Wolałbym, żeby Pracowniczych Planów Kapitałowych w ogóle nie było. Nie miałbym wtedy związanego z tym rządowym programem problemu. Tymczasem wątpliwości mam ogromne i mają one liczne źródła. Jednocześnie mój sceptycyzm nie jest stuprocentowy i zdaję sobie sprawę, że może być oznaką nadmiernej ostrożności. Przy wszystkich moich zastrzeżeniach do PPK nie mogę przecież wykluczyć, że uczestnicy tego programu będą mieć na starość więcej pieniędzy.
/>
Pierwsza wątpliwość dotyczy tego, kto ma finansować ową zamożność Polaków na emeryturze. Plany pracownicze mają być dobrowolne. Nad obowiązkowymi częściami systemu emerytalnego, takimi jak ZUS i otwarte fundusze emerytalne (OFE), nie ma się co zastanawiać, bo i tak są obowiązkowe. Muszą. Bo państwo ma konstytucyjny obowiązek dbania o zabezpieczenie emerytalne swoich obywateli. Rzecz nie do uniknięcia. Ale PPK to już zupełnie inna historia. Nieobowiązkowa. Nagle stajemy przed bardzo konkretnym i przyziemnym wyborem: czy chcemy co miesiąc dostawać za naszą pracę więcej, czy mniej pieniędzy. Fundusze PPK mają bowiem zarządzać pieniędzmi pochodzącymi z naszych wynagrodzeń brutto. Jeśli chcemy spróbować osiągnąć większe dochody na emeryturze, to próbujmy, ale pamiętajmy, że ta decyzja nie dotyczy tylko przyszłości. Wpływa bowiem na to, co jest teraz. Udział w PPK nie będzie darmowy. Będzie nas to kosztować 2 proc. pensji co miesiąc. O tyle zmniejszy się nasz dochód, a co za tym idzie także nasze potencjalne wydatki konsumpcyjne.
Oczywiście system, który proponuje oszczędzanie kosztem bieżącej konsumpcji, nie jest niczym nadzwyczajnym. Trudno sobie wyobrazić, by w tym przypadku miało być inaczej. Ale skoro system jest dobrowolny, to proszę sobie odpowiedzieć na pytanie, czy do tej pory potrafiliśmy ograniczyć nasze potrzeby, by odłożyć co miesiąc jakąś kwotę. Nie jestem do końca przekonany, czy decyzja, żeby dziś konsumować mniej po to, by za kilka lat móc konsumować więcej, jest akurat dla mnie właściwa.
Zwłaszcza że skala wzrostu mojej zamożności na emeryturze dzięki udziałowi w PPK może nie być znacząca. Mówimy o dodatku, który zasadniczo nie zmieni jakości naszego życia. Czy z PPK, czy bez, wszystko na to wskazuje, że nasze emerytury będą niskie, wyraźnie poniżej poziomu naszych wynagrodzeń z czasów aktywności zawodowej.
Oczywiście w tym kontekście istotne jest, jak długo w PPK będziemy, czyli w jakim dziś jesteśmy wieku. Im ktoś jest starszy, tym mniej logiczna wydaje się ewentualna decyzja o przystąpieniu do PPK – po prostu gromadzony przez taką osobę kapitał będzie miał mniej czasu, by pracować i wygenerować ewentualne zyski. Co innego, jeśli ktoś ma np. 27 lat. Wtedy czasu na sukcesy inwestycyjne jest dużo (podobnie zresztą jak na porażki).
Pieniądze, które będą trafiać do PPK, będą inwestowane głównie w obligacje i akcje spółek notowanych na giełdzie. Projekt ustawy zawiera dość szczegółowe wytyczne, jak dużą część środków będzie można przeznaczyć na różnego rodzaju inwestycje. Wszystko to ma być uzależnione od tego, jak blisko przejścia na emeryturę jest dana osoba. Inwestowanie zawsze jednak obciążone jest ryzykiem rynkowym. Ma być ono ograniczane przez zarządzających naszymi pieniędzmi, ale z pewnością żadnych gwarancji w tym programie nie będzie.
Każda decyzja gospodarcza, której skutki są mocno odroczone, wiąże się z ryzykiem, ponieważ nie znamy przyszłości. Wiem, że to brzmi banalnie, ale mam wrażenie, że ludzie nie zawsze sobie to uświadamiają. Albo myślą, że mogą to ryzyko zniwelować, inwestując akurat w taki sposób, a nie inny. Mogą je ograniczać, ale moim zdaniem jedyną metodą gwarantującą całkowite usunięcie zagrożenia związanego z inwestycjami jest ich niepodejmowanie. Nie każdy musi inwestować. Zwłaszcza, jeśli zarabia na rękę 2,5 tys. zł miesięcznie i nie generuje nadwyżek. Ale nawet jeśli ktoś zarabia więcej, może po prostu dostrzegać plusy (czasem duże) w konsumpcji. Jeśli o mnie chodzi, nie wiem, ile czasu będę jeszcze pracować i jakie dochody z tej pracy będą uzyskiwać. Nie wiem, ile pieniędzy będę mieć na emeryturę w obowiązkowym systemie emerytalnym, czyli ZUS i OFE. Nie wiem, jaki będę miał majątek, gdy będę odchodził z pracy i czy będzie przynosić jakiś dochód. Nie wiem, jaką będę mieć rodzinę i w jakich będę z nią stosunkach. Nie wiem też, czy w ogóle dożyję do emerytury. A do tego nie wiem, ile jeszcze zmian w systemie emerytalnym zaoferuje mi państwo, które dziś proponuje PPK. I jeszcze jedno – bardzo lubię moją konsumpcję i nie chciałbym jej ograniczać. Wobec tego nie jest dla mnie jasne, czy w ogóle potrzebuję dodatkowo oszczędzać na emeryturę poza systemem obowiązkowym, a jeśli tak, to ile.
Oczywiście można oszczędzać na wszelki wypadek. Czyli nakładać na samego siebie dodatkowy ciężar w czasie teraźniejszym, licząc na to, że poprawi to naszą sytuację w przyszłości (chodzi o tę właśnie przyszłość, której nie znamy). Mówiąc obrazowo, za cenę dzisiejszych wyrzeczeń można podnieść sobie wysokość przyszłego świadczenia na przykład o ok. 80 zł miesięcznie, i to dobrze. Ale co, jeśli te 80 zł wcale nie sprawi, że będziemy zdrowsi albo szczęśliwsi?
Projekt ustawy o PPK zakłada, że na moją zamożność na emeryturze będą pracować także składki od mojego pracodawcy, a także pewne kwoty podarowane mi przez rząd na zachętę. To bardzo miło, ale niestety nie usuwa to z mojej głowy zasadniczego dylematu: czy wolę część mojego dochodu wystawiać na ryzyko w imię lepszej przyszłości (o której nie wiem, czy w ogóle jest osiągalna), czy wybieram lepszą teraźniejszość opartą na większych możliwościach konsumpcyjnych (o której wiem, że z pewnością jest osiągalna).
Poza tym, doceniając gotowość państwa do stosowania zachęt do uczestnictwa w PPK, uważam, że obciachem jest namawianie ludzi, by dofinansowywali sobie przyszłe emerytury, ujmując dziś z prywatnych portfeli, po tym, jak i) zepsuło się system, obniżając wiek emerytalny, ii) nie spełniło obietnicy wyborczej o podniesieniu kwoty wolnej od podatku PIT i o obniżeniu podatku VAT. No, ale kwestie estetyczne dla wielu osób nie muszą być kluczowe.
Moja druga wątpliwość dotyczy losów naszych składek. Oto zdaniem premiera Morawieckiego PPK ma pomóc rozkręcać inwestycje w Polsce. Mamy więc do czynienia z ciekawym paradoksem: stopa inwestycji ma rosnąć na skutek funkcjonowania programu, który opiera się między innymi na tym, że przedsiębiorcom w Polsce podnosi się koszty stałe (zostają bowiem zobowiązani do dorzucania się do składek pracowników). Moim zdaniem to bardzo ciekawe, jednak niekoniecznie stymulujące.
Domyślam się, że rządowi może chodzić nie o „zwykłe” inwestycje prywatnych małych i średnich firm, ale o największe spółki, przede wszystkim wchodzące w skład giełdowego indeksu WIG20 – tam bowiem trafiać będzie duża część strumienia gotówki uruchomiona w ramach PPK. Skład tego indeksu jest zmienny, ale akurat tak się składa, że dziś mamy w nim: PGE, Tauron, Energę, PGNiG, Grupę Lotos, PKN Orlen, KGHM, JSW, PKO BP, Pekao SA, Alior Bank i PZU. To w sumie 12 takich spółek, których wartość rynkowa stanowi 72 proc. całego indeksu. Są kontrolowane przez Skarb Państwa, a więc w dzisiejszej rzeczywistości przez ministrów rządu i polityków Zjednoczonej Prawicy.
Pieniądze z PPK, płynąc na giełdę, będą podnosić ceny akcji tych spółek (poprawiać kapitalizację), co pomoże im pozyskiwać finansowanie dla ich inwestycji, bo wyżej wyceniana spółka jest bardziej wiarygodna w oczach banków i inwestorów. Drugi strumień gotówki z PPK będzie szedł w obligacje skarbowe, pomagając rządowi sfinansować deficyt budżetowy. Dzięki temu gabinet będzie mógł sobie pozwolić na większą swobodę w wydatkach i… łatwiej mu będzie finansować swoje inwestycje.
