Rozważanie dziś sensowności (lub braku) uchwalania ustawy o pracowniczych planach kapitałowych mija się z celem. Rządzący wykazują się w tej sprawie na tyle dużą determinacją, że bez wielkiego ryzyka możemy założyć, iż ustawa zostanie przyjęta.
Pierwszy problem sprowadza się do tego, że składki na PPK to będą nasze ciężko zarobione
pieniądze i nie ma pewności, czy warto ograniczać konsumpcję dziś, by powiększyć możliwości konsumowania na emeryturze. Faktycznie, plany kapitałowe to nie będą darowane pieniądze (pomijając bonusy od państwa, a właściwie z Funduszu Pracy – finansowanego ze składek pracodawców; bonus powitalny ma wynieść 250 zł, później co roku można liczyć na 240 zł „nagrody” za oszczędzanie). O to trudno się spierać.
Trzeba jeszcze zastanowić się nad „wyrzeczeniem” w postaci ograniczenia konsumpcji. W wersji maxi pracownik i pracodawca mogą odkładać 8 proc.
wynagrodzenia tego pierwszego. W wersji mini 2 proc., z czego jedna czwarta przypadałaby na pracownika – dotyczy to osób, których pensja nie przekraczałaby o więcej niż jedną piątą poziomu płacy minimalnej. Czyli takich, których zarobek brutto to dziś minimalnie powyżej 2,5 tys. zł, netto – ok. 1,8 tys zł. Dla nich „osobista” część miesięcznej składki na PPK to 12,5 zł. Mniej niż paczka papierosów. Cztery piwa. Trzy bobofruty. Jeśli komuś nie starcza do pierwszego, to z jednej strony trudno go będzie przekonać do słuszności oszczędzania, ale z drugiej strony – dla takich osób premia powitalna to mogą być całkiem znaczące pieniądze. Podobnie jak premia roczna. Ci, którzy będą zarabiać 5 tys. brutto, będą musieli wyłożyć co najmniej 100 zł. Ograniczenie konsumpcji ich zaboli?
Ten ubytek być może da się zauważyć w skali makro. PPK będą działać w kierunku statystycznego spowolnienia wzrostu płac, a więc i popytu konsumpcyjnego. Ale efekt będzie rozłożony na kilka lat, bo ostatni pracodawcy mają wejść do programu dopiero z początkiem 2021 r.
No i przede wszystkim – czy rezygnacja z wydawania dziś będzie się opłacać? „Mówiąc obrazowo, za cenę dzisiejszych wyrzeczeń można podnieść sobie wysokość przyszłego
świadczenia np. o ok. 80 zł miesięcznie, i to dobrze. Ale co, jeśli te 80 zł wcale nie sprawi, że będziemy zdrowsi albo szczęśliwsi?” – pisze Hirsch. Na tak postawione pytanie da się odpowiedzieć w różny sposób. Może trzeba odkładać więcej, żeby to było 100 zł?
A poważniej – PPK nie będą cudownym systemem, tak jak cudowny nie jest żaden sposób systematycznego inwestowania. W długim terminie zyski z inwestycji w akcje powinny odpowiadać nominalnemu wzrostowi produktu krajowego brutto. A dochody z obligacji powinny chronić ich posiadaczy przed inflacją. Ponieważ składki trafiające do PPK będą inwestowane w obligacje i akcje (w różnych proporcjach w zależności od wieku członka planu), to stopa zwrotu będzie się lokować zapewne między inflacją a nominalną dynamiką PKB (to PKB, o którym najczęściej mówią ekonomiści i piszą dziennikarze, powiększone o zmianę cen). Ponieważ w tym przedziale powinien się też mieścić wzrost płac, mogłoby się zdawać, że PPK właściwie nic nie zmienią.
Poza tym, że sprowadzą (miejmy nadzieję) wartość pierwszych składek do poziomu porównywalnego z wartością składek, które będą wpłacane jako ostatnie. Jaki będzie efekt? Weźmy przykład 25-latka zarabiającego 4 tys. zł brutto, który wchodzi do programu z minimalną składką po stronie swojej (80 zł) i pracodawcy (60 zł). Zakładając, że realnie jego płaca nie będzie się zmieniać, ze swojej strony zaoszczędzi przez 35 lat 33,6 tys. zł, 25,5 tys. dołoży mu pracodawca, ponad 8 tys. dostanie w formie premii od państwa. W sumie zgromadzi ok. 67 tys. zł. Jedną czwartą może wypłacić od razu, resztę weźmie w 120 ratach po 420 zł. Nie tak źle, prawda? Nie dlatego, że PPK to świetny system zarabiania, ale dlatego, że to system, który zmusza do systematyczności i zapewnia utrzymanie realnej wartości odkładanych pieniędzy.
