Zdaniem prawników każda umowa z nauczycielem akademickim nadal powinna być poprzedzona otwartą rekrutacją. Inne zdanie ma resort nauki. Uczelnie nie wiedzą co robić, a związkowcy zapowiadają protesty.
Zdaniem prawników każda umowa z nauczycielem akademickim nadal powinna być poprzedzona otwartą rekrutacją. Inne zdanie ma resort nauki. Uczelnie nie wiedzą co robić, a związkowcy zapowiadają protesty.
/>
Od 1 października nie obowiązuje już przepis, zgodnie z którym zatrudnienie nauczyciela akademickiego w wymiarze przewyższającym połowę etatu na czas określony lub nieokreślony w uczelni publicznej następuje po przeprowadzeniu otwartego konkursu. Tę regulację wykreślono z ustawy z 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 572 ze zm.), aby ulżyć uczelniom. Zobowiązywała ona je do tego, aby przeprowadzać otwartą rekrutację również w przypadku np. zawierania każdej kolejnej umowy z tym samym pracownikiem czy zmiany stanowiska. Dochodziło do paradoksów – uczelnia chcąc awansować nauczyciela, bo uzyskał doktorat, musiała ogłaszać otwarty konkurs.
Przepis ten został zastąpiony innym. Zgodnie z tym, który obowiązuje od nowego roku akademickiego, tylko nawiązanie stosunku pracy z nauczycielem akademickim następuje po przeprowadzeniu otwartego konkursu. Czyli ustawodawca zamienił słowo „zatrudnienie” na „nawiązanie stosunku pracy”. Zdaniem resortu efekt tej zmiany jest taki, że jedynie zawarcie pierwszej umowy z nauczycielem musi być poprzedzone konkursem. Środowisko akademickie ucieszyło to. Niestety jego radość trwała krótko. Zdaniem prawników doradzających uczelniom nowelizacja tylko pozornie zlikwidowała uciążliwą procedurę.
Zatrudnienie a nawiązanie
– Pojęcie „nawiązanie stosunku pracy” resort rozumie jako zawarcie pierwszej umowy o pracę lub pierwszy akt mianowania. Jeżeli taka zmiana rzeczywiście zostałaby skutecznie wprowadzona, miałaby ona fundamentalne znaczenie dla procedury zatrudniania nauczycieli akademickich, bo pozwoliłaby w znaczącym zakresie odstąpić od nierzadko skomplikowanych i długotrwałych procedur konkursowych. Niestety, zmiana ta ma charakter wyłącznie pozorny – uważa Radosław Brzeski, prawnik i legislator.
Wyjaśnia, że trudno znaleźć różnicę znaczeniową między wyrażeniami: „zatrudnienie” a „nawiązanie stosunku pracy” w języku potocznym.
– Jeżeli prawodawca chce nadać terminom bliskoznacznym lub wręcz tożsamym w języku potocznym różne znaczenia, czyni to poprzez skonstruowanie stosownych definicji legalnych tych terminów. Trudno się jednak doszukiwać takich definicji w ustawie – Prawo o szkolnictwie wyższym czy też w kodeksie pracy – wskazuje Radosław Brzeski.
W jego ocenie nie można również interpretować tego przepisu zgodnie z celem, jaki przyświecał ustawodawcy, gdy go wprowadzał. Szczególnie że dodatkowo taka wykładania rozszerza znaczenie tej regulacji. – Wykładnia językowo-logiczna ma zawsze, według powszechnie przyjętej zasady, pierwszeństwo przed wykładnią celowościową – dodaje.
Podobne uwagi mają inni eksperci, a na uczelniach trwa właśnie analiza znowelizowanych przepisów.
– W środowisku narastają wątpliwości, które ja podzielam, co do tego, czy zamiana „zatrudnienia” na „nawiązanie stosunku pracy” oznacza, że uczelnie będą musiały przeprowadzać otwarty nabór tylko w przypadku zawierania pierwszej umowy – mówi Marcin Chałupka, radca prawny, ekspert ds. szkolnictwa wyższego.
Związkowcy nie mają takich wątpliwości. – Przepisy w tym względzie są jasne – stwierdza Janusz Rak, prezes Rady Szkolnictwa i Nauki Związku Nauczycielstwa Polskiego. – Wyraz „nawiązać” może odnosić się tylko do pierwszego zatrudnienia. Uczelnie zatem nie powinny wymuszać konkursów – przekonuje. I dodaje, że jeżeli tak by się działo, związkowcy będą protestować.
– Pracownicy mogą wystąpić do Ministerstwa Nauki o interpretację tego przepisu, jednak nie będzie ona wiążąca dla uczelni – stwierdza Marcin Chałupka. I dodaje, że ewentualne spory w tym zakresie będzie rozstrzygał dopiero sąd.
Patowa sytuacja
Jakie konsekwencje grożą uczelniom?
– Chcąc posługiwać się wykładnią resortu, uczelnie publiczne naraziłyby się na zarzut, że nie stosują obligatoryjnych przepisów ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym, dotyczących obowiązku przeprowadzania konkursów. Osoba zainteresowana danym stanowiskiem, w przypadku zatrudnienia na nie innego kandydata bez postępowania konkursowego, mogłaby w sądzie najprawdopodobniej skutecznie udowodnić, że uczelnia naruszyła obowiązujące w tym zakresie przepisy – uważa Radosław Brzeski.
Dodaje, że źródłem prawa są m.in. właśnie ustawy, a nie komentarze, nawet ministerialne, do tych aktów. Zatem sąd raczej nie będzie się kierował rozumieniem przedstawionym np. w uzasadnieniu do nowelizacji, tylko literalnym brzmieniem przepisów.
– Z kolei uczelnia, która będzie stosowała literalne brzmienie tego artykułu, z pominięciem celu, który przyświecał resortowi, może narazić się na zarzuty Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, że stawia przed kandydatami na stanowiska przewidziane dla nauczycieli akademickich wymogi proceduralne, które nie mieszczą się w ministerialnym rozumieniu ustawy – wskazuje Brzeski.
– To jest kolejny przykład psucia prawa. Ten przepis został skonstruowany nieprecyzyjnie, należało wprost wskazać, że nawiązanie stosunku pracy w uczelni po raz pierwszy wymaga konkursu. Wtedy nie mielibyśmy wątpliwości, kiedy uczelnie muszą, a kiedy mogą przeprowadzać otwarty nabór – uważa Marcin Chałupka.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama