Mogą cię zbluzgać. Mogą pobić swoją matkę. A przedtem się upić. Albo potem.Wystarczy, że zapłacisz. A później możesz obejrzeć ich w akcji. Z Maciejem Budzichem rozmawia Magdalena Rigamonti

Co nauczyciele wiedzą o internecie?

Prawie nic.

A rodzice?

Równie niewiele. Mówię o tym internecie, w którym siedzą ich dzieci.

A co wiedzą dzieci?

Bardzo dużo. Ale często nie potrafią odróżnić dobra od zła, prawdy od kłamstwa, fikcji od rzeczywistości. Dziewięcioletnią dziewczynką łatwo manipulować, prawda? Chłopczykiem także. A to właśnie dzieci już w takim wieku surfują godzinami w sieci i nie są kontrolowane, są pozostawione samopas. W każdej szkole powinny pojawić się obowiązkowe lekcje edukacji medialnej i korzystania z internetu. Polska szkoła, polscy nauczyciele nie zdają sobie sprawy, że autorytetami dla dzieciaków stają się teraz ludzie z sieci.

Dziennik Gazeta Prawna

Czy trzeba z tego powodu załamywać ręce?

Nie. Bo część tych ludzi z internetu to świetni edukatorzy, którzy zasługują na to, by być nowymi autorytetami. Część nauczycieli to zrozumiała, na lekcjach angielskiego puszczają fragmenty programów Arleny Witt „Po cudzemu”, na polskim „Mówiąc inaczej” Pauliny Mikuły, jest youtuber porównywany do Bogusława Wołoszańskiego. Jest Jędrek z Zamku Chojnik, który świetnie opowiada o historii. Dzieci piszą, że chciałyby, żeby w szkole ktoś im tak mówił o historii. Jest chłopak, który rapuje o technicznych rzeczach związanych z filmowaniem, np. o świetle punktowym.

Jest też Cezary Pazura.

Wujek Czarek. Który został do internetu wprowadzony przez młodego youtubera. Gdyby nie Blowek, z którym Pazura jadł śmierdzące cukierki, albo robił inne głupie rzeczy, to nie miałby on szans na zaistnienie w internecie.

Jest autorytetem?

Jest oglądany. Nie wiem tylko, czy przez dzieci. Dla nich jest starszym człowiekiem – Wujkiem Czarkiem. Rodzice go znają.

Ale nie z internetu, bo to aktor.

To prawda. Ale czy dorośli wiedzą, kim jest Blowek? Dlatego w każdej szkole powinny być warsztaty dla rodziców. Bo oni nie wiedzą, kim jest Lord Kruszwil, Seksmasterka, a obecnie Lil Masti, Magical, Rafatus, Gural czy Rafonix.

Zaczęły się wakacje…

I chce pani powiedzieć, że dzieci nie będą teraz spędzać tylu godzin w internecie? Będą. Niektóre o wiele więcej niż w czasie roku szkolnego. Bo nigdzie nie wyjadą, więc będą siedzieć w domach przy komputerach albo ze smartfonami w rękach. A największą dla nich atrakcją byłby wyjazd na obóz prowadzony przez znanego youtubera. Słyszałem, że miał być taki famecamp, a wśród wykładowców Gimper...

Ten prekursor patosteamerów?

Właśnie. Ale Gimper przeszedł na jasną stronę mocy, ponieważ przestał zarabiać. W pewnym momencie okazało się, że żaden sponsor nie chce z nim współpracować, bo pojawiły się negatywne artykuły na jego temat, trochę donosów ze strony internetowej społeczności.

W mojej gazecie pisała o nim Mira Suchodolska (m.in. w Magazynach DGP z 7 października 2016 r. i 4 maja 2018 r.). Ilu ich jest?

Patostreamerów? Topowych? Może z dziesięciu. Takich, którzy jeszcze nie przeginają pały pewnie ze trzydziestu. Pewnie są także tacy, którzy chcą robić kontrowersyjne rzeczy w sieci, ale jeszcze się nie wybili – i jest nadzieja, że się nie wybiją – bo widzą, jak patostreamerzy są tępieni. Tak więc wszystkich patostreamerów w Polsce nie jest tak dużo.

Ale najwięcej w całej Europie. Dlaczego jesteśmy europejskim zagłębiem pato streamerów?

Przestajemy nim być. W kwietniu 2018 r. Sąd Najwyższy stwierdził, że internet jest przestrzenią publiczną. Wcześniej prawo nie zajmowało się patostreamerami. A kariera kusiła.

Jaka znowu kariera?

Zostanie patostreamerem jest bardzo pociągające. Proszę wejść w buty takiej osoby: robię własne treści, więc jestem twórcą, artystą.

Twórcą?

Jeden z patostreamerów, Rafatus, mówi o sobie, że jest twórcą, bo to, co wrzuca do sieci – te porno, bijatyki i pijatyki – to jest jego artystyczny wyraz. Ludzie to oglądają, lajkują, dają łapki w górę, czasem za to płacą. Przecież każdy artysta chce, żeby jego twórczość dotarła do jak największej liczby osób. Poza tym jestem patostreamerem, więc mogę przeginać pałę, przekraczać granice. Wkracza do mnie policja, a to znaczy, że walczę z systemem i z korporacjami. Jestem taki rebel. Wieść o najściu policji tylko podbija moje zasięgi, więc jest powód do przekroczenia kolejnej granicy. Widzowie wysyłają pomysły, co idiotycznego, upokarzającego czy łamiącego prawo można jeszcze zrobić. Mogę pobić rekordy oglądalności. To właśnie dlatego streamy Daniela Magicala był bardzo popularne.

To ten człowiek, który bił swoją matkę?

Tak. Widzowie mogli też wpadać do domu Magicala w Toruniu. Przychodziły więc dziewczyny, siadały i słuchały bluzgów na swój temat, a to wszystko było na żywo streamowane. Można też było pisać komentarze, przesyłać mu pieniądze, a on je potem odczytywał. Ja tak zrobiłem. Napisałem kilka słów, przelałem mu parę złoty, zrobiłem donejt, i on je odczytał. Zrozumiałem, jak się może czuć dzieciak, którego komentarz jest na żywo odczytywany w sieci. Co to może być za duma. No, motyle w brzuchu.

Donejty?

Wystarczą trzy kliknięcia, by na streamie pojawił się specjalny pasek z tłumaczeniem na co dziś są zbierane pieniądze. Taki patus pisze np., że jak zbierze odpowiednią sumę, to wyrzuci przez okno na ulicę wiadro, do którego wcześniej zrobił kupę albo pobije swoją matkę. Tam też się pojawiają informacje, kto wpłacił, kto dał najwięcej. Są rankingi, jest rywalizacja. Do tego można napisać komentarz w rodzaju: „Ty ch…u” albo „Twoja matka to k…a”. Te komentarze zostają wyświetlone, przeczytane, jest sława, są emocje. Za możliwość obrażania innych po prostu się płaci.

Ile?

5 zł lub 7 zł. Najważniejsze, że efekt jest od razu widoczny. I ma się poczucie, że się przynależy do wspólnoty. Patostreamerzy informowali, że podczas jednego wieczoru potrafili zarobić nawet 5–6 tys. zł.

Dziewięcioletnie dzieci, od których zaczęliśmy rozmowę, nie mają kart kredytowych.

Ale mogą wysyłać płatne SMS-y. Proszę sobie wyobrazić 72-godzinny stream. Picie alkoholu, bicie, spanie, znowu picie. Do tego zachowanie nieobyczajne. Cała rodzina pato streamera była pokazywana, w tym jego nieletni brat. Były skargi od sąsiadów, były skargi od ludzi w sieci. W efekcie to małe dziecko zostało odebrane rodzinie, a Magical już nie streamuje. Nie wiem, czy dostał sądowy zakaz, czy jakoś inaczej to załatwiono. Jednocześnie Magicala wypromował internet. Zaczęło się od tego, że biedny chłopiec z patologicznej rodziny streamuje, bo chce wyremontować łazienkę. I pieniądze zostają zebrane. Jednak wszystko, co wyremontowano, rozwalono, mieszkanie zaś stało się meliną. Inne patostreamy wywodzą się od streamowania gier. To znaczy, że ktoś siedzi, gra w jakąś grę i komentuje. To oglądają inni. W wielu tych streamach pojawiają się wulgaryzmy, picie, dziwne zachowania. Każdy ze streamerów ma swoją społeczność, bandę, grupę wyznawców.

Te streamy są na YouTubie?

Na Youtubie, na Twitchu. YT twierdzi, że nie ma już teraz na jego kanałach takich treści. Ale na samym początku algorytm YT podbijał ciekawe streamy, więc patostreamerzy się cieszyli, że są promowani, że są na pierwszych miejscach oglądalności.

lle osób ich oglądało?

60–100 tys. osób.

Jednocześnie?

Tak, na żywo. Na końcu transmisji cały film był usuwany, by pozbyć się dowodów. Potem YT przestał ich promować. Więc pojawiły się szoty, dwu- lub trzyminutowe ogłoszenia, które zazwyczaj są publikowane w sieci wieczorem. To takie ogłoszenia, co się będzie dziać na tych streamach. Że na przykład podczas gali Fame MMA Rafonix będzie walczył w klatce z karłami albo o tym, że Magical znowu pobije swoją matkę.

Gdzie są te szoty? Na YT?

Tak. Wtedy można zgłaszać to YT, że pojawiają się treści niezgodne z polityką tego portalu. Sam YT może też przyznawać użytkownikom coś takiego, co się nazywa trusted flag, czyli status zaufanego, czyli gdyby pani coś takiego miała, to pani zgłoszenie byłoby bardziej brane pod uwagę. Może YT powinien rozważyć, czy nie nadać takiego statusu twórcom, którzy robią dobrą robotę w internecie. Tylko tak, żeby zainteresowani nie wiedzieli o tym, by nikomu nie uderzyła sodówa do głowy, że teraz stał się władcą YT. Promowanie kontroli społecznej, lokalnych społecznych policjantów ma sens. Ale podkreślam – lokalnych. Był taki film o czyścicielach internetu, ludziach, którzy siedzą gdzieś tam na Filipinach i oceniają, czy np. rysunek Andrzeja Mleczki jest OK, czy należy go usunąć z FB, czy zdjęcia Chrisa Niedenthala z Marszu Niepodległości promują faszystowskie treści, czy nie. Skąd oni mają to wiedzieć? Każdy kraj powinien mieć lokalnych czyścicieli. Takich, którzy znają kontekst, którzy rozumieją lokalną politykę, kulturę, uwarunkowania.

Mówił pan, że patostreamy są teraz usuwane przez samych autorów zaraz po zakończonej transmisji.

Tak, ale ostracyzm powinien im towarzyszyć od początku. Trzeba ich np. wyrzucić z Life Tube’a. To platforma MCN (za YT: „MCN to sieci wielokanałowe, zewnętrzni dostawcy usług, którzy skupiają wiele kanałów w YouTube. Sieci te oferują takie usługi jak poszerzanie grona odbiorców, programowanie treści, współpraca z twórcami, zarządzanie prawami cyfrowymi, zarabianie lub sprzedaż”), która pośredniczy pomiędzy firmami a nimi. Wielu youtuberów na początku nie ogarniało strony biznesowej, a robiło olbrzymie zasięgi, więc pojawiły się podmioty, które zaczęły załatwiać za nich formalności, być pośrednikiem reklamowym. To do takiego MCN zgłaszają się firmy, które mówią.: „Mam 2 mln zł i chcę zareklamować rowery”. A taki MCN odpowiada: „OK, mam youtuberów, którzy zajmują się aktywnością sportową, tu mamy śmieszków, tu poważnych, więc proponujemy rozłożyć kampanię w taki a taki sposób”. Te platformy MCN ściągają do siebie wszystkich dobrze rokujących youtuberów.

Lord Kruszwil też był w takim MCN?

Tak. Na początku śmieszkował. Dopiero później zaczął mocno przeginać. Przedstawiał siebie jako bogatego gościa i opowiadał dzieciakom o tym swoim pseudobogactwie. Potem zaczął robić chore wyzwania: dam ci tysiąc złotych, jak zdejmiesz spodnie i goły pobiegniesz przez park.

I dzieci biegały?

Biegały. Choć moim zdaniem w większości przypadków to były ustawki, by zwiększać zasięgi. Ale co innego jest gorszego. Dzieci nie rozumieją, co jest prawdą, a co nie, a z takich kanałów uczą się, że jak się ma pieniądze, wszystko można za nie kupić. Uczą się absolutnego braku szacunku do innych ludzi czy do pracy. A widziała pani filmik, jak tacy dwaj patostreamerzy pomagają bezdomnemu?

Nie.

Takich dwóch bubków, wystrojonych w drogie ubrania, jedzie przez Warszawę bmw i szuka bezdomnego, dają mu tysiąc złotych i drogie buty sportowe, czym kreują się na wielkodusznych. A przecież tak naprawdę nie chodzi im o żadną pomoc, oni dzięki tej akcji zarabiają pieniądze i pewnie jeszcze reklamują te buty. Przecież to nieetyczne…

W czerwcu hiszpański sąd skazał youtubera, który dał bezdomnemu ciasteczko oreo wypełnione pastą do zębów zamiast kremem.

Skazał go na dotkliwą karę pieniężną (20 tys. euro) i pięcioletni zakaz streamowania. Bo ten chłopak upokorzył człowieka, promował się na jego krzywdzie. Od kilku lat zresztą obserwuje się trend robienia filmów z bezdomnymi, bo to ludzie bezradni. Więc powtórzę: patostreamerów trzeba odciąć od pieniędzy, hejtować firmy, które wchodzą z nimi we współpracę. Nagłaśniać, że taka a taka marka współpracuje z kimś, kto nagrywa film o tym, jak pije wódkę z kolegami. To działa: firmy zaczęły w końcu dostrzegać, że ich klienci nie chcą mieć nic wspólnego z patostreamerami.

Pan jest jednym z czyścicieli internetu.

Tak, uczymy się, sami sobie wyznaczamy granice cenzury i wolności. Na przykład RPO Adam Bodnar zorganizował spotkanie dotyczące patotreści, w którym wzięli udział psychologowie, prokuratorzy, prawnicy, socjologowie oraz blogerzy. Patostreamerów można łatwo zidentyfikować, opisać, zgłosić do prokuratury. YT po tym, jak problem patotreści w internecie został nagłośniony, szybko reaguje. Mój głos zaczął docierać do firm i agencji reklamowych. Pytam je wprost: „Wzięliście do swojej kampanii reklamowej Kruszwila i Rafonixa, proszę o informacje, czym się kierowaliście przy tym wyborze, jakie wartości przekazywane przez nich są dla was inspirujące”.

Donosi pan?

Nie, ostrzegam. Obserwuję i wskazuję to, co złe. Mam doświadczenie w sieci, bo prowadzę bloga od ponad 13 lat, współtworzyłem polską blogosferę. Dostałem nagrody Bloger Odpowiedzialny Społecznie oraz Bloger Dekady, a to zobowiązuje. Jestem też pierwszym sprzedajnym blogerem. Jednak nie ma u mnie reklam, zarabiam na tym, co mam w głowie. Szkolę, doradzam firmom, mówię, jak zbierać pieniądze na ważne i ciekawe inicjatywy. Razem z Krzysztofem Czeczotem zebraliśmy 840 tys. zł na Biblię Audio. 116 godzin słuchowiska z 500 aktorami, w tym 300 profesjonalnych i 200 amatorów. Można ją pobrać z sieci za darmo. Mówię to po to, żeby pokazać, że w internecie można robić wiele dobrych rzeczy, ale też bezkarnie manipulować czy oszukiwać. Sam zresztą kiedyś zrobiłem eksperyment i kupiłem followersów na Twitterze.

Ilu?

200 tys. Chciałem zobaczyć, ile kosztuje zostanie najbardziej wpływowym Polakiem na TT. To było pięć lat temu.

Gdzie się kupuje?

Na Allegro, na e-Bayu i w wielu innych miejscach. To był czas, gdy w internecie zaczęto zwracać uwagę przede wszystkim na liczbę obserwujących twoje konto na FB czy TT, na twój zasięg, postanowiłem więc udowodnić, że te różnego rodzaju zestawienia są niemiarodajne. Gdy kupiłem followersów, jakaś hiszpańska agencja zrobiła ranking najbardziej wpływowych mediów w Polsce i okazało się, że mój blog jest na tej liście. Wystarczyło kilkaset złotych, by obnażyć wady tych zestawień. Potem przekazałem przedstawicielowi TT w Polsce, że kupiłem obserwujących i zapytałem, czy firma na te moje działania zareaguje.

I co?

Nie było masowej reakcji wśród moich obserwujących.

Wciąż ma pan jakichś fałszywych obserwujących?

Teraz nie jestem w stanie nad tym panować. Proszę zobaczyć, co się teraz dzieje na Instagramie. Niedawno na którejś wyższej uczelni były warsztaty, podczas których młoda instagramerka mówiła, jak kupować lajki, jak stosować boty (automatyczne programy np. do pisania komentarzy), by robić większe zasięgi. Żałuję, że mnie tam nie było. Żałuję, że nikt nie wstał i nie powiedział: „Jesteś oszustką. Oszukujesz widzów, a ja jako klient nie chcę płacić za puste przebiegi, za boty automatycznie komentujące twoje treści”. Myślę, że za chwilę firmy i prywatni użytkownicy zaczną sprawdzać, czy instagramer lub youtuber kupuje zasięgi, czy nie. Na YT i Instagramie zaczęły się dość szybko finansowe żniwa, więc nie wytworzyły się w tym środowisku dobre mechanizmy i praktyki biznesowe. Część ludzi traktuje świat internetu tak, jakby on nie istniał, nie był naszą rzeczywistością.