Jasne – ci, którzy wejdą do PPK, mając na karku piąty czy szósty krzyżyk, odłożą mniej. Może zamiast 400 zł miesięcznie faktycznie będą mieć 80 zł. Pamiętajmy też – to tylko dodatek do oszczędności emerytalnych zgromadzonych w ramach systemu obowiązkowego.
Kolejna wątpliwość Hirscha dotyczy tego, na co w rzeczywistości będą szły pieniądze wpłacane do PPK: „Domyślam się, że rządowi może chodzić nie o »zwykłe« inwestycje prywatnych małych i średnich firm, ale o największe spółki, przede wszystkim wchodzące w skład giełdowego indeksu WIG20 – tam bowiem trafiać będzie duża część strumienia gotówki uruchomiona w ramach PPK. (…) Są kontrolowane przez Skarb Państwa, a więc w dzisiejszej rzeczywistości przez ministrów rządu i polityków Zjednoczonej Prawicy”.
Fakt. Ale Zjednoczona Prawica zapewne nie będzie trwała wiecznie. Ci, którzy sprzedadzą funduszom PPK akcje największych państwowych spółek, będą mogli kupić akcje mniejszych – z dobrymi pomysłami inwestycyjnymi. W WIG20 są też prywatne spółki i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby było ich więcej (zwłaszcza gdyby rządzącym chodziło po głowie łączenie największych firm). W projekcie ustawy wprost zakłada się możliwość inwestowania również w akcje spoza tego indeksu (wymieniony jest mWIG40, gdzie jest dużo prywatnych, dobrych spółek – choć, być może niestety, w ich walory można będzie zainwestować „nie więcej niż 20 proc.” części akcyjnej). Możliwe (choć również ograniczone) będą też inwestycje w akcje spółek notowanych na zagranicznych giełdach.
Magazyn DGP z 28 września 2018
/
Dziennik Gazeta Prawna
Dla tych, którzy będą decydować, w co konkretnie mają być zainwestowane składki przyszłych emerytów, kluczowa powinna być ocena opłacalności konkretnego biznesu. Ale nawet gdyby ta decyzja była uzależniona od telefonu polityka – Hirsch o tym nie pisze, ale dopuśćmy i taką możliwość – to z punktu widzenia całej gospodarki liczyć się będzie coś innego: że dzięki pracowniczym planom powinniśmy zanotować wyraźny przyrost oszczędności. Czytaj: wyraźny przyrost inwestycji. Czyli podniesienie potencjału wzrostu gospodarki (a więc i wyższe emerytury).
Na pytanie, jak wyraźny, odpowiedzieć próbują autorzy projektu. „W wyniku wdrożenia ustawy (PPK) zakłada się, że całkowite aktywa emerytalne polskich gospodarstw domowych wzrosną z poziomu 172,6 mld zł na koniec 2016 r. do poziomu co najmniej 339,7 mld zł po okresie 11 lat w 2027 r. przy założeniu, że aktywa OFE, IKE (indywidualna konta emerytalne) oraz IKZE (indywidualne konta zabezpieczenia emerytalnego) nie są powiększane o nowe składki, a wpłaty do PPK dokonywane są w minimalnej wysokości, tj. 3,5 proc. wynagrodzenia. W przypadku gdyby wpłaty do PPK dokonywane były w maksymalnej wysokości proc. wynagrodzenia, to całkowite aktywa emerytalne polskich gospodarstw domowych wzrosną do poziomu 496 mld zł w 2027 r.”. Jako odsetek PKB liczby nie robią już tak dużego wrażenia (aktywa PPK w 2027 r. miałyby wynieść 5–11 proc. PKB, a roczny przyrost to 0,5–0,7 proc. w wariancie skromniejszym i 1,1–1,4 proc. PKB, gdyby pracownicy i pracodawcy odkładali maksymalne kwoty). Ale jeszcze raz: to wszystko z tych stosunkowo niedużych, ale comiesięcznych składek.
Skrót PPK będzie się kojarzył na różne sposoby – niektórym zapewne z Jamesem Bondem i jego ulubionym pistoletem (walther PPK). Ale najczęściej skojarzenia dotyczyć będą pracowniczych planów kapitałowych. Mogą być takie: „PiS potrzebuje kapitału”. Ale mogą też iść bardziej w stronę: „Pozwólmy kapitałowi pracować”. Nawet jeśli rządzący robili do tej pory w emeryturach rzeczy głupie (obniżka wieku emerytalnego), to nie powód, żeby nie skorzystać, gdy robią coś rozsądnego.