Powszechność wyższego wykształcenia jest niekwestionowanym sukcesem nowoczesnych społeczeństw. Niegdysiejszy przywilej małej części obywateli traktowany jest dzisiaj jako swoiste prawo każdego chcącego się uczyć. Powszechnie akcentowane jest kluczowe znaczenie edukacji na tym poziomie dla cywilizacyjnego i gospodarczego rozwoju, czego konsekwencją jest traktowanie państwa jako gwaranta szerokiej dostępności studiów. Tym bardziej więc zastanawiają coraz częściej ukazujące się w wielu krajach, także w Polsce, artykuły informujące o różnorodnych kłopotach uczelni, nawet tych najlepszych.
Powszechność wyższego wykształcenia jest niekwestionowanym sukcesem nowoczesnych społeczeństw. Niegdysiejszy przywilej małej części obywateli traktowany jest dzisiaj jako swoiste prawo każdego chcącego się uczyć. Powszechnie akcentowane jest kluczowe znaczenie edukacji na tym poziomie dla cywilizacyjnego i gospodarczego rozwoju, czego konsekwencją jest traktowanie państwa jako gwaranta szerokiej dostępności studiów. Tym bardziej więc zastanawiają coraz częściej ukazujące się w wielu krajach, także w Polsce, artykuły informujące o różnorodnych kłopotach uczelni, nawet tych najlepszych.
Finansowe problemy nie powinny być dla nas w pewnym sensie zaskoczeniem. W istocie mamy tu bowiem do czynienia ze znanym w ekonomii problemem zwanym niekiedy chorobą Baumola. Mianem tym określana jest sytuacja wzrostu kosztów w sektorach gospodarki związanych z dużym nakładem ludzkiej pracy, w których nie następuje rozpoznawalny wzrost produktywności. W przeciwieństwie do np. samochodów czy komputerów, których koszt produkcji spada, a jakość rośnie, uczelnie w odczuciu społecznym oferują ten sam (albo coraz gorszy) standard usług za coraz większe pieniądze. I to w jakimś stopniu tłumaczy być może nie do końca uświadamianą sobie niechęć decydentów w wielu krajach do zwiększania budżetu szkolnictwa wyższego.
W krajach o płatnych studiach dochodzi do tego problem rosnącego, wręcz niekontrolowanego już zadłużenia absolwentów niemogących spłacić pobranych kredytów. Na przykład w Stanach Zjednoczonych w ostatnich ośmiu latach finansowanie uczelni ze środków publicznych zmniejszyło się o 30 proc., podczas gdy czesne za studia wzrosło o 20 proc. i wynosi dzisiaj w publicznych uczelniach rocznie średnio 8,4 tys. dol. dla studentów z danego stanu, 19 tys. dol. dla studentów spoza tego stanu, zaś na uczelniach prywatnych aż 30 tys. dol.
Dla 7 mln często dramatycznie dzisiaj zadłużonych absolwentów amerykańskich uczelni nie jest zapewne specjalną pociechą fakt, że – jak skrupulatnie obliczono – w skali całego życia zawodowego wyższe wykształcenie zwiększa w tym kraju dochód pracownika przeciętnie aż o 590 tys. dol. Całość tej sumy przypada bowiem praktycznie na okres po uzyskaniu już solidnego statusu zawodowego, a dług spłacać trzeba teraz. Podobnie jest w Wielkiej Brytanii – jeszcze dwie dekady temu studia były tam praktycznie darmowe, a dzisiaj kosztują nawet 9 tys. funtów rocznie.
Wobec coraz powszechniejszych żądań poprawy jakości studiowania zwiększanie finansowania uczelni ze środków publicznych w tych i wielu innych krajach wydaje się w tej sytuacji nieuchronne.
Ale to dopiero początek ciekawych informacji o uczelnianym świecie. Z wielu stron płynie do nas na przykład informacja, że współczesne wymagania rynku pracy całkowicie odmieniają strukturę wiekową studentów. Do niedawna standardem było rozpoczynanie studiów przed ukończeniem 20. roku życia, dzisiaj potrzeby uzupełniania czy wręcz zmiany zawodu, ale także zwykła, rozbudzona powszechnym dostępem do informacji ciekawość świata skłaniają do podjęcia studiów osoby w różnym, często bardzo późnym wieku.
Z najróżniejszych analiz dowiadujemy się dalej, że tradycyjny uniwersytet niebawem zastąpiony zostanie studiami na odległość, bez porównania tańszymi i oferującymi kontakt (internetowy!) z najlepszymi wykładowcami. Od około dekady rozwijają się błyskawicznie najróżniejsze inicjatywy tego typu. Studia określane mianem MOOC (Massive Open Online Courses, czyli powszechne studia internetowe) przyciągnęły już wiele milionów studentów z całego świata.
Dla przykładu w programie studiów na odległość o nazwie edX uruchomionym wspólnie przez Harvard i MIT udział bierze około 140 tys. studentów amerykańskich, ponad 70 tys. studentów europejskich, 60 tys. studentów z Indii i ponad 30 tys. z Afryki. Opłaty pobierane są tu jedynie za wystawienie dyplomów. Program edX udostępniany jest za opłatą 50 tys. dolarów (i odsetek od ew. późniejszych dochodów!) wszystkim zainteresowanym instytucjom akademickim.
Z kolei inna znakomita uczelnia Georgia Institute of Technology uruchomiła wraz z potentatem telekomunikacyjnym AT&T informatyczne studia magisterskie online kosztujące 7 tys. dol. rocznie, podczas gdy opłata za prowadzone w tej uczelni równolegle takie same studia w systemie tradycyjnym wynosi 25 tys. dol.
Ta całkowicie odmieniona dostępność studiów uruchomiła także wiele ciekawych inicjatyw lokalnych, powstających także w wielu krajach rozwijających się. Wśród nich prym należałoby przyznać być może Brazylii z jej niesłychanie ciekawymi pomysłami łączenia studiów internetowych z częstymi wizytami w rozsianych po całym kraju punktach konsultacyjnych.
Na świecie opublikowano wiele eksperckich raportów na temat fundamentalnego znaczenia, jakie dla przyszłości szkolnictwa wyższego zaczyna mieć studiowanie na odległość. Z opracowań tych wynika, że rozwój studiów na odległość nie zagrozi wprawdzie zapewne najlepszym światowym uczelniom, mogącym zawsze polegać na prestiżu i roli, jaką przypisuje się nawiązywaniu w trakcie studiów bezpośrednich kontaktów z przyszłymi biznesowymi liderami, ale stanowić będzie kolosalne zagrożenie dla uczelni słabszych.
Taka przyszłość zależeć jednak będzie z pewnością od wyeliminowania istotnych słabości typowych dla tego trybu studiowania, takich jak np. wysoki odsetek osób rezygnujących ze studiów w ich trakcie (sięgający niekiedy nawet 90 proc.!), wspomniana wyżej utrata kapitału społecznego tworzonego w trakcie osobistych kontaktów czy choćby trudności w potwierdzaniu sieciowej tożsamości studentów zaliczających testy na odległość. Nie do pominięcia jest też opór części kadry akademickiej podkreślającej wagę bezpośredniego kontaktu mistrz–uczeń, choć jest ona jednocześnie gwałtownie krytykowana za obawę utraty tradycyjnie wykonywanej pracy na uczelni. Jeszcze innym kierunkiem krytyki, artykułowanym w odniesieniu do studiów na kierunkach bardziej praktycznych, jest akcentowanie potrzeby lepszego połączenia edukacji na odległość z potrzebami rynku pracy, do czego niezbędna jest budowa kompetencji w realnym świecie, a nie jedynie opanowywanie akademickich przedmiotów w świecie wirtualnym.
Mówiąc o zachodzących ważnych zmianach w systemach uniwersyteckiego kształcenia, nie można zapomnieć o jeszcze jednej. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom studentów, wiele światowych uczelni oferuje dzisiaj całe programy wspierania innowacyjnej przedsiębiorczości. U podstaw tych inicjatyw leży oczywiście przekonanie, że młodzi ludzie nie chcą dzisiaj często spędzić całego swego zawodowego życia, wykonując jeden zawód, i marzą o kreatywnym wpływie na otaczającą ich rzeczywistość, nawet za cenę nieodłącznego tu ryzyka. Uczelnie starają się przybliżać realizację takich marzeń, tworząc bogatą ofertę działań rozwijających odwagę do podejmowania wyzwań tworzenia przełomowych innowacji. Ciekawe są nazwy tych programów, od niejako oczywistych, jak „Laboratorium Innowacji” (Harward) czy „Centrum Kreatywnej Przedsiębiorczości” (MIT), po wymownie nawiązujące do historii osiągnięć znanych twórców przełomowych innowacji, jak „Garaż” (Northwestern University). Zakres proponowanych zajęć teoretycznych i praktycznych jest często imponujący – od szczegółowej historii sukcesów i porażek odważnych innowatorów i bezpośrednich spotkań z nimi po kontakty z szefami światowych innowacyjnych korporacji i wizyty u potencjalnych inwestorów. Nie powinno więc dziwić, że tylko w USA aktywnie uczestniczy w takich programach ponad pół miliona studentów.
Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe tendencje i nie lekceważąc problemów związanych z finansowaniem, korelacją z rynkiem pracy i wychodzeniem naprzeciw oczekiwaniom najambitniejszych studentów czy wreszcie z e-kształceniem marginalizującym kontakt z nauczycielem, wydaje się bardzo prawdopodobne, iż mamy dzisiaj do czynienia z zapowiedzią daleko idących, może wręcz rewolucyjnych zmian w całych systemach szkolnictwa wyższego. Według zgodnej opinii międzynarodowych znawców przedmiotu nieuchronnie postępuje podział uniwersytetów na trzy grupy. Do pierwszej zaliczane są uczelnie o wielkiej tradycji gwarantującej nie tylko przetrwanie, ale wręcz dalszą dominację na edukacyjnym rynku. Do drugiej uczelnie prawidłowo rozpoznające globalne wyzwania, zdolne do wprowadzania niezbędnych innowacji i ponoszenia z tym związanego ryzyka. Do trzeciej wreszcie cała reszta, nieuchronnie zmierzająca do edukacyjnej wegetacji bądź wręcz likwidacji.
Niezależnie od tego, w jakim stopniu jesteśmy w Polsce skłonni poprzeć przedstawioną wyżej diagnozę sytuacji międzynarodowej, byłoby wielkim błędem lekceważenie zachodzących zmian. Dobrze, że panuje u nas dosyć powszechna zgoda co do potrzeby zmian w naszych uczelniach, gorzej, że nie ma zgody, jak te zmiany miałyby wyglądać.
Tradycyjna uczelnia zostanie zastąpiona studiami na odległość, bez porównania tańszymi i oferującymi kontakt (internetowy!) z najlepszymi wykładowcami
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama