Przekroczenie najwyższego pułapu historycznych emisji przez Chiny i osiągnięcie 7–10 proc. ich redukcji w ciągu najbliższej dekady, a także ograniczenie udziału paliw kopalnych w ostatecznym zużyciu energii do mniej niż 70 proc. zapowiedział w środę wieczorem przewodniczący Xi Jinping. Pierwsze w historii zobowiązanie Pekinu do wymiernej redukcji emisji w średnim terminie przyćmiły jednak apele o określenie planów przez większość krajów, które w dalszym ciągu nie złożyły do klimatycznej agendy ONZ swoich planów klimatycznych na 2035 r.

Od wezwania do mobilizacji rozpoczęli środowe spotkanie wysokiego szczebla w Nowym Jorku sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres i Luis Inácio Lula da Silva, prezydent Brazylii, która w listopadzie będzie gospodarzem kolejnej konferencji klimatycznej, COP30. – Od COP30 dzieli nas mniej niż 50 dni. To właściwy czas, żeby zapytać, czy świat przybędzie do Belem z odrobioną pracą domową – mówił Lula. Przedstawienie „krajowych wkładów” w cele klimatyczne to nie jest opcja, lecz obowiązek – podkreślał Brazylijczyk – i choć w świecie, w którym poważne naruszenia prawa międzynarodowego stały się codziennością, niezłożenie planu w ramach porozumienia klimatycznego może wydawać się niewielkim złem, bez ich zebrania planeta będzie zmierzała w otchłań.

Długie oczekiwanie na krajowe plany klimatyczne

Zgodnie z przyjętą dekadę temu umową klimatyczną, która ma na celu wyhamowanie wzrostu średnich temperatur w granicach 1,5–2 st. C powyżej pułapu z okresu poprzedzającego rewolucję przemysłową, kraje będące jej stronami powinny co pięć lat przedstawiać nowe deklaracje dotyczące ich wkładu we wspólny wysiłek ograniczania emisji gazów cieplarnianych (NDC). W tym roku miały być one przedstawione po raz trzeci w historii. Terminu, który minął 10 lutego, dotrzymało jednak tylko 13 państw.

W odpowiedzi sekretariat klimatyczny Organizacji Narodów Zjednoczonych wyznaczył nowy deadline, wiążąc go ze spotkaniem wysokiego szczebla w nowojorskiej siedzibie organizacji. To miało stać się okazją do pochwalenia się nowymi ambicjami i pokazania, że globalne wysiłki są kontynuowane mimo problemów, na czele z ogłoszonym na początku roku opuszczeniem formatu przez Stany Zjednoczone, będące drugim co do wielkości emitentem gazów cieplarnianych. Ten scenariusz okazał się jednak bardzo trudny do realizacji. W poniedziałek szef agendy klimatycznej ONZ Simon Stiell przyznał, że plany zgłoszone przez państwa odbiegają od tego, co wynika z wiedzy naukowej o klimacie. – Nie będziemy na ścieżce zgodnej z celem 1,5 st. – stwierdził.

O niknących nadziejach na wypełnienie obietnic porozumienia paryskiego mówi też sekretarz generalny organizacji António Guterres. Organizatorzy szczytu starają się jednak zachowywać względny optymizm. Stiell podkreślał, że mimo wszystko implementacja porozumienia z Paryża przynosi efekty i pozwoliła obniżyć skalę prognozowanego ocieplenia z 5 st. C do ok. 3 st. I przekonywał, że świat w dalszym ciągu zbliża się do trajektorii zgodnej ze światową umową klimatyczną, o czym ma świadczyć rosnąca wciąż wartość inwestycji w transformację energetyczną.

Mimo przedłużenia czasu oczekiwania, do momentu rozpoczęcia szczytu w Nowym Jorku swoje NDC formalnie przekazało 50 państw odpowiadających za niespełna jedną czwartą światowych emisji gazów cieplarnianych. Obrazu fiaska dopełnia fakt, że za niemal połowę emisji pokrytych nowymi deklaracjami odpowiadają USA, które po zmianie władzy jednoznacznie odrzuciły cele klimatyczne wyznaczone przez poprzedników. To administracja Joego Bidena odpowiadała za złożenie pod koniec zeszłego roku amerykańskiego NDC.

