Kraj, w którym co kilkanaście lat rządzący gruntownie zmieniają system emerytalny, musi być skazany na kosmiczny bałagan. A właśnie pojawił się taki pomysł i jest o nim coraz głośniej. Taką cudowną receptą mają być emerytury obywatelskie.
Kraj, w którym co kilkanaście lat rządzący gruntownie zmieniają system emerytalny, musi być skazany na kosmiczny bałagan. A właśnie pojawił się taki pomysł i jest o nim coraz głośniej. Taką cudowną receptą mają być emerytury obywatelskie.
Ci, którzy proponują kolejną uzdrawiającą rewolucję, czyli wprowadzenie emerytur obywatelskich, zdają się mieć jednak nieduże pojęcie o tym, czym są systemy zabezpieczenia społecznego. Wiedzę zastępują entuzjazmem i wiarą, że musi się udać. Bo dotychczasowe reformy się nie sprawdziły. Ta wiara zdaje się nawet łączyć lewicę z prawicą, zwolennikiem emerytur pomostowych ogłosili się zarówno Janusz Palikot, jak i Przemysław Wipler, były poseł PiS, który założył własne ugrupowanie.
Pomysł prezentowany jest jako panaceum na przyspieszenie wzrostu gospodarczego, na dziurę w ZUS i wszelkie inne dolegliwości. Ma nam zapewnić przy okazji dobrobyt kanadyjski, jako że emerytury obywatelskie importować będziemy z tego właśnie kraju. Jego istotą jest to, że świadczenie, na bardzo niskim poziomie, należeć się będzie każdemu obywatelowi. Bez względu na to, czy pracował i czy odprowadzał jakiekolwiek składki. Żadnych składek na ZUS zresztą nie będzie. Tu tkwi ta wspaniała recepta na przyspieszenie rozwoju – koszty pracy staną się dużo niższe, więc pracodawcy zaczną zatrudniać o wiele chętniej. Niskie świadczenia obywatelskie wypłacać będzie budżet państwa.
Ta propozycja z pewnością spodoba się rolnikom. Wprawdzie obecnie na KRUS płacą składki symboliczne, które finansują ledwie 5 proc. świadczeń, ale nawet symboliczne obciążenia są większe niż żadne. Lepsze są emerytury „darmowe” niż nawet takie, na które wpłacić trzeba 5 proc. Zwolennikami tego rozwiązania będą zapewne także osoby niepracujące, a to spora grupa. Pamiętać bowiem trzeba, że aktywność zawodowa w naszym kraju wynosi zaledwie 56 proc. Ponad 40 proc. osób w wieku produkcyjnym nie pracuje.
Obecnie emerytury należą się tylko tym, którzy na nie oszczędzają. Te obywatelskie miałyby należeć się każdemu, automatycznie po przekroczeniu pewnej granicy wiekowej. Jak widać, grupa beneficjentów kolejnej rewolucji emerytalnej byłaby spora i z pewnością szybko by rosła. Chociaż zarówno wszystkie kraje Unii Europejskiej, jak i cały zachodni świat usiłują odsetek pracujących powiększyć, emerytury obywatelskie w Polsce raczej by ten trend odwróciły. Po co się szarpać, jak i tak się należy.
Zanim jednak wszyscy obywatele naszego kraju staliby się emerytami obywatelskimi, upłynęłoby sporo czasu. Z pewnością kilkadziesiąt lat. Warto sobie uświadomić, co by się w tym okresie przejściowym działo i – przede wszystkim – czyim kosztem. Po pierwsze, trzeba by wypłacać świadczenia ze starego systemu emerytalnego, tego sprzed 1999 r. Pamiętajmy, że wszyscy mężczyźni do końca tego roku przechodzą jeszcze na świadczenia z tego właśnie starego systemu. Co oczywiste, obowiązują prawa nabyte. Budżet musiałby mieć na nie pieniądze, ale składek na ZUS, które dziś je w sporej części finansują, od momentu wprowadzenia emerytur obywatelskich ma już nie dostawać.
Drugą grupą, której świadczenia także się od państwa należą, są emeryci objęci reformą z 1999 r. Czyli wszyscy ci, którzy w chwili jej wejścia w życie pracowali i przepracowali co najmniej 25 lat. W myśl obecnie obowiązującego prawa wypracowali sobie wcale nie minimalne emerytury obywatelskie, ale takie, których wysokość wynikać będzie z sumy wpłaconych przez nich składek. A więc zapewne wyższe. Państwo zmniejszyć ich nie może. Ci emeryci pożyją jeszcze dłużej niż poprzednia grupa, są przecież młodsi. Skąd państwo weźmie na świadczenia emerytalne dla tych milionów osób, skoro – w myśl kolejnej rewolucji – jej pomysłodawcy skasują składki na ZUS?
Z podatków! Warto sobie uświadomić, że cały ciężar utrzymania spadłby na grupę obywateli najmłodszych. Ich pracodawcy wprawdzie nie płaciliby obecnych obciążeń na ZUS (niektórzy bardzo by się pewnie na tym wzbogacili), ale ciężar utrzymania emerytów spadłby na państwo, czyli obywateli. Już obecnie największy dopływ pieniędzy do budżetu zapewnia VAT. Wynosi 23 proc. i to jest bardzo dużo. Żeby sfinansować okres przejściowy między starymi systemami emerytalnymi a nowymi obywatelskimi, państwo musiałoby chyba podnieść ten VAT do niewyobrażalnych 50 proc. Niewyobrażalnych dlatego, że cała produkcja przeniosłaby się do szarej strefy. Podobnie byłoby, gdyby podnieść PIT. Zamiast uzdrowienia gospodarki mielibyśmy totalne załamanie.
Młodzi obecnie ludzie wiedzieliby, że – gdy sami będą starzy – państwo wypłaci im co najwyżej emeryturę obywatelską, minimalną. Jeśli się wcześniej nie zawali. Ale to oni musieliby utrzymać te miliony emerytów wcześniejszych, sfinansować prawa nabyte już przez obywateli. Czy naprawdę ktoś jeszcze uważa, że wprowadzenie emerytur obywatelskich jest w ich interesie? Ja tego interesu nie dostrzegam.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama