Pakiet przewiduje, że cała Unia Europejska zredukuje emisje dwutlenku węgla o jedną piątą do 2020 roku. Za punkt odniesienia wybrano1990 rok, co było ważne dla Polski, bo od tego czasu upadło wiele przestarzałych fabryk, trujących środowisko. A to automatycznie spowodowało spadek emisji. Na te ustalenia zgodził się prezydent Lech Kaczyński, a rok później zatwierdził je premier Donald Tusk. Żadnych kluczowych zmian nie wprowadzono. Cele pozostały te same, rok odniesień także, uważna lektura unijnych dokumentów nie pozostawia co do tego żadnych wątpliwości.
W 2008 roku jednak złagodzono niektóre zapisy dla biedniejszych krajów, w tym Polski. Firmy działające w takich sektorach jak transport, budownictwo, czy rolnictwo nie dość, że nie muszą redukować emisji CO2, to jeszcze mogą je zwiększyć o 14 procent. Natomiast firmy działające w przemyśle zostały objęte handlem emisjami od 2005 roku. Zgodnie z nim otrzymały darmowe uprawnienia do emisji dwutlenku węgla, jeśli je przekroczyły, musiały dokupić. Każdego roku limity darmowych pozwoleń są stopniowo zmniejszane i w 2020 roku będą o 21 procent mniejsze w porównaniu z 2005 rokiem.
Przedwczoraj prezes PiS Jarosław Kaczyński powiedział, że Polska musi odrzucić pakiet klimatyczno-energetyczny. W odpowiedzi premier Donald Tusk wskazał na prezydenta Lecha Kaczyńskiego jako tego, który wynegocjował pakiet w 2007 roku. Tymczasem według PiS-u, to Donald Tusk podpisał dokument, który ogranicza emisję gazów cieplarnianych przez polski przemysł. Politycy PiS twierdzą też, że szef rządu dodatkowo zgodził się na inne - mniej korzystne dla Polski - założenia, niż uzgodnione wcześniej przez Lecha Kaczyńskiego