Anna Zalewska, szefowa MEN, w rozmowie z DGP stwierdziła, że ewentualne propozycje zmian w karcie muszą wypracować nauczyciele i związki zawodowe. Okazuje się, że samorządy, o których rolę ją spytałem, do dyskusji na temat tego dokumentu nie powinny się wtrącać. Ta odpowiedź zaskoczyła niejednego samorządowca. Tym bardziej że beneficjentem karty z 1982 r. są w dużej mierze właśnie lokalne władze, które wykładają pieniądze na pensje i masę niemotywujących dodatków do nich. Nie wspomnę już o trzynastce i czternastce (subwencja oświatowa w wielu gminach nie pokrywa nawet połowy wydatków na edukację).
Anna Zalewska, szefowa MEN, w rozmowie z DGP stwierdziła, że ewentualne propozycje zmian w karcie muszą wypracować nauczyciele i związki zawodowe. Okazuje się, że samorządy, o których rolę ją spytałem, do dyskusji na temat tego dokumentu nie powinny się wtrącać. Ta odpowiedź zaskoczyła niejednego samorządowca. Tym bardziej że beneficjentem karty z 1982 r. są w dużej mierze właśnie lokalne władze, które wykładają pieniądze na pensje i masę niemotywujących dodatków do nich. Nie wspomnę już o trzynastce i czternastce (subwencja oświatowa w wielu gminach nie pokrywa nawet połowy wydatków na edukację).
Obecna minister chce te przywileje rodem z PRL konserwować. Najwyraźniej polityczny rachunek wskazuje, że lepiej narazić się samorządowcom (także z własnego ugrupowania politycznego) i młodym, chętnym do pracy nauczycielom zasilającym grono bezrobotnych niż grupie ponad 600 tys. pracujących w zawodzie belfrów, którzy wraz ze swoimi rodzinami mają prawo głosu.
Czy musimy trwać w tym impasie kolejne lata? To wciąż decyzja czysto polityczna, niewynikająca z troski o uczniów czy rachunku ekonomicznego. I zanim obecna opozycja zacznie krytykować obecny rząd, warto przypomnieć, że i oni problemu nie rozwiązywali. Co prawda od 2010 r. w resorcie edukacji za unijne pieniądze próbowano wypracować konsensus w sprawie karty, ale efekt tych prac samorządy, które do dyskusji zaproszono, określiły jako zgniły kompromis. Prawie niczego nie zmieniał i w końcu trafił do kosza. Ówczesna minister Joanna Kluzik-Rostkowska tłumaczyła, że lepiej przygotować całkiem nowe przepisy o zawodzie nauczyciela, a kartę jej następca powinien zlikwidować. Ale prezes ZNP Sławomir Broniarz zabezpieczył się przed taką opcją, podpisując z partiami przedwyborcze obietnice, że nic w karcie się nie zmieni bez jego zgody.
I trudno mu się dziwić, także dlatego że bez karty można byłoby się zastanawiać, czy jest sens utrzymywania działaczy związkowych, których rola w ostatnich latach sprowadza się głównie do obrony tego jednego dokumentu.
Przy tym ponurym obrazie przychodzi mi na myśl takie mądre przysłowie, że kropla drąży skałę nie siłą, lecz częstym padaniem. Apelowałbym do samorządów, aby nie odpuszczały w sprawie Karty nauczyciela i lobbowały za jej likwidacją, gdzie tylko mają możliwość. Nowoczesnej ustawy potrzebują nie tylko nauczyciele, nie tylko wójt czy prezydent miasta, lecz także rodzice i uczniowie. Ci ostatni również widzą potrzebę rzeczywistego motywowania nauczycieli do pracy i wynagradzania ich sukcesów.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama