Rozważanie dziś sensowności (lub braku) uchwalania ustawy o pracowniczych planach kapitałowych mija się z celem. Rządzący wykazują się w tej sprawie na tyle dużą determinacją, że bez wielkiego ryzyka możemy założyć, iż ustawa zostanie przyjęta.
Dość oczywiste jest również, że w porównaniu z projektem skierowanym do Sejmu parlament nie wprowadzi do niego specjalnych poprawek (nie dlatego, że projekt jest tak dobry, raczej z powodu błyskawicznego trybu prac). Dziś można natomiast zastanawiać się nad tym, jak duża będzie popularność nowego sposobu oszczędzania na emeryturę. I oczywiście szukać argumentów za przystępowaniem do PPK lub też za rezygnacją.
Rafał Hirsch przed tygodniem postawił na to drugie. Jasno wskazuje to już tytuł jego tekstu: „PPK? Dziękuję, nie chcę być inwestorem ratunkowym” (Magazyn DGP z 21 września). „[W]ątpliwości mam ogromne i mają one liczne źródła” – napisał. Ostatecznie omówił dwie: „Pierwsza wątpliwość dotyczy tego, kto ma finansować ową zamożność Polaków na emeryturze”. „Moja druga wątpliwość dotyczy losów naszych składek. Oto zdaniem premiera Morawieckiego PPK ma pomóc rozkręcać inwestycje w Polsce”.
Pierwszy problem sprowadza się do tego, że składki na PPK to będą nasze ciężko zarobione pieniądze i nie ma pewności, czy warto ograniczać konsumpcję dziś, by powiększyć możliwości konsumowania na emeryturze. Faktycznie, plany kapitałowe to nie będą darowane pieniądze (pomijając bonusy od państwa, a właściwie z Funduszu Pracy – finansowanego ze składek pracodawców; bonus powitalny ma wynieść 250 zł, później co roku można liczyć na 240 zł „nagrody” za oszczędzanie). O to trudno się spierać.
Trzeba jeszcze zastanowić się nad „wyrzeczeniem” w postaci ograniczenia konsumpcji. W wersji maxi pracownik i pracodawca mogą odkładać 8 proc. wynagrodzenia tego pierwszego. W wersji mini 2 proc., z czego jedna czwarta przypadałaby na pracownika – dotyczy to osób, których pensja nie przekraczałaby o więcej niż jedną piątą poziomu płacy minimalnej. Czyli takich, których zarobek brutto to dziś minimalnie powyżej 2,5 tys. zł, netto – ok. 1,8 tys zł. Dla nich „osobista” część miesięcznej składki na PPK to 12,5 zł. Mniej niż paczka papierosów. Cztery piwa. Trzy bobofruty. Jeśli komuś nie starcza do pierwszego, to z jednej strony trudno go będzie przekonać do słuszności oszczędzania, ale z drugiej strony – dla takich osób premia powitalna to mogą być całkiem znaczące pieniądze. Podobnie jak premia roczna. Ci, którzy będą zarabiać 5 tys. brutto, będą musieli wyłożyć co najmniej 100 zł. Ograniczenie konsumpcji ich zaboli?
Ten ubytek być może da się zauważyć w skali makro. PPK będą działać w kierunku statystycznego spowolnienia wzrostu płac, a więc i popytu konsumpcyjnego. Ale efekt będzie rozłożony na kilka lat, bo ostatni pracodawcy mają wejść do programu dopiero z początkiem 2021 r.
No i przede wszystkim – czy rezygnacja z wydawania dziś będzie się opłacać? „Mówiąc obrazowo, za cenę dzisiejszych wyrzeczeń można podnieść sobie wysokość przyszłego świadczenia np. o ok. 80 zł miesięcznie, i to dobrze. Ale co, jeśli te 80 zł wcale nie sprawi, że będziemy zdrowsi albo szczęśliwsi?” – pisze Hirsch. Na tak postawione pytanie da się odpowiedzieć w różny sposób. Może trzeba odkładać więcej, żeby to było 100 zł?
A poważniej – PPK nie będą cudownym systemem, tak jak cudowny nie jest żaden sposób systematycznego inwestowania. W długim terminie zyski z inwestycji w akcje powinny odpowiadać nominalnemu wzrostowi produktu krajowego brutto. A dochody z obligacji powinny chronić ich posiadaczy przed inflacją. Ponieważ składki trafiające do PPK będą inwestowane w obligacje i akcje (w różnych proporcjach w zależności od wieku członka planu), to stopa zwrotu będzie się lokować zapewne między inflacją a nominalną dynamiką PKB (to PKB, o którym najczęściej mówią ekonomiści i piszą dziennikarze, powiększone o zmianę cen). Ponieważ w tym przedziale powinien się też mieścić wzrost płac, mogłoby się zdawać, że PPK właściwie nic nie zmienią.
Poza tym, że sprowadzą (miejmy nadzieję) wartość pierwszych składek do poziomu porównywalnego z wartością składek, które będą wpłacane jako ostatnie. Jaki będzie efekt? Weźmy przykład 25-latka zarabiającego 4 tys. zł brutto, który wchodzi do programu z minimalną składką po stronie swojej (80 zł) i pracodawcy (60 zł). Zakładając, że realnie jego płaca nie będzie się zmieniać, ze swojej strony zaoszczędzi przez 35 lat 33,6 tys. zł, 25,5 tys. dołoży mu pracodawca, ponad 8 tys. dostanie w formie premii od państwa. W sumie zgromadzi ok. 67 tys. zł. Jedną czwartą może wypłacić od razu, resztę weźmie w 120 ratach po 420 zł. Nie tak źle, prawda? Nie dlatego, że PPK to świetny system zarabiania, ale dlatego, że to system, który zmusza do systematyczności i zapewnia utrzymanie realnej wartości odkładanych pieniędzy.
Jasne – ci, którzy wejdą do PPK, mając na karku piąty czy szósty krzyżyk, odłożą mniej. Może zamiast 400 zł miesięcznie faktycznie będą mieć 80 zł. Pamiętajmy też – to tylko dodatek do oszczędności emerytalnych zgromadzonych w ramach systemu obowiązkowego.
Kolejna wątpliwość Hirscha dotyczy tego, na co w rzeczywistości będą szły pieniądze wpłacane do PPK: „Domyślam się, że rządowi może chodzić nie o »zwykłe« inwestycje prywatnych małych i średnich firm, ale o największe spółki, przede wszystkim wchodzące w skład giełdowego indeksu WIG20 – tam bowiem trafiać będzie duża część strumienia gotówki uruchomiona w ramach PPK. (…) Są kontrolowane przez Skarb Państwa, a więc w dzisiejszej rzeczywistości przez ministrów rządu i polityków Zjednoczonej Prawicy”.
Fakt. Ale Zjednoczona Prawica zapewne nie będzie trwała wiecznie. Ci, którzy sprzedadzą funduszom PPK akcje największych państwowych spółek, będą mogli kupić akcje mniejszych – z dobrymi pomysłami inwestycyjnymi. W WIG20 są też prywatne spółki i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby było ich więcej (zwłaszcza gdyby rządzącym chodziło po głowie łączenie największych firm). W projekcie ustawy wprost zakłada się możliwość inwestowania również w akcje spoza tego indeksu (wymieniony jest mWIG40, gdzie jest dużo prywatnych, dobrych spółek – choć, być może niestety, w ich walory można będzie zainwestować „nie więcej niż 20 proc.” części akcyjnej). Możliwe (choć również ograniczone) będą też inwestycje w akcje spółek notowanych na zagranicznych giełdach.
/>
Dla tych, którzy będą decydować, w co konkretnie mają być zainwestowane składki przyszłych emerytów, kluczowa powinna być ocena opłacalności konkretnego biznesu. Ale nawet gdyby ta decyzja była uzależniona od telefonu polityka – Hirsch o tym nie pisze, ale dopuśćmy i taką możliwość – to z punktu widzenia całej gospodarki liczyć się będzie coś innego: że dzięki pracowniczym planom powinniśmy zanotować wyraźny przyrost oszczędności. Czytaj: wyraźny przyrost inwestycji. Czyli podniesienie potencjału wzrostu gospodarki (a więc i wyższe emerytury).
Na pytanie, jak wyraźny, odpowiedzieć próbują autorzy projektu. „W wyniku wdrożenia ustawy (PPK) zakłada się, że całkowite aktywa emerytalne polskich gospodarstw domowych wzrosną z poziomu 172,6 mld zł na koniec 2016 r. do poziomu co najmniej 339,7 mld zł po okresie 11 lat w 2027 r. przy założeniu, że aktywa OFE, IKE (indywidualna konta emerytalne) oraz IKZE (indywidualne konta zabezpieczenia emerytalnego) nie są powiększane o nowe składki, a wpłaty do PPK dokonywane są w minimalnej wysokości, tj. 3,5 proc. wynagrodzenia. W przypadku gdyby wpłaty do PPK dokonywane były w maksymalnej wysokości proc. wynagrodzenia, to całkowite aktywa emerytalne polskich gospodarstw domowych wzrosną do poziomu 496 mld zł w 2027 r.”. Jako odsetek PKB liczby nie robią już tak dużego wrażenia (aktywa PPK w 2027 r. miałyby wynieść 5–11 proc. PKB, a roczny przyrost to 0,5–0,7 proc. w wariancie skromniejszym i 1,1–1,4 proc. PKB, gdyby pracownicy i pracodawcy odkładali maksymalne kwoty). Ale jeszcze raz: to wszystko z tych stosunkowo niedużych, ale comiesięcznych składek.
Skrót PPK będzie się kojarzył na różne sposoby – niektórym zapewne z Jamesem Bondem i jego ulubionym pistoletem (walther PPK). Ale najczęściej skojarzenia dotyczyć będą pracowniczych planów kapitałowych. Mogą być takie: „PiS potrzebuje kapitału”. Ale mogą też iść bardziej w stronę: „Pozwólmy kapitałowi pracować”. Nawet jeśli rządzący robili do tej pory w emeryturach rzeczy głupie (obniżka wieku emerytalnego), to nie powód, żeby nie skorzystać, gdy robią coś rozsądnego.