Niektóre uczelnie bezkrytycznie uznają prace studentów za plagiaty. Powód? Kierują się jedynie wynikiem z e-systemu i nie zastanawiają się, dlaczego wskazuje on zbyt duże podobieństwa do tekstu innego autora.
Nieskuteczne wykrywanie plagiatów / Dziennik Gazeta Prawna
Łukasz Szelecki Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego / Dziennik Gazeta Prawna
– Trzeci raz drukuję moją pracę dyplomową, bo uczelnia nie chce dopuścić mnie do obrony – opowiada DGP studentka jednej z niepublicznych uczelni w woj. mazowieckim.
Po sprawdzeniu jej pracy w systemie anytplagiatowym okazało się, że przekroczony został wskaźnik podobieństwa, który określa, w jakim stopniu zawarte w niej fragmenty pokrywają z zawartymi w innych tekstach. Na tej uczelni dopuszczalny limit wynosi 30 proc., a magisterka studentki przekracza go o 1 proc.

Cytat czy plagiat

– Problem polega na tym, że wskazane fragmenty są opatrzone przypisami. Z uwagi na to, że praca dotyczy nauk prawnych, wielokrotnie cytuję m.in. treść przepisów, jednak te zostały już wcześniej również użyte w pracach innych studentów, albo znajdują się w internecie, stąd podobieństwo – tłumaczy studentka.
Po uzgodnieniach z promotorem praca została zmieniona. – Polegało to na zrezygnowaniu z cytowania przepisów na rzecz omówienia ich. Tym razem system antyplagiatowy nie miał uwag, ale recenzent tak. Uznał, że nie wolno dowolnie przerabiać przepisów i zarzucił mi, że nie znam ich pierwotnej treści – skarży się studentka.
Praca więc ponownie została cofnięta. – Przywróciłam treść przepisów z pierwotnej wersji. A teraz czekam na wyrok systemu antyplagiatowego. Boję się, że skoro system już raz sprawdził moją pracę, to tym razem raport wskaże na 100 proc. podobieństwa z zamieszczonym wcześniej materiałem. Koszty zamieszania związane z koniecznością przerabiania treści pracy, to ok. 100 zł za każde podejście. Tyle kosztuje wydruk i oprawienie trzech egzemplarzy, które są niezbędne, by oddać pracę – stwierdza.
Podobne problemy miał student innej uczelni z Mazowsza.
– Tak było przy moim licencjacie. Polegało to na tym, że przekroczyłem tzw. wskaźnik podobieństwa o kilka procent, więc siedziałem z panią w dziekanacie i poprawiłem pracę tak, aby system nie miał uwag. Nie była to żadna jakościowa zmiana treści – zaznacza student, który również prosi o anonimowość, ponieważ w tym roku czeka go obrona magisterium.
Jeszcze bardziej bezlitosne zasady sprawdzania prac dyplomowych obowiązują m.in. na Politechnice Rzeszowskiej (wydział zarządzania). Co prawda tam dopuszczalny wskaźnik wynosi 50 proc., a w uzasadnionych przypadkach promotor może złożyć oświadczenie o zatwierdzeniu tekstu (tylko jeśli wskaźnik ten nie jest przekroczony o więcej niż 7,5 proc. i jeśli zapożyczenia są niezbędne do napisania pracy). Ale zgodnie z procedurą, jeśli praca zostanie raz cofnięta – nie można już jej poprawiać. Student ma prawo zostać dopuszczony do egzaminu dyplomowego wyłącznie po przygotowaniu materiału na nowy temat. Przy czym musi on być całkowicie odmienny od poprzedniego, co oznacza konieczność rozwiązania innego problemu badawczego.

Zła praktyka

Przykładów na przekroczenie wskaźnika podobieństwa, niezawinionego przez studentów, można podawać wiele.
– Szczególnie dotyczą one studentów kierunków prawniczych, administracyjnych i pokrewnych oraz, ale w mniejszym stopniu, humanistycznych – mówi Justyna Rokita, rzecznik praw studenta.
Zdaniem ekspertów automatyczne odrzucanie pracy po weryfikacji jej w systemie antyplagiatowym to błąd.
– Współczynniki same w sobie nie mogą przesądzać o dopuszczeniu pracy do obrony, a wyłącznie o tym, że raport powinien być szczegółowo przeanalizowany. Dopiero po tym można podjąć decyzję o jej odrzuceniu – tłumaczy Sebastian Kawczyński, prezes Plagiat.pl.
– To nie jest wina systemu antyplagiatowego, który został zastosowany, ale procedury. Jej określenie należy do uczelni. Ostateczne zdanie w sprawie dopuszczenia do obrony powinien mieć promotor, który zna specyfikę pracy i wykorzystywanych w nich treści – wtóruje Justyna Rokita.
Procedura, która nakazuje zaopiniowanie wyników raportu wygenerowanego przez system antyplagiatowy przez promotora, obowiązuje m.in. na Uniwersytecie Przyrodniczo-Humanistycznym w Siedlcach. Niestety niektóre uczelnie idą po linii najmniejszego oporu – przyjmują wynik systemu antyplagiatowego za pewnik, że praca to plagiat.

Może być gorzej

Problem ten może się nasilić. Nowelizacja ustawy z 27 lipca 2005 r. – Prawo o szkolnictwie wyższym (t.j. Dz.U. z 2012 r. poz. 572 ze zm.) zobowiązała wszystkie uczelnie do sprawdzania prac w systemie antyplagiatowym. Wcześniej nie było to obowiązkowe. Nowelizacja weszła w życie 1 października 2014 r. Z tym że wymogu tego nie stosuje się jeszcze do prac dyplomowych studentów, którzy w dniu wejścia w życie niniejszej ustawy kształcili się na ostatnim roku studiów. Obecnie tylko z systemu antyplagiatowego Plagiat.pl korzysta ok. 180 szkół wyższych, a jest ich 438. Ustawa nie narzuca uczelniom, z jakiego konkretnie programu mają korzystać.
– Prowadzimy akcję edukacyjną wśród uczelni, aby takie sytuacje się nie zdarzały. Jeśli jednak mają one miejsce, postaramy się skontaktować się z władzami szkół wyższych i przekonać do zmiany wadliwej procedury – zapewnia Sebastian Kawczyński.
Tylko nauczyciel akademicki jest w stanie zweryfikować, czy podczas pisania pracy zachowany został odpowiedni warsztat naukowy. Obecne przepisy ustawy wskazują, że przed obroną pracy dyplomowej musi być ona sprawdzona z oprogramowaniem antyplagiatowym. Jest to etap poprzedzający dopuszczenie pracy do obrony, a dokonać tego może tylko promotor, jako opiekun merytoryczny.