Początek maja to nie tylko czas weekendowej beztroski, ale również początek matur, czyli egzaminu dojrzałości uprawniającego do dalszej edukacji na uczelniach wyższych. Nie każdy maturzysta zdecyduje się jednak na kontynuację nauki - przynajmniej nie na polskim uniwersytecie. Część młodych wybierze bowiem studia za granicą.

Polscy studenci mają z czego wybierać. Według raportu przygotowanego przez Warszawski Instytut Bankowości w 2016 roku na terenie kraju funkcjonuje ponad 450 uczelni wyższych z czego 141 stanowią instytucje publiczne. Największa ich liczba mieści się w województwie mazowieckim. Mimo tak bogatego zaplecza, ilość chętnych do kontynuacji nauki spada. Polskie placówki muszą zmagać się nie tylko ze zmianami demograficznymi oraz z pewnym przeobrażeniem w sposobie postrzegania wartości dyplomu ukończenia szkoły wyższej, ale również z zagranicznymi uczelniami.

I tu i tu trzeba płacić

Przysłowiowym asem w rękawie polskich uczelni publicznych jest to, że są darmowe. Przynajmniej w teorii. W praktyce sytuacja prezentuje się zupełnie inaczej. Już na etapie rekrutacji trzeba liczyć się z dodatkowymi kosztami, może niewielkimi, ale jednak. Gdy absolwent otrzyma informację o przyjęciu na wybrany kierunek zaczyna myśleć o zakwaterowaniu na kolejne 5 lat. Bez względu na to co wybierze - akademik czy wspólne wynajmowanie pokoju od prywatnej osoby - i tak będzie to dla niego sporym obciążeniem finansowym. Do tego dochodzą wydatki na środki transportu, kserokopie, jedzenie czy książki. To wszystko sprawia, że miesięczna suma wydatków przeciętnego studenta wynosi około 1,5 tys. złotych (według wyliczeń ZBP). Z tego względu aż 88% z nich decyduje się na podjęcie pracy w czasie nauki. Duże ograniczenia czasowe, zwłaszcza w przypadku osób uczących się stacjonarnie, przekłada się niestety również na wynagrodzenie. W Polsce na najwyższe zarobki mogą liczyć studenci kierunków informatycznych. - Koszty utrzymania w polskich miastach akademickich nie są małe, zwłaszcza dla osoby nieposiadającej stałego źródła dochodów. Dlatego zapewne część tegorocznych maturzystów tuż po zdanym egzaminie zacznie rozważać migrację zarobkową. Wciąż popularnym kierunkiem dla Polaków są Niemcy. Atrakcyjne wynagrodzenie, a także “darmowość” uczelni w tym kraju mogą sprawić, że osoby, które wyjechały zdecydują się również kontynuować tam naukę - zauważa Katarzyna Orawczak z firmy Ekantor.pl.

Zamiast do nauki lepiej iść do pracy

Wysokie koszty utrzymania nie są jednak jedynym powodem zmniejszonego zainteresowania polskimi uczelniami.

Powszechność

nauczania wyższego w Polsce utrwala we współczesnym pokoleniu przekonanie o coraz mniejszej wartości dyplomu magistra. Głośno mówi się już o tym, że dla wielu firm na krajowym rynku ważniejsze są praktyki niż dokument o ukończeniu danego kierunku, przekładając tym samym doświadczenie ponad wykształcenie. Stąd młodzi ludzie wolą niekiedy czas przeznaczony na naukę, poświęcić na pracę. Takie myślenie, choć coraz powszechniejsze, nie jest do końca zgodne z prawdą. - Firmy patrzą na całokształt doświadczeń pracownika, a nie wyłącznie ich jeden aspekt. Widząc potencjał kandydata są oczywiście w stanie przymknąć oko na pewne braki w CV, jednak prędzej czy później zaczną wymagać nadrobienia zaległości podczas szkoleń. Warto zwrócić również uwagę, że zdobywane doświadczenie - zwłaszcza to za granicą - niekiedy odbiega od profilu firmy, w której aplikant stara się o stanowisko, jednak nie przekreśla to jego szans na zatrudnienie - dodaje Katarzyna Orawczak z Ekantor.pl.

Matury rozpoczęły się w Polsce 4. maja, natomiast wyniki egzaminów zostaną podane 30. czerwca. Niektórzy absolwenci mają już sprecyzowane plany dotyczące dalszej ścieżki rozwoju. Inni - wciąż się zastanawiają, a wybór jest duży. Możliwości są zarówno w Polsce, jak i za granicą.

W ubiegłym roku 79,5% absolwentów szkół średnich zakończyło egzamin pozytywną oceną.