Łatanie dziur w szkołach i na uczelniach nie jest tylko polską specjalnością, ale to nie powinno nas uspokajać. Co z tego, że w końcu znajdziemy nauczycieli, jeśli już niedługo życie zmusi nas do zmiany całego systemu?

Takie będą Rzeczpospolite…” – to znają wszyscy, ale cytat Jana Zamoyskiego miał swój ciąg dalszy: „Nadto przekonany jestem, że tylko edukacja publiczna zgodnych i dobrych robi obywateli”. Cztery wieki później jesteśmy w toku dyskusji o przyszłości edukacji i szkolnictwa wyższego. Bo wakaty, bo brak napływu świeżej krwi do zawodu nauczyciela (w tym również akademickiego) i w efekcie starzejąca się kadra, bo selekcja negatywa do wciąż nisko płatnej (mimo zmian w systemie awansu) pracy. MEiN uspokaja, związki zawodowe na czele z ZNP wieszczą kryzys, z jakim się dotąd nie mierzyliśmy.
– Zadziwiające, że edukacja młodych ludzi, ich przygotowywanie dla potrzeb rynku pracy i prowadzenie niejednokrotnie przełomowych badań naukowych nie mogą w Polsce zyskać rangi priorytetu. Jeśli nie dojdzie do radykalnie pozytywnej zmiany w finansowaniu polskich uniwersytetów, to w nieodległej przyszłości zabraknie wykładowców, a proces kształcenia studentów będzie znacząco zredukowany. To z kolei wpłynie niezwykle negatywnie na konkurencyjność kraju, poszczególnych regionów i miast – mówi prof. Piotr Jedynak, prorektor Uniwersytetu Jagiellońskiego ds. polityki kadrowej i finansowej. Pytanie, czy tak być musi?

