Rząd zapowiada, że będzie zamykał publiczne uczelnie. Zdaniem ekspertów zagrożone mogą być nawet uniwersytety, jeśli mają straty
/>
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego (MNiSW) bacznie przygląda się budżetom publicznych szkół wyższych. Tym, które są nierentowne, grozi likwidacja. Jak dowiedział się DGP w najbliższym czasie mogą zostać zamknięte niektóre państwowe wyższe szkoły zawodowe (PWSZ).
– Szacuje się, że od trzech do pięciu tych uczelni w najbliższych latach może zniknąć z rynku edukacyjnego. Czynniki, które wpłyną na ewentualną likwidację, to niż demograficzny, niewystarczający potencjał dydaktyczny i infrastrukturalny uczelni, a także jej niedogodna lokalizacja – wylicza prof. Marek Ratajczak, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego.
To oznacza, że maturzyści będą mieli mniejsze szanse na bezpłatne kształcenie na studiach.
Niż szkodzi
Do tej pory likwidacja dotyczyła szkół niepublicznych, bo w związku z spadającą liczbą kandydatów nie miały one pieniędzy na dalsze prowadzenie działalności. Sytuacja szkół publicznych była inna. Oferują one studia bezpłatne, na które znajdą się chętni. Za to kształcenie płaci budżet. Nawet, jeśli placówki te przynoszą straty, to mają kapitał do wykorzystania, z którego je pokrywają, aby zachować płynność finansową.
Problemy z budżetem ma jednak coraz więcej takich szkół. Tylko w ciągu dwóch lat liczba uczelni, które odnotowały stratę, wzrosła z 13 do 38. Kłopoty mają np. PWSZ. To placówki, które znajdują się w mniejszych miejscowościach i powinny kształcić studentów zgodnie z zapotrzebowaniem lokalnego rynku pracy. Od kilku lat maleje jednak liczba osób, które wybierają naukę na nich.
– Od roku 2007 pomimo wzrostu liczby szkół i prowadzonych kierunków zauważalna jest tendencja spadkowa liczby studentów PWSZ. Przyczyną – w dużej mierze – jest niż demograficzny – przyznaje prof. Marek Ratajczak.
– Sytuacja finansowa niektórych uczelni rzeczywiście jest fatalna. Są słabo zarządzane i ekonomicznie dalsze ich prowadzenie się nie opłaca, ponieważ wydatki utrzymania całej placówki powodują, że w efekcie koszt kształcenia studentów jest bardzo wysoki – przyznaje prof. Józef Zając, rektor PWSZ w Chełmie, zastępca przewodniczącego Stowarzyszenia Konferencja Rektorów Publicznych Szkół Zawodowych.
Z koniecznością likwidacji niektórych tych uczelni – co zapowiada resort nauki – zgadzają się eksperci.
– Zakończenie działalności niektórych uczelni publicznych jest nieuniknione i potrzebne. Rynek edukacji w szkolnictwie wyższym wymaga zrewidowania – mówi prof. Tadeusz Luty, honorowy przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich (KRASP).
Wyjaśnia, że PWSZ powstały tuż po likwidacji 49 województw. W tych miastach, które pełniły rolę stolic wojewódzkich, powstały one w formie rekompensaty za stracone przywileje. Jednak obecnie odeszły od misji, którą miały pełnić.
– W pierwszym okresie funkcjonowania PWSZ prowadzone przez nie kształcenie zorganizowane było w ścisłej współpracy z lokalnym samorządem, a także organizacjami reprezentującymi pracodawców – tłumaczy prof. Marek Ratajczak.
Uzupełnia, że ich oferta edukacyjna miała charakter stricte zawodowy. Funkcjonował ustawowy wymóg dotyczący odbycia w toku studiów 15 tygodni praktyki.
– Jednak w okresie ostatnich lat zauważalna jest tendencja profilowania oferty dydaktycznej PWSZ w kierunku bardziej akademickim, co należy uznać za zjawisko niekorzystne – dodaje prof. Marek Ratajczak.
Szkoły coraz części otwierają też studia magisterskie. Podejmowane były już próby zatrzymania tej tendencji.
– KRASP proponowała, aby PWSZ zostały przejęte przez marszałków województw – wskazuje prof. Tadeusz Luty.
