Rząd pracuje właśnie nad ustawą o emeryturze plus, czyli tak naprawdę jednorazowych dodatkach dla emerytów i rencistów. To ma być jeden z wyborczych asów w talii Jarosława Kaczyńskiego, którą tasuje Mateusz Morawiecki.
Rząd może dużo. Jak będzie chciał, może dać po tysiąc złotych rudym, blondynom albo łysym (sam byłbym za tą ostatnią wersją). Ale jest pytanie, po pierwsze, czy taki wydatek jest sensowny, po drugie, czy sprawiedliwy. Co do obu kwestii mam spore wątpliwości także w przypadku ustawy o emeryturze plus. To duży transfer, który trafi do emerytów i na pewno im się przyda, będą mogli wydać na siebie, dać wnukom. Pytanie, czy te pieniądze mogą być wydane inaczej, a raczej sensowniej.
Ale najpierw trochę o sprawiedliwości. Mają je otrzymać wszyscy, którzy dostają emerytury czy renty. Wszyscy, czyli zarówno ci, którzy otrzymują 5 tys. zł, 2 tys. zł czy emeryturę minimalną, jak i niższe świadczenia. Czyli także osoba, która otrzymuje np. 40 gr emerytury, dostanie 1100 zł specjalnego świadczenia.
Dlaczego? W grze były różne warianty, np. wypłata w tych groszowych przypadkach takiego samego świadczenia, jakie uprawniony dostaje obecnie. Ale pojawiła się obawa przed tabloidami. Nietrudno wyobrazić sobie okładki krzyczące tytułami w stylu ”Rząd drwi z emerytów„ i materiały o tym, że pan Roman czy pani Janina lat 66 i tak ma tylko 30 gr emerytury i rząd kpi, dając jej drugie 30 gr. Z pozoru robi to wrażenie, dopóki nie uświadomimy sobie, skąd takie świadczenie. Otóż tego rodzaju emerytura to nie wynik złośliwości ZUS, ale tego, że pani Janina czy pan Roman w swoim życiu odprowadzili składki od jednej, może kilku umów. Wysokość tego świadczenia kompletnie nie mówi nam nic o ich statusie materialnym. Równie dobrze mogą być zamożnymi rentierami czy nie mieć co do garnka włożyć. Nie wiemy nic poza tym, że praca, od której do ZUS popłynęły składki, była w ich życiu epizodem.
Dlaczego zatem mają dostawać identyczne pieniądze co inny pan Roman czy pani Janina, którzy przepracowali 20 albo 30 lat, odprowadzając składki, a teraz mają emeryturę minimalną lub nieco tylko wyższą? Rząd może dać te pieniądze, tłumacząc, że to nie emerytura, ale świadczenie dawane po uważaniu. Ale to po prostu niesprawiedliwe wobec tych, którzy emeryturę musieli wypracować. Ale też wobec nas wszystkich. Bo rząd wydaje pieniądze podatników, by kupić sobie nimi poparcie w wyborach.
W tym przypadku nie chodzi nawet o koszty. Takich emerytur nie jest dużo. Tych groszowych do 100 zł po marcowej waloryzacji jest 2,5 tys. Do 500 zł ZUS wypłaca ponad 20 tys. A świadczeń poniżej poziomu minimalnego jest ogółem 234 tys. Więc koszt wypłaty świadczeń dla tej całej grupy to 257 mln. Natomiast tylko dla tych z emeryturami groszowymi niepełne 2 mln zł.
I w tym miejscu dochodzimy do kwestii nie tylko sprawiedliwości, lecz także sensowności tych wydatków.
W tej kadencji najpierw ZUS, a potem rząd dokonali przeglądu emerytalnego. Jego efektem są Zielona i Biała księga z rekomendacjami. Jedną z nich był postulat likwidacji tych tzw. groszowych emerytur. Ich istnienie to efekt niezbyt mądrego przepisu w nowym systemie emerytalnym, że emerytura musi być naliczona z każdej składki. W efekcie często obsługa takiej emerytury jest droższa niż wypłacana suma. W poprzednim systemie, by dostać jakiekolwiek cykliczne świadczenie, należało mieć co najmniej 15-letni staż. Dlatego także teraz eksperci postulowali, by ZUS nie wyliczał emerytur np. niższych niż jedna trzecia minimalnego świadczenia. Ale to mogło wywołać kontrowersje. I rząd nie zdecydował się na takie zmiany. Teraz, zamiast naprawić system, musi w takich przypadkach wypłacać jawnie niesprawiedliwe świadczenie.
Jest też ogólna uwaga co do emerytury plus. Jednym z problemów wskazywanych przez ekspertów jest wysokość minimalnego świadczenia. Istnieje taka kategoria jak minimum socjalne. To zgodnie z definicją suma, jaka ma w ciągu miesiąca pozwolić na zapewnienie wielorakich życiowych potrzeb na minimalnym poziomie, chodzi m.in. o ”reprodukcję sił życiowych człowieka, wychowanie potomstwa oraz utrzymanie więzi społecznych w czasie pracy, nauki i wypoczynku„. We wrześniu 2018 r. wyniosło ono 1 151 zł. Minimalna emerytura wynosiła wówczas 1030 zł. Po marcowej podwyżce urosła do 1100 zł, ale nadal, jak widzimy, jest niższa od minimum. Widać więc, że długofalowo problemem jest raczej wysokość najniższych emerytur, a nie pieniądze, które rząd chce dawać jak leci.
Jak wynika z pobieżnych wyliczeń, podwyżka do minimum egzystencji kosztowałaby ok. 300 mln zł rocznie dla emerytów w ZUS i 1,3 mld dla KRUS. Rząd zrobił spory krok w tym roku, wprowadzając waloryzację z minimalną kwotą podwyżki 70 zł. Ale wydając trochę więcej, mógł spełnić postulat sensowny społecznie. Świadczenia minimalne dostaje jednak jakieś 1,3 mln osób, podczas gdy wszystkich beneficjentów 13. emerytury będzie ponad 9 mln, czyli 30 proc. wszystkich wyborców. Niestety wygrywa logika wyborcza, a nie chęć naprawienia systemu.