W sprawie ustawy wiatrakowej prezydent Nawrocki buduje suspens. I co ciekawe to działa, nawet jeśli coraz trudniej znaleźć racjonalne argumenty za dalszym blokowaniem wiatraków - pisze Aleksandra Hołownia, dziennikarka DGP.
W poniedziałkowej rozmowie z PAP Rafał Leśkiewicz, rzecznik prezydenta Karola Nawrockiego oświadczył, że projekt ustawy wiatrakowej nie zyska akceptacji Karola Nawrockiego. Już następnego dnia- tym razem w TOK FM dodał, że „być może nieprecyzyjnie się wyraził”, a ostateczna decyzja nie została jeszcze podjęta. I choć uważa, że ustawa wiatrakowa jest „lekkim faulem ze strony rządzących”, to wielu zaczęło się zastanawiać, czy weto prezydenta może wcale nie jest przesądzone. Prezydent wszystkich Polaków powinien przecież decyzje poprzedzić namysłem, a nie chodzić na partyjnym sznurku, czyż nie?
Chętnych do obrony ustawy wiatrakowej w ostatnich dniach nie brakowało. W zeszłym tygodniu podczas wspólnej konferencji minister energii Miłosz Motyka i prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych Grzegorz Onichimowski apelowali do prezydenta, by podpisał ustawę. Podobnie zrobiło wcześniej 15 organizacji, w tym Federacja Przedsiębiorców Polskich, Konfederacja Lewiatan, Fundacja Greenpeace Polska czy Izba Energetyki Przemysłowej i Odbiorców Energii, które w liście otwartym do prezydenta poparły ustawę wiatrakową. To nie koniec: apel wystosowały także samorządy, pod pismem podpisały się stowarzyszenia zrzeszające ok. 800 polskich gmin. Za ustawą wiatrakową w sejmie głosował nawet poseł PiS Ireneusz Zyska, były wiceminister klimatu i środowiska. W rozmowie z DGP Miłosz Motyka mówił, że w kuluarach słyszy również od innych polityków PiS, że trudno jest się do czegokolwiek w ustawie wiatrakowej przyczepić.
Ustawa wiatrakowa stała się niemal stustronicowym miksem przepisów
Argumenty zwolenników są zróżnicowane, bo i ustawa stała się niemal stustronicowym miksem przepisów. Od uwolnienia potencjału lądowej energetyki wiatrowej, co ma doprowadzić do niższych cen energii, przez mrożenie cen energii w czwartym kwartale, korzyści dla społeczności lokalnych, które mają uzyskać 20 tys. zł za każdy megawat zainstalowany w nowych elektrowniach wiatrowych, aż po ułatwienia dla rozwoju branży biometanu i biogazu, które i politykom Prawa i Sprawiedliwości są bliskie. W skrócie: nie jest łatwo podpisać, nie jest łatwo zawetować.
Prawdą jest, że ustawa wiatrakowa była bardzo szeroko konsultowana i ma dużo ważnych zapisów, bez których transformacja energetyczna w Polsce nie przyspieszy w wystarczającym tempie. Prawo i Sprawiedliwość, a za nim Karol Nawrocki, zdają się jednak uparcie trwać przy jednym argumencie: odległość 500 metrów od budynków mieszkalnych to za mało. Co z tego, że zmniejszenie do tej minimalnej odległości będzie możliwe tylko w przypadku zgody gminy? Za mało i już. Te 500 metrów to dla koalicji zwycięstwo symboliczne, a symboli łatwo się nie poddaje.
Niemieckie auta są dobre, ale wiatraki nie?
Ta potencjalna zmiana o 200 metrów miałaby wynikać z chęci wzbogacenia zagranicznych przedsiębiorstw, w tym- o zgrozo – niemieckich. Już chyba niewielu pamięta, że to 500 metrów przy zmianie ustawy odległościowej proponował dwa lata temu rząd PiS, a 700 metrów trafiło do ustawy dzięki poprawce posła Marka Suskiego dopisanej w ostatnich chwili niemal na kolanie.
I co jeszcze ważniejsze- większość przychodów związanych z rozwojem farm wiatrowych na lądzie już dziś zostaje w przedsiębiorstwach w Polsce. Podążając logiką, jaka stoi za teorią wyprowadzania polskich pieniędzy, powinniśmy nie tylko nie rozwijać farm wiatrowych, bo może to wzbogacić zagraniczne przedsiębiorstwa, ale też nie powinniśmy wyprowadzać polskiego kapitału kupując niemieckie samochody. Nawet jeśli własnych nie produkujemy ( swoją drogą ciekawe dlaczego za czasów rządu prawicy na szczyt NATO kupiono BMW i audi?).
Sytuacja jest kuriozalna o tyle, że wiatr mamy swój, ale w przypadku dalszego blokowania farm wiatrowych na lądzie w razie braków energii będziemy ją kupować….no właśnie, zgadnijcie gdzie.