Co ważne, dzięki PPK zmniejszy swoją zależność od inwestorów zagranicznych. To my (Polacy) weźmiemy sobie na barki rolę zasypywaczy dziur budżetowych. Z zagranicznymi inwestorami problem jest taki, że gdy coś im się nie podoba, szybko uciekają. Obywatele nie mają takiego pola manewru. Skoro tak, to rząd będzie mógł się mniej przejmować reakcją inwestorów na różne pomysły i bardziej swobodnie je realizować.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że robienie zarzutu z tego, że składki inwestowane są na rynku kapitałowym, nie brzmi dobrze. Tak robi się przecież na całym świecie. Moje obawy związane są głównie z tym, że w naszym przypadku rynek kapitałowy ma spore powiązania z partią rządzącą, bo spółki, które dominują na tym rynku, są w dyspozycji tej partii. Pośrednio oznacza to, że dzięki PPK łatwiej będzie pobudzać te inwestycje, które będą wymyślane i zarządzane przez ludzi PiS.
Niestety w moich oczach PiS to ugrupowanie, które wręcz specjalizuje się w głupich, złych i szkodliwych pomysłach inwestycyjnych. Ewentualnie w takich, które są nawet przyzwoite, ale fatalnie prowadzone. Oni tego moim zdaniem po prostu nie potrafią (między innymi dlatego udział inwestycji w PKB po 2016 r. roku jest obecnie najniższy od 20 lat).
Nieopłacalna elektrownia węglowa w Ostrołęce, superlotnisko pomiędzy Warszawą a Łodzią, elektrownia atomowa, której nikt nie chce sfinansować, przekop Mierzei Wiślanej, zaoranie finansowania energetyki wiatrowej przez Lex Energa czy choćby takie „drobiazgi” jak bieżące zarządzanie stadninami koni – te wszystkie przykłady powodują, że w głębi serca nie chcę, by moje pieniądze wykorzystywano do finansowania koncepcji inwestycyjnych PiS.
Jeśli danego projektu politycznego nie da się zrealizować za pieniądze pożyczone w banku, a żaden prywatny inwestor także nie dopatruje się w nim sensu, to ja z pewnością nie chcę być inwestorem ratunkowym dzięki PPK.
Z projektem PPK wiąże się zatem kilka rodzajów ryzyka: rynkowe, związane z rynkiem kapitałowym; polityczne, polegające na tym, że pieniądze mogą zostać zmarnowane na pomysły kompletnie idiotyczne, i w końcu prawne. Polski system emerytalny w ostatnich latach to pasmo niekończących się zmian, pomysłów, propozycji i korekt. Mamy konta i subkonta w ZUS, które waloryzuje się według innych wskaźników, mamy OFE, ale tak jakby go już nie było, mamy zapowiedź rozdania pieniędzy z OFE obywatelom, ale drugi rok już nikt jej nie realizuje, mamy IKE i mamy IKZE, a większość ludzi w ogóle nie wie, czym jedno różni się od drugiego. Ci sami ludzie od 5 lat żyją w przekonaniu, że z OFE im coś ukradziono, choć to nieprawda, ale nikt nie jest im w stanie w sposób przekonujący tego wytłumaczyć. Mamy w końcu beztroskie manewry wiekiem emerytalnym. I serio ja mam uwierzyć, że PPK przetrwają dłużej niż pięć lat? Przypuszczam, że wątpię.
Tym bardziej, że – choć w tekście tym padło wiele „nie wiem” – co do jednej rzeczy mam jednak pewność. Wiem, że jeśli dożyję starości, to będę potrzebował opieki medycznej. Będę potrzebował sprawnej i służby zdrowia i dostępu do lekarza w terminie szybszym niż za 14 miesięcy.
Sytuację w systemie emerytalnym dość łatwo można by poprawić. Wystarczyłoby wycofanie się z pomysłów o przesunięciu wieku emerytalnego i ułatwienie dopływu imigrantów do Polski. Z pewnością znacznie trudniej byłoby zreformować służbę zdrowia. Obawiam się, że nikt z rządzących (w przeszłości i obecnie) w Polsce nie wie, jak to zrobić. Gdyby pojawił się jakiś sztukmistrz z gotowym planem, któremu do realizacji brakowałoby dobrowolnych składek od obywateli – mógłbym zaryzykować i się dołożyć. Za ulepszanie moimi pieniędzmi systemu emerytalnego, który PiS celowo zepsuł dla własnej politycznej korzyści, raczej podziękuję.
Nie wiem, czy w ogóle dożyję do emerytury. A do tego nie wiem, ile jeszcze zmian w systemie emerytalnym zaproponuje mi państwo, które dziś proponuje mi PPK. Jak wobec tego mam podejmować decyzję o ewentualnym oszczędzaniu?