z 2009 r. Co teraz się zmieni? Nadzór nad produkcją ekologiczną nadal sprawować będzie główny inspektor jakości handlowej artykułów rolno-spożywczych (JHARS) we współpracy z inspekcją weterynaryjną oraz inspekcją ochrony roślin i nasiennictwa. Zadania związane z kontrolą i certyfikacją produkcji ekologicznej pozostaną w gestii upoważnionych jednostek certyfikujących.
Jak wskazuje prawniczka, główny inspektor JHARS będzie nie tylko prowadził (co robił już dotychczas), lecz także udostępniał publicznie w internecie wykaz producentów ekologicznych. Konsument będzie miał więc możliwość łatwego zweryfikowania, czy podmiot określający swój produkt jako „eko” czy „bio” ma odpowiedni certyfikat potwierdzający prowadzenie działalności zgodnie z wymogami produkcji ekologicznej.
– Do tej pory takie informacje udostępniano wyłącznie na wniosek zgłoszony na odpowiednim formularzu. Niewielu konsumentów miało jednak taką świadomość – dodaje mec. Zielińska-Kuć.
Podkreśla też, że bardzo wielu przedsiębiorców w swojej komunikacji marketingowej posługuje się określeniami nawiązującymi do ekologii, choć ich produkty czy prowadzona działalność nie mają z nią wiele wspólnego (to greenwashing).
W przyjętym przez rząd projekcie takie praktyki zagrożone są sankcjami. Kara pieniężna, wskazuje ekspertka, grozić ma m.in. za bezpodstawne stosowanie określeń „ekologiczny”, „eko”, „bio” czy innych o zbliżonym znaczeniu nie tylko na etykiecie produktu, ale też w reklamie czy opisie handlowym. Wysokość grzywny będzie mogła sięgnąć 200 proc. uzyskanych lub możliwych korzyści z wprowadzenia fałszywie oznaczonych produktów do obrotu. – Już na gruncie obecnych przepisów organy miały podstawy, aby karać przedsiębiorców nieuczciwie posługujących się „ekologicznymi” sloganami. Możemy się spodziewać, że organy nadzoru będą się bacznie przyglądać tego rodzaju praktykom i coraz częściej będziemy słyszeli o przypadkach nałożenia na przedsiębiorców kar za tego rodzaju „fałszerstwa” – przewiduje prawniczka.
Skąd pomysł na te regulacje? Jak tłumaczy Jakub Olipra, starszy ekonomista w departamencie analiz makroekonomicznych banku Crédit Agricole, musimy wprowadzić nowe przepisy ze względu na unijną strategię „Od pola do stołu”. Jej cel to ograniczenie negatywnego wpływu rolnictwa na środowisko. – Ma temu służyć zwiększenie udziału ekologicznego rolnictwa w strukturze zasiewów. A w konsekwencji także wzrost spożycia takich produktów – wyjaśnia.
Jak zauważa, w naszym przypadku to poważne wyzwanie, bo Polska – pod względem obu tych wskaźników – plasuje się w unijnym ogonie. Według ekonomisty ekologiczne rolnictwo odpowiada u nas za zaledwie 3,5 proc. sektora, przy średniej unijnej na poziomie 8,5 proc. Skalę problemu, jak dodaje, dodatkowo pokazuje to, że jesteśmy jedynym krajem w Unii, w którym w ostatnich latach udział upraw ekologicznych się zmniejszył.
– Jeżeli chodzi o wydatki na żywność ekologiczną, to w Polsce stanowią one zaledwie 0,6 proc. wydatków na żywność ogółem, podczas gdy w najbogatszych krajach UE jest to ok. 10 proc. Głównym powodem są wyraźnie wyższe ceny żywności ekologicznej od konwencjonalnej – dodaje.
W kwestii pierwszego celu wyzwaniem jest to, jak skłonić rolników do podejmowania tej produkcji. – Wiadomo, że produkcja ekologiczna wymaga więcej pracy, mniejsza jest jej wydajność, a trwałość produktów krótsza – przypomina.
W jego ocenie unijne cele oznaczają, że w perspektywie 10 lat żywność będzie drożeć bardziej niż inne produkty. – Pytanie więc, czy w obliczu wojny w Ukrainie założenia strategii „Od pola do stołu” nie powinny ulec weryfikacji. Czy w obecnych warunkach Unia Europejska może sobie pozwolić na to, by produkować mniej żywności? – zastanawia się ekonomista. ©℗
Na tle UE Polacy niemal nie kupują żywności eko
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama