Napływ dzieci z Ukrainy spowodował, że trzeba było zweryfikować stereotypy: że nasze nacje są do siebie podobne, bo mamy wspólne doświadczenia komunizmu i słowiańską duszę, a języki nie są tak bardzo różne.

z Mikołajem Pawlakiem i Agnieszką Kozakoszczak rozmawia Paulina Nowosielska
ikona lupy />
Agnieszka Kozakoszczak, doktorantka w Szkole Doktorskiej Nauk Społecznych UW, prezeska Fundacji na rzecz Różnorodności Społecznej, współkoordynatorka ogólnopolskiej Koalicji na rzecz wzmacniania roli asystentek i asystentów międzykulturowych oraz romskich / Materiały prasowe / Fot. mat. prasowe
W podwarszawskiej miejscowości jest szkoła podstawowa, w której uczą się dzieci dziewięciu narodowości. Jak bardzo wielokulturowość jest już obecna w całej naszej edukacji?

MIKOŁAJ PAWLAK: Polska szkoła staje się wielokulturowa – i to niezależnie od agresji Rosji na Ukrainę. Migracja do kraju rośnie, ale też zmienia się jej charakter. Coraz więcej rodzin traktuje nasz kraj jako miejsce pobytu na dłużej, na świat przychodzą nowe pokolenia. Dane z Systemu Informacji Oświatowej (SIO) na kilka miesięcy przed wybuchem wojny pokazywały, że ponad jedną setną ogółu uczniów stanowiły dzieci bez polskiego obywatelstwa. Rzadko w naukach społecznych można mówić o pewnych trendach. A postępująca wielokulturowość w szkołach jest pewna jak to, że deszcz pada z góry do dołu.

AGNIESZKA KOZAKOSZCZAK: Od prawie 15 lat pracuję ze szkołami, w których uczą się dzieci z doświadczeniem migracji. Liczba takich dzieci wciąż rośnie. Dlatego nie dziwi mnie, że mamy placówki skupiające pod jednym dachem uczniów wielu narodowości. Raczej trudno byłoby dziś znaleźć choć jedną szkołę, do której nie uczęszczałyby dzieci z innych krajów. Wielokulturowa społeczność jest normalną szkolną rzeczywistością. Po 24 lutego 2022 r. proporcje narodowościowe jeszcze bardziej się zmieniły. Ale zdarzało się to już wcześniej, gdy do polskich szkół trafiało więcej dzieci z Afganistanu, Gruzji, Czeczenii.

Wielokulturowość wzbogaca czy jest przyczyną niepokojów?

M.P.: Szkoła ma dawać wszystkim dzieciom jednakowe szanse edukacyjne. Cała społeczność szkolna na tym zyskuje. Wielka w tym zasługa asystentów i asystentek międzykulturowych, którzy pracują z dziećmi z doświadczeniem migracyjnym.

To nowe osoby, które pojawiły się w szkołach w związku z ostatnimi wydarzeniami?

A.K.: Tak by się mogło wydawać, ale jest inaczej. Szkoły mogą zatrudniać asystentki i asystentów od 2011 r. Wtedy pojawiły się na ten temat zapisy w ustawie o systemie oświaty, które potem przeniesiono do ustawy Prawo oświatowe.

ikona lupy />
Mikołaj Pawlak, doktor habilitowany nauk społecznych, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, socjolog. W Instytucie Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji kieruje Katedrą Socjologii Norm, Dewiacji i Kontroli Społecznej / Materiały prasowe / Fot. mat. prasowe

Funkcja asystenta międzykulturowego istnieje więc od ponad 12 lat. Wcześniej była jeszcze funkcja asystenta edukacji romskiej. Niektóre szkoły zatrudniają takie osoby od lat. Natomiast w skali kraju przed 2022 r. było ich bardzo mało. Według danych SIO – zaledwie 19 osób.

M.P.: Ale pamiętajmy, że asystentów było i jest więcej, tylko nasze państwo nie potrafi ich ująć w systemie.

Nie ujęto ich w ewidencji? Trafiali do innej rubryki w tabelce zatrudnienia?

A.K.: Te 19 osób było najpewniej zatrudnione z pieniędzy przekazanych przez organy prowadzące placówki oświatowe. Do tego trzeba jeszcze doliczyć 70–120 asystentów pracujących w szkołach za fundusze organizacji pozarządowych i w porozumieniu z samorządem. Nawet przed rosyjską inwazją była to kropla w morzu – w 2019 r. było u nas ponad 44 tys. cudzoziemskich uczniów. A we wrześniu 2021 r. już ponad 69 tys.

Dlaczego asystentów międzykulturowych jest tak mało? Szkoły nie widzą korzyści z ich zatrudniania?

A.K.: Brakuje wiedzy, że taka możliwość istnieje. Funkcjonowanie asystentek i asystentów w szkole reguluje jeden mały zapis w ustawie. Inny problem polega na tym, że placówki mogą ubiegać się o pieniądze na zatrudnienie takiej osoby od samorządu, ale nawet jak o nie wystąpią, to często dostają odpowiedź, że nie ma funduszy. Przepis jest sformułowany tak, że dziecko ma wprawdzie prawo do „pomocy nauczyciela” (tak funkcja ta formalnie nazywa się w przepisach), ale nie ma słowa o obowiązku przekazania pieniędzy na ten cel.

Czyli kluczowa jest zasobność samorządu?

A.K.: Myślę, że kluczowe jest ustalenie przez samorządy priorytetów. Wynagrodzenie asystentki, która nie jest zatrudniana na podstawie Karty nauczyciela i której pensja kształtuje się na poziomie minimalnej krajowej, to niewielki koszt w stosunku do korzyści z jej obecności w szkole: ułatwia pracę nauczycielkom, pomaga rodzicom i całej społeczności szkolnej. Wymagania określone w przepisach oświatowych wobec nich są zupełnie inne niż wobec nauczycieli. Jedyny faktyczny wymóg, jaki muszą spełniać asystentki, to znajomość języka kraju pochodzenia dziecka, któremu mają pomagać. I w domyśle znajomość polskiego, by móc komunikować się z gronem pedagogicznym. Asystentki odgrywają przede wszystkim rolę tłumaczek – podczas lekcji, zebrań, zajęć na świetlicy. Wspierają adaptację i integrację dzieci z doświadczeniem migracji, żeby nauka w polskiej szkole była mniej stresująca. Pomagają rozwiązywać konflikty i nieporozumienia wynikające choćby z bariery językowej.

Na jakim tle są to napięcia?

A.K.: Jeśli pyta pani o stereotypy, to asystentki są również od niwelowania ich znaczenia we wzajemnym postrzeganiu się uczniów. Na co dzień pracuję ze szkołami w ramach programu, którego celem jest walka z wykluczeniem i przemocą. Nauczyciele jako główny problem wychowawczy zgłaszają konflikty oraz przemoc fizyczną i werbalną wśród rówieśników. Czasem ma ona związek z pochodzeniem danej osoby, a czasem nie ma. To, że generalnie przemoc w szkołach istnieje, pokazują również analizy Instytutu Badań Edukacyjnych. Obecność osoby, która może być pomostem międzykulturowym i mediatorem, tym bardziej jest więc wskazana.

M.P.: Niestety, asystenci są na niskim szczeblu w hierarchii szkolnej. Jeśli nałożymy to na kryzys w oświacie mający związek z niskimi płacami, to próżno szukać wielu chętnych do tej funkcji. Tym bardziej że dziś brakuje ponad 20 tys. nauczycieli, by spokojnie wejść w rozpoczynający się rok szkolny.

Kto więc chce pracować w tej roli?

A.K.: Osoby, które mają poczucie, że to, co robią, ma sens. Jest to szersze pytanie o to, dlaczego w naszym kraju wciąż są chętni do pracy w roli nauczycieli, pielęgniarek, pracowników społecznych. To ludzie, w których tkwi poczucie misji, odpowiedzialności.

Ale kim są?

M.P.: To często osoby z doświadczeniem migracyjnym. Według stanu na czerwiec 2023 r. w zeszłym roku szkolnym zatrudnionych było ponad tysiąc asystentów międzykulturowych. Ma to oczywiście związek z koniecznością wsparcia dzieci z Ukrainy. Co ważne, zatrudnienie większości z tych osób zostało sfinansowane przez organizacje pomocowe, a nie samorządy. W niektórych przypadkach praca w charakterze asystentki była również formą pomocy dla migrantek. Dopiero niedawno szkoły przeszły małą rewolucję w myśleniu i zrozumiały, że takie osoby są im potrzebne. Napływ dzieci z Ukrainy spowodował, że trzeba było zweryfikować stereotypy. Na czele z tym, że nasze nacje są do siebie podobne, bo mamy wspólne doświadczenia epoki komunizmu i słowiańską duszę, a języki w zasadzie nie są tak bardzo różne. Nagle się okazało, że choćby to ostatnie nie jest prawdą – zwłaszcza jeśli mamy ze sobą rozmawiać, przekazywać wiedzę i być zrozumianym.

Czy teraz ten tysiąc osób spełnia potrzeby szkół?

M.P.: Zasoby organizacji pozarządowych, które wspierają od miesięcy uchodźców ukraińskich, kurczą się. Należy się spodziewać, że od nowego roku szkolnego tych osób będzie mniej.

A.K.: Ja to widzę tak: przed 24 lutego 2022 r., zgodnie z danymi SIO, w polskich szkołach było ok. 69 tys. dzieci z doświadczeniem migracji. Nawet gdyby wówczas było zatrudnionych 1 tys. asystentów, to jedna osoba przypadałaby na 69 dzieci. Pytanie retoryczne: czy to wystarczy? A pamiętajmy, że ok. 150 tys. dzieci z Ukrainy przybyło po wybuchu wojny. Musimy też wziąć pod uwagę, że mamy do czynienia z uczniami w różnym wieku, z różnych klas, różną znajomością języka.

To ilu asystentów być powinno?

A.K.: Nie ma dobrej odpowiedzi ani w przepisach, ani w praktyce. Zresztą brak sztywnych wytycznych uważam za korzystne rozwiązanie. Znam szkołę, w której w klasach I–III jest 50 dzieci różnych narodowości. Dobrze by było, gdyby jedna asystentka pracowała w każdej klasie. Czasem potrzeba jednej takiej osoby dla jednego ucznia.

A co z lekcjami historii? Czy to jest potencjalna mina, którą trzeba w szkole rozbroić, by nie doszło do spięć? Choćby w dziejach relacji Polski i Ukrainy XX w. są bolesne, nierozwiązane kwestie.

A.K.: Nie bez powodu w ustawie asystent nazywany jest „pomocą nauczyciela”. I tak należy rozumieć jego rolę. Za realizację podstawy programowej, przekazywane na lekcji treści, formę prowadzenia zajęć odpowiada wyłącznie nauczyciel danego przedmiotu. Większym wyzwaniem, także od września, jest to, że np. dzieci z Rosji bywają gorzej traktowane przez innych rówieśników.

Czy polska szkoła jest tolerancyjna?

M.P.: To miejsce z dużym potencjałem, by dyskryminować uczniów z wielu powodów. I nie chodzi tylko o narodowość. W grupie ryzyka są uczniowie z niepełnosprawnościami czy z rodzin mniej majętnych. Wyrównywanie szans powinno obejmować także uczniów, których rodzice nie radzą sobie kompetencyjnie we wspieraniu ich edukacji.

A.K.: Ja natomiast zastanawiam się, co nam da odpowiedź na pytanie o tolerancję w szkole. Zarówno twierdząca, jak i przecząca odpowiedź nie będzie prawdziwa, bo kluczowe są indywidualne doświadczenia. Same słowa „tolerancja”, „toleruję” mogą sugerować, że do kogoś czuję niechęć, ale wspaniałomyślnie jej nie okazuję. Dlatego wolę pytanie: czy szkoła jest bezpieczna i przyjazna? Chciałabym, żeby wszystkie dzieci mogły się tam czuć dobrze, rozwijać się, niezależnie od tego, kim są i skąd pochodzą.

To czy polska szkoła jest bezpieczna i przyjazna?

A.K.: Znów – to zależy. Choćby od wspomnianych osobistych doświadczeń. Są szkoły, które latami wypracowały dobre praktyki, dla których wielokulturowość jest normą, źródłem radości, bogactwa. Chciałabym, żeby dobre praktyki były zbierane i pokazywane w charakterze inspiracji. Niech szkoły się od siebie uczą – także na swoich błędach. Chciałabym, żeby edukacja była przyjazna dla dzieci z różnych kultur bez względu na preferencje danego nauczyciela czy dyrektora, tylko właśnie dzięki funkcjonującym w niej rozwiązaniom. Chciałabym też, żeby istniał system wsparcia dla nauczycieli, możliwość szkoleń.

O jakich dobrych praktykach mowa?

A.K.: Zaczynając od tego, by na etapie przyjmowania nowego ucznia do szkoły oprowadzać go po budynku. Wiele placówek angażuje do tego dzieci cudzoziemskie lub polskie z dłuższym szkolnym stażem. Prostym rozwiązaniem jest opisywanie tabliczkami w kilku językach takich miejsc jak stołówka, toaleta, pokój nauczycielski. Są placówki, które zaraz przy wejściu mają umieszczoną mapę świata, do której uczniowie przypinają chorągiewki oznaczające miejsca, z których pochodzą. Ale chodzi również o to, by w codziennym funkcjonowaniu żadne dziecko nie czuło się jak na świeczniku. Badania naukowe dotyczące tego, czego potrzebują dzieci z doświadczeniem migracji, pokazują, jak wielka jest w nich potrzeba normalności. W najbardziej podstawowym rozumieniu tego słowa: chodzi o możliwość wtopienia się w tłum. Jednocześnie każdy człowiek ma prawo czuć się dumny ze swojego pochodzenia. Stąd potrzeba zachowania w szkole równowagi między tymi potrzebami. Polskie przepisy dają niemało możliwości. Poza asystentami istnieje też m.in. możliwość bezpłatnej nauki języka polskiego, otwierania oddziałów przygotowawczych, uczestniczenia w zajęciach wyrównawczych z poszczególnych przedmiotów. Wielka tu rola dyrektorów, którzy mają najlepszą wiedzę, czego potrzebują ich uczniowie i uczennice.

Czy mamy się od kogo uczyć dobrych rozwiązań?

A.K.: Weźmy Szwecję, gdzie jest wyraźna specjalizacja wśród osób, które wspierają uczniów innych narodowości. Jedni koncentrują się na nauczaniu języka kraju pochodzenia dziecka, inni są wsparciem w nauce poszczególnych przedmiotów i na różnych etapach edukacji. To rozwiązanie do przemyślenia także dla nas, bo dziś nasi asystenci rzucani są na wszystkie fronty. Ze szwedzkiego systemu warto się uczyć mądrego podziału między nich kompetencji.

M.P.: Na Uniwersytecie Warszawskim uruchamiamy drugą edycję studiów podyplomowych dla osób, które chcą zostać asystentami międzykulturowymi. Pierwszą edycję ukończyło ponad 30 osób. W tym roku już wiadomo, że grupa będzie większa. To odpowiedź na rosnące zapotrzebowanie na ten zawód, ale chodzi też o to, żeby się on rozwijał. A co do nauki, to warto, byśmy wszyscy sobie przyswoili, że różnorodność w szkołach jest już normą. Albo inaczej: normą staje się zróżnicowanie. ©Ⓟ

Nowe rekordy

Wzrost popularności edukacji domowej wygląda w liczbach imponująco. O ile w 2015 r. w ten sposób uczyło się ok. 5 tys. uczniów, o tyle dziś jest to już ponad 42,3 tys. Co ciekawe, najwięcej uczniów podstawówek, którzy decydują się na naukę w formule domowej, jest w VIII klasach. Wybiera ją też coraz więcej licealistów – dwa lata temu było ich 4,1 tys., obecnie – 19,2 tys. Sygnały płynące z placówek przyjaznych pozasystemowej formie kształcenia sugerują, że obcięcie im funduszy przez resort nie wyhamowało trendu. Przeciwnie – rekrutacja na kolejny rok zapowiada się rekordowo.

Na edgp.gazetaprawna.pl • „To już nie jest nisza”, DGP Magaznyn na Weekend nr 120 z 23 czerwca 2023 r.