Za wierzchołkiem politycznej koniunktury dla klimatu

Kolejne zgłoszenia, spodziewane już podczas spotkania, mogą skorygować te proporcje, ale obrazu raczej nie odwrócą. Nowych zobowiązań nie zdołali uzgodnić na czas inni przedstawiciele niechlubnej czołówki klimatycznego rankingu: Unia Europejska i Indie. W rezultacie w centrum uwagi znalazły się Chiny, które – mimo dywagacji o możliwym osiągnięciu przez nie „wierzchołka” emisji gazów cieplarnianych (i wejścia na drogę ich redukcji) – w powszechnej ocenie ekspertów pozostają daleko od ścieżki zgodnej z celami porozumienia paryskiego. O możliwości przekroczenia przez Państwa Środko historycznego maksimum emisji już w tym roku pisali m.in. analitycy Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem (CREA), ale czołowy chiński bank inwestycyjny CICC prognozuje obecnie, że ten moment nastąpi ono dopiero za trzy lata, i to pod warunkiem zmobilizowania znaczących inwestycji w zielone technologie.

Względnie istotne mogą być nowe deklaracje państw zza emisyjnego „podium”, takich jak Indonezja, która, podobnie jak Chiny, zadeklarowała dotąd jedynie dążenie do neutralności klimatycznej w 2060 r., ale w ocenie ekspertów Climate Action Tracker nie robiła niemal nic, by plany te zacząć faktycznie wprowadzać w życie. Za transformacyjnym przyspieszeniem, obejmującym m.in. odejście od węgla w ciągu 15 lat i przesunięcie celu neutralności klimatycznej na rok 2050, opowiada się prezydent kraju Prabowo Subianto.

Problemem może być jednak nie tylko złożenie dokumentów czy skala oferowanych redukcji emisji, ale również ich wiarygodność. Świetnym przykładem jest Rosja, która sierpniowym dekretem Władimira Putina zapowiedziała głębokie cięcia emisji (65-67 proc. w porównaniu do 1990 r.). Deklarację obwarowano jednak licznymi warunkami, dotyczącymi m.in. „niedyskryminacyjnego dostępu do technologii” – w domyśle, obecnie ograniczanego przez sankcje, a także szerzej pojętego zrównoważonego rozwoju społeczno-gospodarczego kraju.

Podobne wątpliwości budzą nowe zobowiązania klimatyczne Turcji, która, ustami prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana, zapowiedziała ograniczenie do 2035 r. swoich emisji o 466 mln ton ekwiwalentu CO2, co miałoby przynieść rzeczywisty rezultat na poziomie 643 mln ton. Rzecz w tym, że ostatnie dane mówią o 600 mln t krajowych emisji w 2023 r. Ta niespójność wynika z faktu, że wartości referencyjnej dla nowej deklaracji Ankary nie stanowią ani aktualne, ani historyczne poziomy cieplarnianego śladu, lecz rządowy scenariusz "business as usual", który według ekspertów świadomie przeszacowuje rzeczywistą trajektorię emisji (do 2030 r. dopuszczał on niemal podwojenie emisji do 1175 mln t ekw. CO2). Efekt? Ogłoszone przez tureckiego lidera redukcje w praktyce oznaczają jedynie wyhamowanie dalszego wzrostu emisji.

Proteza zamiast oficjalnego planu. Europa nadal szuka porozumienia

UE zamiast NDC przedstawiła w ONZ oświadczenie o intencji złożenia planu przed listopadowym szczytem COP30 w Brazylii. – To świadectwo woli Unii i jej państw członkowskich, by szukać rozwiązań i wspierać globalne wysiłki klimatyczne – przekonywał Lars Aagaard, minister klimatu Danii, który do końca roku sprawuje unijną prezydencję. Ale wydanie oświadczenia zamiast formalnego zgłoszenia planu klimatycznego jest przede wszystkim owocem braku porozumienia między unijnymi stolicami co do zobowiązania klimatycznego Wspólnoty na 2040 r. A także jednoczesnych dążeń duńskiej prezydencji, by to kontrowersyjny cel redukcji emisji o 90 proc. stanowił podstawę zgłoszenia w ramach procesu paryskiego. Taki cel oznaczałby, że większość drogi do neutralności klimatycznej europejskie gospodarki musiałyby przebyć przed 2040 r.

