Od czasu wrześniowych spadków ze szczytu wszech czasów (1920 dolarów za uncję) złoto zachowuje się jak ryzykowne aktywo, a nie jak bezpieczna przystań. Drożeje wtedy, gdy rosną kursy giełdowych spółek, a tanieje gdy wśród inwestorów maleje apetyt na ryzyko. Analitycy wskazują, że takie zachowanie jest skutkiem dużego wpływu, jaki na rynek złota mają fundusze hedgingowe grające na kontraktach terminowych. Inwestorzy indywidualni nie wykonywali w tym czasie gwałtownych ruchów – środki zgromadzone w funduszach ETF utrzymują się od miesięcy na zbliżonych poziomach.
Spekulacyjni gracze, choć rządzą w krótkim terminie, nie ustanawiają jednak długofalowych trendów. Na dłuższą metę decydującą rolę odgrywa popyt i podaż. Sprawdźmy jak się zachowywały w ostatnim czasie korzystając z opublikowanych niedawno raportów GFMS oraz World Gold Council.
Azja ucieka przed inflacją
Od dawna największą dynamiką charakteryzuje się popyt inwestycyjny. Tak było i w ubiegłym roku. Inwestorzy zwiększyli swój udział z 38,5% do 40% zaś wkład jubilerów i przemysłu spadł. Nadal decydującą rolę odgrywały rynki rozwijające się. Łączny popyt na biżuterię i złote sztaby w Indiach i Chinach stanowił ponad 50% światowego zużycia. Znacząco wzrosło zainteresowanie kruszcem na innych krajach Azji takich jak Tajlandia, Wietnam i Turcja. Dlaczego ludzie masowo kupują tam złoto?
Apetyt na kruszec ma związek właśnie z jego zastosowaniem inwestycyjnym. W wymienionych krajach trudno jest ulokować środki tak, by uchronić się przed inflacją. Przykładowo stopy procentowe w Turcji i w Wietnamie są o 5 punktów procentowych poniżej tempa rocznego wzrostu cen. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy tych krajów lokują oszczędności w złoto. Takie zachowanie jest zupełnie zrozumiałe również w kontekście tego, że tradycyjnie uważane za stabilne waluty państw Zachodu cechują się ostatnio dużą zmiennością i są rekordowo nisko oprocentowane.
Choć powszechna tezauryzacja złota w krajach azjatyckich da się racjonalnie wytłumaczyć, nie znaczy to, że nie powinna niepokoić. Uzależnienie się rynku złota od inwestorów, którzy z jednej strony mogą stracić zainteresowanie zakupami kruszcu, a z drugiej przystąpić do sprzedaży zgromadzonych dotąd zapasów, stanowi na dłuższą metę poważne zagrożenie dla ceny żółtego metalu. Rola inwestorów jest zapewne nawet większa niż to widać w statystykach zakupów sztabek i monet.
Istotna część kupowanej biżuterii ma bowiem również charakter inwestycyjny. Wskazówkę, że tak właśnie jest stanowi porównanie dynamiki sprzedaży wyrobów jubilerskich na różnych rynkach. Tam gdzie złoto ma silnie tradycyjnie ugruntowany charakter biżuterii (Bliski Wschód, Indie) popyt na wyroby jubilerskie spada ze względu na ich wysoką cenę. Rośnie za to w Chinach, gdzie biżuterię traktuje się jako substytut sztabek, które nie są łatwo dostępne, zwłaszcza na prowincji.
Za dużo złota na rynku?
Nawet jeśli nie brać pod uwagę zakupionej w celach spekulacyjnych biżuterii, rozmiary potencjalnej nadwyżki na rynku złota są zatrważające. W porównaniu z ostatnim „normalnym” przedkryzysowym rokiem 2007 (nie zapominajmy jednak, że i wtedy trwała złota hossa) w 2011 roku wydobycie złota wzrosło o 320 ton. Wzrost produkcji złota o 3% do kolejnego rekordu prognozowany jest i w tym roku. Do tego banki centralne zamiast sprzedać 480 ton kupiły 455 ton, czyli dokonały największych zakupów od 1964 roku. Jeżeli dodać do tego 130 ton dodatkowo zakupionych monet, to otrzymamy nadwyżkę przekraczającą 50% rocznej podaży złota.
Gdyby inwestorzy ograniczyli swój apetyt na kruszec do przedkryzysowych poziomów, a banki centralne wróciły do stopniowego wyprzedawania swoich ogromnych rezerw, rynek musiałby wchłonąć rocznie ponad 2350 ton złota. Trudno sobie wyobrazić, by stało się to bez znacznej obniżki jego ceny.
Nie sposób powiedzieć, kiedy proces odwrócenia trendu na złocie się zacznie. Wykres cenowy wskazuje, że mogło to nastąpić w momencie odejścia od wrześniowego rekordu, gdyż od tego czasu kolejne szczyty podobnie jak dołki notujemy coraz niżej. Co ciekawe, coraz więcej banków prognozuje spadek cen złota w kolejnych latach, choć prawie wszystkie zgadzają się co do tego, że złoto w tym roku będzie jeszcze drożeć.
Przykładowo analitycy Royal Bank of Scotland prognozują 11% wzrostów w tym roku w połączeniu ze stopniowym spadkiem cen w kierunku 1100 dolarów za uncję w kolejnych latach. Bank Goldman Sachs, znany ze swoich optymistycznych prognoz dla surowców też wypowiada się ostrożniej ostrzegając klientów, że kupno złota jest korzystne jedynie w krótkim lub średnim terminie.
Korekta rozpoczęta we wrześniu nieco ostudziła zapały, ale na pewno nie na dobre. Do spadku zainteresowania złotem potrzeba bardziej długotrwałej stabilizacji na rynkach, a najlepiej podwyżek stóp procentowych w USA i UE. Tymczasem znowu powróciły obawy o europejski rynek długu państwowego, a słabe odczyty PMI z Europy i Chin wskazują, że znowu zacznie być mowa o stymulacji gospodarek przez banki centralne, na co tylko czeka obóz byków. Taki scenariusz można podsumować tytułem jednej z analiz bankowych: złoto znowu zabłyśnie gdy globalny wzrost zaśniedzieje.