Nie chodzi o liczbę nauczycieli, lecz o ich przygotowanie i motywację

Wiesław Kosakowski, dyrektor III LO w Gdyni (jednego z najlepiej wypadających w krajowych rankingach), zwraca uwagę, że w dyskusji o przyszłości edukacji nie chodzi o liczbę nauczycieli, lecz o ich przygotowanie i motywację. Słowem: o jakość kadry. – Prosta analiza demograficzna pokazuje, że duże klasy będą jeszcze w tym roku i przyszłym (m.in. za sprawą półtora rocznika, który poszedł do szkół ponadpodstawowych), a potem uczniów zacznie ubywać – opisuje. – Nikczemnie traktując nauczycieli, a mam tu na myśli nikczemne pensje, trudno oczekiwać, że zachęcimy studentów do wybierania kierunków pedagogicznych, a następnie podejmowania trudu odnajdywania się w zawodzie nauczyciela.
Kosakowski zna szkoły, które przyjmują do pracy każdego, kto odpowiedział na ogłoszenie. Nie ma selekcji, jest radość, że jest ktokolwiek. – Tylko czy na pewno chcemy, by ktokolwiek uczył nasze dzieci – pyta dyrektor Kosakowski. Przekonuje, że to prosta droga do hodowania społeczeństwa prostaków. – Choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie – podkreśla. Przywołuje (tu zaskoczenia nie będzie) przykład Finlandii. – Tamtejsza edukacja nie potrzebuje kuratoriów, agend nadzoru, rozdętej biurokracji, bo tam zawód nauczyciela cieszy się publicznym zaufaniem i jest adekwatnie opłacany. Idą do niego ludzie, którzy chcą i potrafią uczyć. Dlatego nie ma tam różnicy między szkołą w Helsinkach i w małej mieścinie na północy Laponii, między placówką publiczną a prywatną. Tam nauczyciel jest osobą ważną dla systemu, bo kształcąc ludzi, w tym przyszłe elity, wpływa na przyszłość państwa.
A my idziemy według niego w kierunku społeczeństwa, dla którego liczy się prosta informacja podana w prosty sposób. – Weźmy internet, media społecznościowe. Mówię swoim uczniom, że jest to źródło informacji, ale nie wiedzy. Odbiorca nieprzygotowany, niewyedukowany, jest podatny na fałsz, manipulację. Tonie w tym źródle. Będzie łykać to, co mu się w tej papce poda. Bez dobrych nauczycieli, którzy będą chcieli poszerzać horyzonty myślowe uczniów, stawiać przed nimi wyzwania, takich „połykaczy” sobie wykształcimy – ocenia dyrektor gdyńskiej „trójki”. Podkreśla, że w jego szkole jest jeszcze kilku „fijołów”, którym się chce. Ale ludzi z etosem pracy ubywa, bo ideami kredytu się nie spłaci.
Dziś mówi się głównie o zabiegach na tu i teraz, łata się dziury. Brakuje wizji rozwoju edukacji w Polsce. – O tym, jak ważne jest holistyczne ukształtowanie systemu, dyskutowano już na forum Komisji Edukacji Narodowej, czyli setki lat temu. Ustalono m.in., że na szkolnictwo należy patrzeć jak na całość, w której szkoły wyższego rzędu opiekują się tymi niższego. A dziś? Tu się dosypie do pensji, tam się dorzuci jakiś przedmiot. Tu się nowy typ szkół otworzy, tam zamknie – ocenia Wiesław Kosakowski. Podkreśla, że jest dyrektorem od 1 października 1990 r. – W tym czasie było 20 ministrów edukacji, i bez względu na opcję, każdy przyłożył rękę do tego, z czym borykamy się dzisiaj. Krótka historia gimnazjów, zmiany wieku, w którym uczniowie idą do szkół, „amnestia” maturalna jako remedium na złe wyniki egzaminu… – wylicza.
Jak to odkręcić? – Nie lubię tego określenia, bo kojarzy mi się z naprawianiem nagłej usterki. Na pewno widzę potrzebę większej współpracy instytucji odpowiedzialnych za szkoły i kształcenie, od władz centralnych po najmniejsze gminy w kraju. Z uwzględnieniem specyfiki regionów – mówi. – Tematem powinny być nie tylko płace i pieniądze, które są w systemie, lecz także realizacja podstawy programowej. Fetyszyzujemy egzaminy, a tym, co się uczniom najlepiej kojarzy, co budzi w nich kreatywność, mobilizuje do współpracy, jest działanie projektowe. By przynosiło efekty, potrzebny jest mentor. Czyli nauczyciel, który wspomnianą już informację pomoże przekuć w wiedzę. I tak wracamy do dyskusji o jakości ludzi w zawodzie.
– Za granicą trwa wojna, więc modyfikujemy edukację dla bezpieczeństwa. Dorośli nie radzą sobie z rachunkami, pojawia się przedmiot biznes i zarządzanie. Mało jest przy tym myślenia o tym, kto ma uczyć nowych przedmiotów. Starych zresztą też – mówi Jacek Piwoński, wicedyrektor I LO im. Kopernika w Łodzi. On również podkreśla, że znalezienie nauczycieli bywa trudne. Choćby informatyki. Jego szkoła ma akurat takiego z prawdziwego zdarzenia, dzięki czemu można było utworzyć klasę z rozszerzonym programem. Ale zazwyczaj jest tak, że studia podyplomowe w tym kierunku kończą nauczyciele niszowych przedmiotów, którym trudno jest uzbierać godziny do pensum. – Minister Czarnek mówi, że w przyszłości wszyscy nauczyciele powinni uczyć dwóch przedmiotów. Na to nie będzie trzeba długo czekać, to już się w praktyce dzieje. Znam takich, którzy uczą pięciu i więcej. Na papierze wygląda to dobrze, dyrektor spina grafik. Tylko czy taki nauczyciel od wszystkiego to jest rozwiązanie, do którego powinniśmy dążyć?

Nauka lepsza i gorsza

Jacek Piwoński postrzega licea jako ogniwa pośrednie. Dostarczają kandydatów na wyższe uczelnie. – I z tej perspektywy widzę, że niezwykle dużo młodych ludzi, którzy mają w sobie odwagę, chęć do działania, myśli o tym, by zaraz po maturze wyjechać z kraju na studia do Anglii, Holandii, krajów skandynawskich – mówi. Wspomina grupę ośmiu wychowanków, którzy mieli niesamowite pomysły, od szkoły oczekiwali wsparcia technicznego, nie prowadzenia za rękę. Zorganizowali m.in. obrady MUN, czyli Model United Nations. To cykl dyskusji, których przebieg i tematyka mają odzwierciedlać problemy poruszane na forum ONZ. Był też cykl konferencji w stylu TEDx, na który zaprosili naukowców, ludzi biznesu. – Problem polega na tym, że oni wszyscy wyjechali na studia za granicę. Uznali, że pojadą w świat. I są nikłe szanse, że wrócą.
Fakt, nie wszyscy najlepsi wyjeżdżają, lecz wielu aktywnych, kreatywnych ludzi na to się decyduje, a my nie bardzo potrafimy ich zatrzymać. To uwaga do uczelni? Owszem, przyznaje Jacek Piwoński. Te ostatnie rozszerzają swoją ofertę dla uczniów szkół średnich, by przekonać ich do siebie. Na przykład na Uniwersytecie Łódzkim działa program „Zdolny uczeń, świetny student”. Licealiści mają zajęcia w laboratoriach, eksperymentują. – Niestety przy rekrutacji na studia nie bierze się pod uwagę tego typu osiągnięć. Liczą się tylko wyniki matury. Co innego na uczelniach w Europie, które promują właśnie takie inicjatywy – mówi Piwoński.

Sytuację w edukacji utrudnia proces przejmowania nauczycieli przez szkoły prywatne

Przekonuje, że sytuację w edukacji utrudnia proces przejmowania nauczycieli przez szkoły prywatne. To z kolei oznacza pogłębianie procesu rozwarstwienia społecznego. – Poza systemem publicznym nauczyciele dostają za pracę większe pieniądze i mają większą swobodę. Ale za taką edukację rodzice płacą coraz więcej. Generalnie edukacja drożeje. W niedalekiej przyszłości może dojść do podziału na szkoły samorządowe i prywatne. I to te ostatnie będą dawały większe szanse na rozwój. Kończy się epoka równych, dobrych, zadbanych szkół państwowych – uważa. Już teraz obserwuje, że z roku na rok coraz mniej uczniów szkół podstawowych – laureatów konkursów, trafia do państwowych liceów. – Kilka dni temu byłem na spotkaniu z nauczycielami. Jeden z nich opisywał, że po latach pracy w państwowej placówce założył prywatną. Do projektu ściągnął nauczycieli z innych szkół. I już pierwszy, tegoroczny nabór okazał się sukcesem – opowiada Jacek Piwoński.
Jędrzej Witkowski, prezes Centrum Edukacji Obywatelskiej, zauważa, że prywatne szkoły, które stać na zatrudnienie dobrych nauczycieli, zyskują z roku na rok coraz więcej uczniów. – W 2016 r. uczyło się w nich 200 tys. dzieci. W 2021 r. już 334 tys. Udział szkół niepublicznych zwiększył się więc z 4 do 7 proc. – mówi.
Profesor Jakub Brdulak z Katedry Zarządzania Strategicznego SGH w Warszawie ostrzega: – Istnieje ryzyko, że dzieci kształcone przez prywatny sektor nie będą chciały wiązać swojego życia zawodowego z Polską. Mając możliwości finansowe, będą emigrować, nie widząc potencjału i możliwości w kraju.

Obniżenie jakości kształcenia to ryzyko

Profesor Brdulak zauważa, że dotąd byliśmy cenieni w świecie jako kraj dający dostęp do dobrze wyszkolonej kadry. Obniżenie jakości kształcenia to ryzyko, że stracimy ten potencjał.
– To ze względu na wysoko wykwalifikowaną kadrę i niższe koszty pracy swoje oddziały, filie, fabryki i centra R&D otwierają globalni rynkowi gracze. Jeśli nie wesprzemy systemu edukacji i nauczycieli, ta nasza przewaga może się skończyć. Istnieje więc ryzyko, że stracimy to, czym się szczycimy. To perspektywa jednej, dwóch dekad, kiedy zobaczymy efekty – dorzuca Jędrzej Witkowski.
– Niedawno eksperci dostrzegli, że bez zmiany struktury gospodarki wpadniemy w pułapkę średniości. Skupiamy się na zarządzaniu kryzysowym w związku z pandemią, wojną. Tymczasem powinniśmy wykorzystać szanse związane z myśleniem wielkich korporacji o Polsce. Widzą w nas dobre miejsce do lokowania kluczowych inwestycji rozwojowych. Jeśli mamy zamiar w to wejść, musimy utrzymać, a nawet podnosić poziom kształcenia – apeluje prof. Piotr Jedynak. I tu wraca temat zarobków. Te w edukacji odstają od rynkowych. Pensje akademickie zbliżają się do płacy minimalnej, która dotąd zarezerwowana była dla pracowników niewykwalifikowanych. – Dlatego absolwenci szkół wyższych postrzegają uniwersytety jako miejsce, w którym mogą realizować pasję, ale nie pozwoli im ono zaspokoić podstawowych potrzeb życiowych, jak dach nad głową.

OECD stworzyło cztery scenariusze dla przyszłości szkoły

Magdalena Radwan-Röhr enschef ze Szkoły Edukacji PAFW i UW twierdzi, że nie potrzeba było pandemii, wojny, problemów gospodarczych, by dostrzec, że model szkoły, jaką znamy, się wyczerpał. Oczekujemy czego innego – wychowania wolnych i rozwijających się obywateli. Nakładają się na to globalne wyzwania, jak spadająca liczba urodzeń, rosnąca rola sztucznej inteligencji, coraz bardziej cyfrowa natura naszej rzeczywistości. – Dyskusja o tym, co dalej, toczy się nie tylko w Polsce. OECD stworzyło cztery scenariusze dla przyszłości szkoły. Jeden mówi o tym, że będzie tak jak teraz. Pozostanie instytucja, choć przybędzie technologii, co z kolei zaowocuje indywidualizacją kształcenia. W drugim scenariuszu szkoła, jaką znamy, znika. Nauczanie staje się niesformalizowane. Edukacja jest outsourcingowana do obywateli, nauka sprywatyzowana, rodziny same decydują, co wybrać, a narzędzi dostarcza technologia. W trzeciej wersji powstają huby edukacyjne. Znika centralizacja, nie ma jednolitego programu. Jest miejsce, w którym zdobywana wiedza zależy od potrzeb lokalnej społeczności. I czwarty scenariusz, w którym każdy uczy się, kiedy chce. Nie ma podziałów na szkoły dla dzieci i dla dorosłych. Znów, z wykorzystaniem technologii, mocno personalizuje się zdobywaną wiedzę – opowiada.
Ale czy w zestawieniu z polskimi realiami to nie jest scenariusz s.f.? – Zmiany, eksperymenty już się dzieją, choć oddolnie. W szkołach alternatywnych, lecz także systemowych. Statystycznie to mało istotna nisza, ale to też świetne laboratoria, w których możemy obserwować procesy. Potrzeba zmian w edukacji nie jest wyłącznie naszym problemem. Owszem, siła nabywcza nauczycielskiej pensji stawia nas w ogonie Europy, ale kwestia wakatów jest wyzwaniem nie tylko dla nas. Z tego powodu Holandia od tego roku szkolnego przeszła na czterodniowy tydzień nauki. Musimy nauczyć się funkcjonować w podobnych realiach – ocenia Magdalena Radwan-Röhrenschef. I dodaje, że naszą specyfiką jest dziś kryzys warunków pracy. Nauczyciele mają o wiele więcej godzin, niż wynosi pensum. To powoduje, że nie ma czasu na budowanie relacji, na oddech, na ożywione dyskusje.
Ekspertka nie zgadza się z opiniami, że do zawodu trafiają dziś ludzie z przypadku, a zostają w nim jedynie „przegrani”. – Pozostanie wymaga niezwykłej odporności. Poza tym ta praca wciąż daje satysfakcję – podkreśla. Kluczowe jest znalezienie pieniędzy w systemie. – Może poprzez konsolidację? Czyli jednak nauczyciele dwóch, trzech przedmiotów. Ale nie dzięki szybkim kursom, tylko takiej zmianie kwalifikacji, definicji kształcenia i przygotowania do zawodu, by mogli kształcić w blokach, wiązkach przedmiotów. To wymaga zmian na poziomie centralnym, ale w świecie się sprawdza. Weźmy, po raz kolejny, Finlandię. U nas jeden nauczyciel jest do klasy trzeciej, tam – do szóstej.

Sofistyka XXI w. Monetyzacja wiedzy staje się powszechna

Doktor Roland Zarzycki, prorektor ds. dydaktycznych w Collegium Civitas, który wśród swoich zainteresowań badawczych ma edukację 4.0, zwraca uwagę, że aby mówić o przyszłości, trzeba się zastanowić nad przeszłością. To w niej kształtuje się praprzyczyna trendu, w którym jesteśmy. – Moja diagnoza będzie dość ponura. Koncentrujemy się na perspektywie krótkoterminowej. To specyfika XXI w., która ma swoje wyjaśnienie w naukach behawioralnych. Jesteśmy nagradzani za to, co tu i teraz. Przyszłość ma mniejsze znaczenie, bo tak naprawdę nie wiadomo, jaka będzie. To perspektywa dominująca zarówno w sektorze publicznym, gdzie czas płynie od wyborów do wyborów, jak i w biznesie, gdzie jest nawet krótsza, bo na koniec dnia chodzi tylko o to, by zaspokoić inwestorów. Światowa gospodarka nastawiona jest na bieżący zysk. Nikt nie dostaje premii za to, co może będzie – tłumaczy dr Zarzycki. Dlatego w kontekście wizji edukacji, zmian, które się wydarzyły lub których zaniechano, nie obwiniałby konkretnego polityka. Tak działa świat, który sobie stworzyliśmy.
To w tym kontekście, jego zdaniem, należy patrzeć na inwestycje (lub raczej ich brak) w edukację. – Jeśli w drodze jest dziura, to odwlekając remonty, władza zraża do siebie obywateli. Ci ostatni mają bowiem naoczny dowód zaniedbań. A inwestycje w naukę? To jest coś, co może przynieść efekt. Ale kiedy? Kto będzie wtedy u władzy? I czy wiadomo, jakiego wymiernego efektu można się w ogóle spodziewać? Mało jest krajów, które podejmują ryzyko. Na liście są m.in. USA, Finlandia, Estonia. Ta ostatnia od lat systematycznie inwestuje w edukację. I nie chodzi tylko o pieniądze, lecz o regularne powtarzanie, że nauka jest ważna, o jej prestiż. W efekcie to jedno z najbardziej zinformatyzowanych państw świata (99 proc. usług publicznych odbywa się online) i jednocześnie jedno z najbezpieczniejszych, gdy chodzi o odporność na cyberataki – mówi dr Zarzycki. Zaraz zastrzega, że równolegle na naszych oczach dzieje się proces, który choć znany od wieków, teraz przyspieszył. – Już starożytni greccy sofiści znani byli z tego, że sprzedawali wiedzę. W XXI w. monetyzacja wiedzy staje się powszechna: nauka i edukacja są towarem. A jako że nim są, coraz częściej próbuje się je „opchnąć”. W efekcie spada do nich zaufanie. Dzisiejsza nauka jest realizowana coraz szerzej przez prywatne szkoły, uczelnie, instytuty, a między tymi podmiotami toczy się brutalna rywalizacja. O ucznia, studenta, pracownika, o miejsca w rankingach, o granty. Idąc dalej tą analogią, mamy towary lepszego i gorszego sortu. Mamy podróbki. Pojawia się też nowa konkurencja z sektora biznesowego. Wielkie firmy tele informatyczne otwierają swoje akademie, oferują kursy, dostarczając wiedzy szybkiej i łatwej, jakiej rynek potrzebuje.
Doktor Zarzycki zwraca uwagę, że wizja społeczeństwa refleksyjnego i edukacji dla idei zajmuje wyłącznie pasjonatów. Klasyczni humaniści to gatunek wymierający. A humanistyczne, społeczne kompetencje zostały zastąpione tzw. miękkimi. Przydatnymi na tyle, by wynegocjować kontrakt zagraniczny, ale już niekoniecznie budować społeczeństwo obywatelskie. – Dyskutujemy o braku pieniędzy, o braku szacunku dla nauczycieli, bo to nam doskwiera, ale w tym czasie umykają nam wielkie procesy, które wkrótce zmienią oblicze edukacji, jak np. gwałtowny rozwój sztucznej inteligencji. Edukacja zdalna pokazała, że do nauki nie potrzebujemy bezpośredniego kontaktu. Co więc stoi na przeszkodzie, by nauczycielem na odległość, np. matematyki, był nie człowiek, tylko algorytm? – pyta dr Zarzycki. – Na niedawnym spotkaniu dotyczącym szkolnictwa średniego, zorganizowanym w Brukseli przez Komisję Europejską, jednym z głównych tematów była kondycja zawodu nauczyciela. Od przedstawicieli różnych krajów płynęły głosy, że trzeba ją poprawić. Padały propozycje programów osłonowych, wspieranie ścieżki kariery. Uwagi słuszne, ale w doraźnym duchu. Bez uwzględnienia, jaki będzie świat za 10, 15 lat – opowiada. A jaki będzie? – Inny – podkreśla. I nie chodzi tylko o rozwój techniki, lecz – co ważniejsze – o pokoleniową zmianę oczekiwań i wartości. ©℗
Byliśmy cenieni w świecie jako kraj dający dostęp do dobrze wyszkolonej kadry. Obniżenie jakości kształcenia to ryzyko, że stracimy ten potencjał