Jest szansa, że na koniec grudnia 2020 r. 15 proc. wytwarzanej w Polsce energii będzie pochodziło z zielonych źródeł. Ustawa została znowelizowana. Choć z przygodami.
DGP
Ustawa o odnawialnych źródłach energii od piątku ma nowe brzmienie. Na co pozwalają zmiany? Przepisy umożliwią przeprowadzenie tegorocznej aukcji dla odnawialnych źródeł energii (OZE) przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki (URE), dzięki czemu, w opinii rządu, w zasięgu możliwości Polski będzie spełnienie unijnego celu udziału energii z OZE w 2020 r. (15 proc. w końcowym zużyciu energii). Przypomnijmy, że w projekcie planu klimatyczno-energetycznego złożonym w Brukseli na koniec 2018 r. przyznaliśmy, że jest to niewykonalne. W swoich uwagach Komisja Europejska nakazała nam jednak wypełnienie celu, a także zwiększenie ambicji udziału OZE w 2030 r. z deklarowanych przez rząd 21 proc. do minimum 25 proc.
Według ekspertki Konfederacji Lewiatan Darii Kulczyckiej Polsce nie uda się wyprodukować na czas odpowiedniej ilości prądu z OZE, żeby spełnić cel, ale Bruksela może odstąpić od sankcji, jeśli zobaczy, że sprawy idą w dobrym kierunku. – Rząd pokaże przynajmniej w 2020 r., że ma podpisaną odpowiednią liczbę umów na zakup energii z OZE, a po wyborach złagodzi też zapewne zasadę odległościową 10H dla wiatraków. To może przekonać Komisję – mówi DGP dyrektor departamentu energii i zmiany klimatu w Lewiatanie. Niesławne 10H to zapis z innej ustawy zwanej antywiatrakową, która umożliwia budowę farm na lądzie w odległości nie mniejszej niż dziesięciokrotność wysokości masztu od gospodarstw. W praktyce to ponad kilometr, a takich miejsc jest niewiele.
– Będziemy się starać sprawić, by 10H było narzucone nie odgórnie, a zależało od samorządów, bo wiele z nich liczy na wiatraki. To w końcu podatki i miejsca pracy – mówi nam jeden z zagranicznych inwestorów. – Najgorsze nie są same przepisy, ale ich zmienność i manipulacja rynkiem – dodaje, tłumacząc, że ciągłe zmiany prawa po prostu odstraszają potencjalnych partnerów.
Zainstalowane moce wiatrowe (w Polsce w MW)
Po planowanej aukcji przyrost nowych mocy wytwórczych ze źródeł odnawialnych – według rządowych szacunków – ma wynieść 3414 MW, a przyrost produkcji ok. 10 TWh.
– Jeżeli mówimy o realnym wykonywaniu ustawowego obowiązku prezesa URE, to w tej chwili powinniśmy już przygotowywać się do przeprowadzenia aukcji – mówiła w Sejmie dyrektor departamentu źródeł odnawialnych w URE Katarzyna Szwed-Lipińska. Urząd musi m.in. przystosować platformę aukcyjną do nowych parametrów. Tymczasem trwa właśnie drugi konkurs na szefa Urzędu po tym, gdy w pierwszym podejściu nie wyłoniono następcy Macieja Bando, którego kadencja skończyła się na początku czerwca (będzie pełnił swoją funkcję aż do wyboru następcy).
Uchwalone przez Sejm przepisy (które musi jeszcze przyjąć Senat i podpisać prezydent) uwzględniają m.in. postulowane przez branżę przedłużenie terminów obowiązywania umów przyłączeniowych dla istniejących projektów OZE – głównie wiatraków – do połowy 2024 r. Ponadto prosumentami będą mogli być także miko- i mali przedsiębiorcy, o ile produkcja prądu z mikroinstalacji OZE nie będzie ich przeważającą działalnością. Zwycięzcy aukcji mają też mieć wydłużony termin sprzedaży pierwszej energii ze swoich projektów – do 24 miesięcy dla fotowoltaiki i 33 miesięcy dla wiatraków. Usunięto też pewne wątpliwości interpretacyjne, które stanowiły utrudnienie dla rynku. W trakcie prac parlamentarnych nie wprowadzono istotnych zmian do nowelizacji przepisów. Najbardziej znacząca poprawka polegała na podniesieniu z 1 do 2,5 MW zainstalowanej mocy małych hydroelektrowni, które będą mogły korzystać z taryf gwarantowanych (FiP). Taki sam próg dla biogazowni przewidział w projekcie nowelizacji sam ustawodawca.
Na ostatniej prostej pojawiła się poprawka podobna do tej, która wiosną z projektu nowelizacji wypadła. Chodziło o sposób obliczania wysokości jednostkowej opłaty zastępczej (można ją uiścić zamiast kupowania przez producentów brudnej energii zielonych certyfikatów, czyli świadectw pochodzenia). Algorytm pozwalałby na maksymalnie 340 zł za 1 MWh, co w praktyce byłoby trudne do osiągnięcia. – Plan był sprytny, bo pozwoliłby na spadek ceny zielonych certyfikatów, obniżając wartość farm wiatrowych, a kilka akwizycji obecnie trwa – usłyszeliśmy w dwóch niezależnych źródłach. Ale w czwartek poprawka została wycofana. Według naszych źródeł za sprawą minister technologii i przedsiębiorczości Jadwigi Emilewicz, która miała na to zielone światło od premiera Mateusza Morawieckiego. – To kolejny wygrany mecz z ministrem energii Krzysztofem Tchórzewskim – komentują rozmówcy z branży.
Branża energochłonna ma już swój parasol
Sejm uchwalił w piątek ustawę o rekompensatach dla ok. 300 firm przemysłu energochłonnego, a więc zużywających najwięcej prądu. Pod koniec miesiąca dokumentem ma się zająć Senat. Przepisy przygotowywane przez resort przedsiębiorczości Jadwigi Emilewicz mają obniżyć koszty działalności największych konsumentów energii elektrycznej po to, by uniknąć ich ucieczki za granicę, co zmniejszałoby konkurencyjność UE. Ich sytuacja jest o tyle trudna, że najbardziej odczuły wzrost cen praw do emisji CO2 (w ubiegłym tygodniu doszły do niemal 30 euro za tonę). Z pomocy mogą skorzystać m.in. huty i przemysł chemiczny, ale jest z niej wyłączone górnictwo.