Reforma systemu wynagradzania jest niezbędna, tak jak wzrost płac. Obecnie nie ma jednak gwarancji, że na lepsze pensje będą mogli liczyć najmniej zarabiający - mówi w wywiadzie dla DGP prof. Jacek Czaputowicz.
Czy po niedzielnych wyborach chciałby pan objąć stanowisko szefa służby cywilnej lub powrócić do Krajowej Szkoły Administracji Publicznej?
Ten etap kariery mam już za sobą. Praca na stanowisku dyrektora KSAP na pewno dawała satysfakcję, chociaż jedynie do czasu. Skończyło się to w 2012 r. wraz z narzuceniem przez kancelarię premiera zmniejszenia liczby słuchaczy. Na szczęście ominęło mnie zmniejszenie limitu mianowań do 200 i utrudnienie postępowania kwalifikacyjnego.
Jak pan ocenia rok pracy szefowej służby cywilnej?
Życzę jej dobrze, ale bilans jest niejednoznaczny. Powiem dyplomatycznie – szef służby cywilnej powinien być szefem całego korpusu, a nie tylko urzędników mianowanych, Powinien pamiętać, że ponad 90 proc. stanowią pracownicy służby cywilnej.
Szefowa służby, która oficjalnie mówi, że trzynastka nie motywuje do pracy, chce zreformować system wynagradzania urzędników. Czy pan też dostrzega taką potrzebę?
Ja również uważam, że reformy są potrzebne, jednak problem trzynastki nie jest najważniejszy. Wywołanie go to moim zdaniem przykrywanie rzeczywistych problemów.
O jakich problemach pan mówi?
Między innymi o przywilejach mianowanych urzędników. Wyobraźmy sobie ministerstwo, w którym 1/4 to mianowani urzędnicy, czyli z czwórki zatrudnionych trzech jest pracownikami, a jeden urzędnikiem. Wszyscy wykonują podobną pracę i mają płacę zasadniczą 4 tys. zł miesięcznie, natomiast urzędnik, który był mianowany jakiś czas temu, otrzymuje dodatkowo 2 tys. zł dodatku. Co to oznacza? Otóż, że w tym resorcie średnia pensja wynosi 4,5 tys. a więc 500 zł więcej niż w innych urzędach. A co będzie za lat kilkanaście? We czwórkę będą otrzymywać pensję zasadniczą 4 tys., a urzędnik jeszcze dodatek w wysokości już 4 tys. zł. Średnia w tym urzędzie będzie wynosić 5 tys. zł, przy czym urzędnik będzie zarabiał dwa razy więcej od swoich kolegów. Niszczy to – moim zdaniem – wartościowanie pracy. W systemie cały czas są podwyżki, które są przechwytywane przez urzędników. Przepaść płacowa między urzędami a pozostałymi pracownikami korpusu rośnie.
Czy przyszłoroczne podwyżki są wystarczające?
Powiem szczerze – obawiam się tych podwyżek. One są potrzebne, lecz zostaną wprowadzone do nieuporządkowanego systemu. Nie ma gwarancji, że dostaną je ci, którzy powinni, czyli najmniej zarabiający. Dobre byłoby zwiększenie kwoty wolnej od podatku. Dla mniej zarabiających członków korpusu służby cywilnej byłaby to istotna pomoc, której nikt nie mógłby im zabrać.
Czy odstąpienie od zwiększenia kwoty bazowej, a zdecydowanie tylko o podwyższeniu puli środków na wynagrodzenia w budżetach, urzędów było dobrym zabiegiem?
Najpierw była wielka kampania, że pensje urzędników spadają, bo zamrożona jest kwota bazowa. Teraz się okazuje, że dalej będzie ona zamrożona, a urzędnicy i tak dostaną podwyżki. Potwierdza to moją tezę o mistyfikacji, choć generalnie zgadzam się, że zwiększenie kwoty bazowej byłoby złym rozwiązaniem. Gdy ktoś zarabia 2 tys. zł, to wzrost o 5 proc. daje 100 zł, gdy zarabia 10 tys. zł, to jest to 500 zł, a mianowany urzędnik ma ponadto jeszcze wzrost dodatku. Proporcjonalne zwiększenie funduszu wynagrodzeń w urzędach też nie jest jednak dobre. Bo 5,5 proc. dla urzędu, w którym średnia płac wynosi 8 tys. zł, to dwa razy więcej niż dla urzędu, w którym średnia płac wynosi 4 tys. zł. Przyjęte rozwiązania mogą utrwalić różnice między urzędami, co jest zmorą polskiej administracji.
Czy w administracji rządowej też załatwia się stanowiska znajomym?
Nie mam wiedzy na ten temat, jednak intuicja mówi mi, że z konkursami nie jest dobrze.
A może należy się zastanowić nad powrotem do państwowego zasobu kadrowego?
Szefowa służby cywilnej deklaruje gotowość realizacji tej koncepcji. Ja jednak uważam, że nie tędy droga. Zasób zawsze ogranicza grono potencjalnych kandydatów do zajmowania wyższych stanowisk. Ponadto nie ma dobrej metody, by go rzetelnie zbudować, wiarygodnych narzędzi selekcyjnych kandydatów. Proponuję jako zasób traktować cały korpus służby cywilnej, a w niektórych wypadkach także osoby spoza niego. Trzeba raczej doskonalić metody przeprowadzania konkursów, niż je likwidować. Inaczej grozi nam, że wylejemy dziecko z kąpielą.
Czy coś w tym zakresie należy zmienić?
Warto rozważyć rezygnację z konkursów na stanowisko dyrektora departamentu lub wydziału, jeżeli jest kandydat z grona dotychczasowych zastępców. Ograniczy to liczbę konkursów i wyeliminuje te, które tak naprawdę służą „legalizacji” dobrego kandydata.
Czy wprowadzony nowy sposób oceniania urzędników będzie rzetelniejszy od poprzedniego?
Mam wątpliwości. Ciekawi mnie przede wszystkim, jaki odsetek mianowanych urzędników otrzymuje oceny powyżej oczekiwań. Podejrzewam, że jest on bardzo wysoki. Ten system nigdy nie będzie działał, jeżeli stawką jest kilkadziesiąt tysięcy złotych w postaci dodatku, bo tyle może kosztować przyśpieszenie lub opóźnienie awansowania w stopniu służbowym. Żaden dyrektor, poza wyjątkowymi przypadkami, nie będzie się narażał, dając oceny uniemożliwiające awans. Patologia tego systemu jest duża, bo chodzi o znaczne pieniądze, chociaż świadomość jej istnienia jest niewielka.
Czy KSAP trzeba zlikwidować, bo takie pogłoski swego czasu krążyły?
Były, ale na szczęście chyba nie są aktualne.