Na razie uczniowie będą mogli testować mniej inwazyjne technologie, jak Empiriusz, który bazę doświadczeń ma wgraną w wewnętrzną pamięć i do pracy w laboratorium nie potrzebuje pretendującego do miana nowej rzeczywistości świata wirtualnego. Daje to czas, by dokładnie przemyśleć i przygotować się do tego, co naszym uczniom będą serwować bardziej agresywne firmy technologiczne.
Kiedy na lekcji chemii prowadzonej przez Magdalenę Wiśniewską potrzebne jest doświadczenie, wybrany przez nią uczeń wychodzi na środek klasy. Zakłada gogle VR, bierze w ręce kontrolery i krok po kroku wykonuje niezbędne czynności – podnosi wirtualne kolby, otwiera fiolki z substancjami, miesza, włącza palnik. On widzi laboratorium w goglach, pozostała część klasy – na ekranie. – Uczeń musi śledzić, co się po kolei dzieje: jaka jest barwa płomienia, jak zmieniają się parametry substancji. Wszystko to potem kontrolowane jest za pomocą testu rozwiązywanego w wirtualnej rzeczywistości. Kiedy uczeń go przejdzie, pokazują nam się równania reakcji – relacjonuje.
Choć technologia zagościła u niej w sali ledwie półtora miesiąca temu, dziś nauczycielka przyznaje, że nie wyobraża sobie już powrotu do dawnego szkolnego laboratorium. – Mamy do dyspozycji ponad 50 wirtualnych doświadczeń, czyli te, które znajdują się w wymaganiach podstawy programowej. Dla mnie to duża wygoda: oszczędzam czas, bo nie muszę już ani przygotowywać doświadczeń, ani po nich sprzątać. Wystarczy, że wybiorę symulację odpowiedniej reakcji w systemie i wszystko jest już gotowe. Zaletą jest stuprocentowe bezpieczeństwo ucznia. Nie muszę już się obawiać, że na przykład obleje się żrącą substancją – opowiada Wiśniewska.
Pozostało
89%
treści
Reklama