W unijnym oświadczeniu zasygnalizowano, że ostatecznie unijne NDC będzie zawierać cel redukcji emisji na 2035 r. mieszczący się w orientacyjnym przedziale 66,25–72,5 proc. Jego granice wyznacza z jednej strony liniowa trajektoria dekarbonizacji między celem 55 proc. w tej dekadzie a neutralnością klimatyczną w 2050 r. Z drugiej zaś – scenariusz uwzględniający 90-proc. cel redukcyjny na 2040 r. Zastrzeżono jednocześnie, że ten zakres nie przesądza o ostatecznym kształcie porozumienia w łonie UE. Kwestia zobowiązań na 2040 r. ma być w najbliższym czasie przedmiotem rozmów w gronie szefów państw i rządów państw członkowskich. Gremium to, czyli Rada Europejska, w ramach której obowiązuje zasada jednomyślności, ma określić polityczne wytyczne dla zmian w europejskim prawie klimatycznym, w tym celu na 2040 r.

Rozstrzygnięcie ma wpłynąć również na ostateczny kształt NDC. Póki co, w przyjętym jednogłośnie przez państwa Wspólnoty oświadczeniu woli, zapewniono o podtrzymaniu zaangażowania UE na rzecz porozumienia paryskiego, w tym celu 1,5 st. C maksymalnego ocieplenia. Rządy stwierdziły też, że Europa jest na dobrej drodze, aby osiągnąć wytyczony przez siebie na koniec bieżącej dekady cel redukcji emisji o 55 proc. w porównaniu z poziomem z 1990 r. Oficjalnie podtrzymano również europejską politykę klimatyczną opartą na zasadzie „przewodzenia przez dawanie przykładu”, nieoficjalnie krytykowanej przez wielu unijnych dyplomatów.

Trump daje pokaz klimatycznego negacjonizmu

O swojej krucjacie przeciwko polityce klimatycznej nie dał zapomnieć Donald Trump, który w przeddzień szczytu wygłosił niemal godzinną przemowę na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ, w której nazwał zmianę klimatu „największym oszustwem na świecie” i zarzucił głupotę gremiom eksperckim i politycznym, które podjęły próbę jej zahamowania. Skrytykował w tym kontekście zieloną politykę UE i Wielkiej Brytanii, która – według niego – mocno obciążyła gospodarkę Starego Kontynentu. Trump zwracał w tym kontekście uwagę, że w tym samym czasie Chiny emitują „więcej CO2 niż wszystkie kraje rozwinięte razem wzięte”.

Na swój celownik prezydent USA wziął także, tradycyjnie już, odnawialne źródła energii („żałosne” i „niedziałające”), a także środowiska ekologiczne, które – według niego – chcą m.in. zatrzymania fabryk oraz wybicia krów (to ostatnie stanowi nawiązanie do krytyki hodowli bydła jako jednego z czynników stojącymi za emisjami metanu oraz ograniczaniem powierzchni lasów). Jak wskazywali komentatorzy, kwestionując zagrożenia związane ze zmianą klimatu prezydent zanegował po raz kolejny także ustalenia uznawane i potwierdzane od lat przez amerykańskie agencje rządowe.

Do słów Trumpa odnosiła się m.in. ambasadorka Palau, stowarzyszonego z USA kraju wyspiarskiego, który jest zagrożony w związku z podnoszącym się poziomem mórz. Odnotowała ona, że kraje, na które tradycyjnie liczono jako na liderów, coraz częściej stają się hamulcowymi zmian, a bierność w obliczu zmiany klimatu nazwała aktem „zdrady wobec najsłabszych”. Mimo radykalnej retoryki Trumpa, think tank Rhodium Group prognozuje, że w perspektywie 2035 r. amerykańskie emisje gazów cieplarnianych spadną o 26-35 proc. w stosunku do roku 2005. ©℗

Zaktualizowane plany klimatyczne na 2035 r. w ramach porozumienia paryskiego
ikona lupy />
W momencie rozpoczęcia nowojorskiego szczytu tak wyglądał bilans planów klimatycznych złożonych przez strony porozumienia klimatycznego. Od scenariuszy zgodnych z celami z Paryża dzielą nas miliardy ton emisji / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe