Uczelnia sprzedaje dyplomy. Wykładowca bierze pieniądze za ocenę z egzaminu. Promotor egzaminuje magistranta przez telefon. Wciąż się oburzamy, załamujemy ręce, robimy miny pełne niedowierzania, jakbyśmy się urodzili wczoraj. Jakby przez ostatnie dwadzieścia parę lat z okładem nie weszło nam jeszcze do pustych głów, że edukacja to biznes taki sam, jak każdy inny. I że jak przy każdym interesie znajdą się nieuczciwi, którzy węsząc podniecający zapach farby drukarskiej na banknotach, pójdą do nich na skróty albo zakazaną drogą.
To, co może faktycznie dziwić, to fakt, jak bardzo państwo, które przecież firmuje dyplomy wydawane także przez prywatne uczelnie powagą swojego majestatu, jest w tych wszystkich przypadkach bezradne. A może raczej nieskore, by zabierać głos i stanowczo reagować. Wystarczy przyjrzeć się ostatnim aferom w wyższych szkołach – wszyscy o nich wiedzieli, dyskutowali, pisała o nich lokalna prasa, a Ministerstwo Nauki nie dostrzegało problemu. Choćby taka Wyższa Szkoła Menedżerska w Legnicy – skargi na szkołę studenci ślą od lat, resortowa komisja, która badała sprawę już w 2011 r., wydała miażdżącą opinię. I co? Nic. Uczelnia nadal działa. A powinno być tak: nie spełniacie norm, oszukujecie, naciągacie, wyłudzacie pieniądze, tracicie prawo nazywania się szkołą wyższą. Wasze dyplomy tracą państwowy atest. I koniec.
Oczywiście – możecie sobie działać dalej. Jeśli znajdą się naiwni, którzy będą chcieli wam płacić za coś, co nie ma żadnej wartości – wasz dyplom. Takich „uniwersytetów” działa na świecie całkiem spora liczba i jakoś sobie radzą. Także ich klienci są zadowoleni. Weźmy taki Rochville University (i jego liczne spółki córki, jak np. Belford University) – fantastyczna sprawa. Za umiarkowaną opłatę – już od kilkuset dolarów – można w tej szkole zrobić każdy dyplom, nawet doktorat. Przyślą ci go do domu kurierem. W razie potrzeby można poprosić o rozłożenie opłaty na dogodne raty. Szkoła ma skrzynkę pocztową utrzymywaną w Teksasie, ale przesyłki do jej studentów przychodzą z takich krajów jak Pakistan czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Zresztą, co to ma do rzeczy: Dubaj czy Legnica, wszyscy wiedzą, o co chodzi, sprawa (a raczej przekręt) jest czysta. I ja to rozumiem. Tylko tak sobie myślę nieśmiało, że w tego typu przewałach nie powinno brać udziału państwo.