Samorządy decydowałyby wówczas, czy w danym regionie potrzebna jest lokalna PWSZ i czy rzeczywiście warto ją finansować.
– Ta propozycja spotkała się z krytyką rektorów tych placówek i nie uzyskała poparcia – mówi prof. Tadeusz Luty.
Jego zdaniem obecnie niektóre PWSZ nierzetelnie wypełniają swoje obowiązki, a Polska Komisja Akredytacyjna (PKA) ocenia je zbyt łagodnie.
– Bywa tak, że opinie PKA nie są traktowane poważnie i nie skłaniają do podjęcia działań, które poprawią jakość kształcenia w szkołach wyższych. Wśród członków tego organu często brakuje autorytetów – uważa prof. Tadeusz Luty.
Profesor Józef Zając twierdzi z kolei, że jeśli działalność PWSZ ma być zrewidowana, to resort nauki powinien przyjrzeć się także uczelniom akademickim.
– Są uniwersytety, które co roku odnotowują straty rzędu kilku milionów złotych. Niektórzy zarządzają nimi bardzo niegospodarnie. One także powinny trafić pod młotek – mówi prof. Józef Zając.
Podaje przykład uczelni w Kielcach, w której po zmianie rektora okazało się, że jej sytuacja finansowa jest katastrofalna i w praktyce – gdyby oceniany był tylko budżet szkoły – trzeba byłoby ją zamknąć.
To nie jest jednak proste.
– Łatwej jest zamknąć PWSZ niż uczelnię akademicką. W tym celu wystarczy rozporządzenie ministra, a w drugim konieczna jest ustawa, a to znacznie wydłuża cały proces – mówi prof. Jerzy Woźnicki, przewodniczący Rady Głównej Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Tylko praktyka
Co istotne, zmiany w PWSZ wymusi nie tylko niż, ale również nowelizacja ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym, która jest właśnie procedowania w Sejmie.
– Rząd chce podzielić uczelnie na zawodowe i akademickie. PWSZ będą mogły prowadzić tylko studia o profilu praktycznym. Zabrania się nam prowadzenia prac badawczych, a to przełoży się na mniejsze szanse na pozyskiwanie funduszy– mówi dr Józef Węglarz, prorektor do spraw studenckich i dydaktyki Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Tarnowie.
PWSZ będą musiały kształcić zgodnie z potrzebami rynku pracy – organizować praktyki i zatrudniać ekspertów z firm, którzy poprowadzą zajęcia.
– Już teraz staramy się tak dopasować ofertę kształcenia, aby odpowiadała na potrzeby regionalnych pracodawców. Nie jest to łatwe – mówi dr Stanisław Lis, prorektor PWSZ im. prof. Stanisława Tarnowskiego w Tarnobrzegu.
Wyjaśnia, że w regionie nie ma na tyle dużych pracodawców, dla których szkoła mogłaby tworzyć kierunki studiów. Wskazuje przykład PWSZ w Sandomierzu, która podjęła próbę uruchomienia kierunków rolniczych, kierując się strukturą regionu i potrzebami ewentualnych pracodawców. Ale ten fakultet okazał się chybiony.
– Nie było na niego chętnych, mimo że region rzeczywiście jest typowo rolniczy – mówi dr Stanisław Lis.
Uciec przez deficytem
– Rektorzy będą robić wszystko, aby uniknąć zamknięcia uczelni – uważa prof. Jerzy Woźnicki.
Wyjaśnia, że jeśli szkoła wyższa odnotuje straty, minister będzie mógł odwołać rektora ze stanowiska i powołać na nie inną osobę (na trzy lata).
– W razie odnotowania deficytu finansowego stworzony zostanie program naprawczy. Polega on na ograniczaniu kosztów lub rozmiaru zadłużenia. Czyli np. wyprzedaży mienia uczelni, głównie nieruchomości czy restrukturyzacji zatrudnienia – podkreśla prof. Jerzy Woźnicki.
Aby łatwiej przeprowadzić zwolnienia, uczelnie będą np. likwidować wydziały, przekształcać je lub łączyć. A to również wpłynie niekorzystnie na liczbę miejsc na bezpłatnych studiach.