Wyobrażenia rodziców o szkole kłócą się z tym, jak widzą ją same dzieci. Bo nikt ich o to nie pyta. Więc my to zrobiliśmy. Redaktor DGP Rafał Drzewiecki rozmawia ze swoją 12-letnią córką Natalią.

Szkoły likwidowane, klasy przepełnione, zajęcia na dwie zmiany, tysiące nauczycieli tracą pracę, a ci, którzy zostają, znów się nie wyrobią z przeładowanym programem nauczania, bo zamiast wpajać uczniom wiedzę, będą wypełniać bzdurne analizy, raporty, sprawozdania, ewaluacje, jak w jakiejś prowincjonalnej edukacyjnej hurtowni, gdzie uczniowie są tylko towarem z numerkiem w dzienniku.

Tato, ale o co ci chodzi?

Zaczynasz szóstą klasę podstawówki, Natalko. Najważniejszą na tym etapie nauki, bo przed tobą wkrótce gimnazjum. I jestem zaniepokojony, gdy czytam o fatalnym poziomie nauczania, równaniu w dół, edukowaniu tylko pod testy, by szkoła mogła pochwalić się statystycznymi wskaźnikami. A do tego przemoc, agresja, narkotyki, nietolerancja, szpan...

Jaki szpan?

No, chwalenie się, gdzie kto był, co ma, jak jest ubrany.

U nas tak nie ma.

Bo na szczęście macie mundurki, ale...

Mundurki akurat są bez sensu.

Są z sensem, to właśnie dzięki nim nie masz problemu szpanu. Wszyscy są ubrani tak samo i żadna rewia mody nie wprawia w zakłopotanie dzieci z rodzin, którym się w życiu powiodło gorzej.

Tato, wybacz, ale to bzdura. Mundurki nic nie dają, bo można szpanować butami za 500 zł, superastymi spodniami, wypasioną komórką, tabletem, bransoletką, plecakiem, kurtką...

Ej, stop.

Wakacjami, furą starego, okularami, liczbą znajomych na Fejsie...

Natalia!

No przecież mówię, że mundurki są bez sensu. Jak szkolna gwiazdka chce przyszpanować, to krąży po korytarzu i się pokazuje. Mundurek dużej kasy nie ukryje. Ale to problem pewnie w gimnazjum albo u starszych. U nas nikt się tym nie podnieca.

Nie mów, że nie zazdrościcie lepszych ciuchów.

Niezbyt. Bo teraz w ciucholandzie można mieć przecież koszulkę np. Nike za dychę, a nowa to pewnie ze 150 kosztuje, a nie widać różnicy. Nikt na to u nas tak nie patrzy. Była jedna dziewczyna, miała sukienkę chyba od Armaniego czy Diora, nie wiem dokładnie, bo nie znam tych firm za bardzo. No i pochodziła tak ze dwa dni i przestała, bo było jej w niej niewygodnie.

I chcesz mi wmówić, że nikt nikogo nie wyśmiewa i w szkołach panuje równość niczym marksistowska oaza idealnego społeczeństwa?

Nie wiem, o co ci chodzi, ale żadnego ideału nie ma. Czasami słyszę, jak wyśmiewa się np. dzieci z tuszą.

A nie mówiłem! I co na to nauczyciele?

Wzywają psychologa, panią pedagog i dzwonią do rodziców.

Toż to cała machina idzie w ruch.

Tak, a wystarczyłoby porozmawiać.

Nauczyciele nie rozmawiają o waszych problemach? Takich osobistych, jak kłótnia z przyjaciółką?

Nie bardzo, to znaczy rozmawiają, ale od razu kończy się pedagogiem. A ja bym wolała pogadać od serca. No wiesz, po ludzku. Na szczęście jest pani Jadzia, nasza szkolna ciocia. Ona przytuli i zrozumie. I poradzi.

Ciocia?

No woźna. Pani Jadzia.

A na godzinach wychowawczych nie rozmawiacie o takich problemach?

Mówiliśmy o bhp. A ja bym chciała trochę tak poplotkować. O wyjściu w sobotę z koleżankami. No wiesz, o życiu. Ale jak jest jakiś większy problem, to od razu pani dzwoni do rodziców i przychodzi pedagog.

Od tego jest. By rozmawiać i rozwiązywać takie osobiste problemy.

Ale to takie trochę formalizowane.

Sformalizowane.

No właśnie.

Już za rok idziesz do nowej szkoły, musisz nauczyć się radzić sobie z problemami sama. Szkoła ci w tym raczej nie pomoże. Witamy w dorosłym życiu.

No właśnie, to po co to gimnazjum?

Nie powtarzaj ciągle „no właśnie”.

OK. Ale gimnazjum popsuje mi przyjaźnie. Teraz, gdy mogę wreszcie wychodzić z koleżankami na miasto, bo mam już 12 lat, pójdę w nowe miejsce, z nowymi ludźmi.

Obawiasz się tego? Uważasz, że gimnazja to zły pomysł? Toczy się gorąca dyskusja na ten temat.

Ja nie wiem, co to gimnazjum, bo tam nie byłam jeszcze. Ale trochę martwi mnie to, że nowa szkoła rozdzieli mnie z przyjaciółkami w chwili, gdy ta przyjaźń zaczyna nabierać mocy. Spotykamy się, mamy wspólne zainteresowania, plany, tajemnice. A tu klops, nowe miejsce i trzeba nawiązywać nowe przyjaźnie. A tak na logikę, w siódmej klasie podstawowej pewnie bym się uczyła tego samego, co w pierwszej gimnazjum. To po co mi każą zmieniać klasę i szkołę?

Nie chcę cię oszukiwać, też się obawiam gimnazjum. Że nowe otoczenie, stres, zmiana sposobu nauczania, do tego dochodzi okres dojrzewania, to wszystko jest jakimś demonicznym koktajlem, który będzie trudny do opanowania przez nauczycieli. Zwłaszcza w czasach, gdy prestiż tego zawodu jest tak marny, a fałszywe pojmowanie wolności i nietykalności doprowadza do tego, że rozbawieni gówniarze wkładają kosz na głowę belfra. Zgroza, nie rozumiem tego jako rodzic. I tylko pozostaje mi wierzyć, że ty nigdy nie podniesiesz głosu na nauczyciela, nie mówiąc o rękoczynach.

No co ty, tato. Nikt nie bije nauczycieli ani na nich nie krzyczy.

Kosz na głowie nauczyciela widziałem w telewizji. Ty też.

U nas tego nie ma, nikt nie pyskuje nauczycielom. To pewnie kwestia wychowania, ale nie jest z tym źle. Może w starszych klasach, nie wiem, ale w podstawówce nie widzę problemu. A kosz to wina tych dzieci, ale moim zdaniem one nie były złe od początku. To rodzice ich nie nauczyli.

A nauczyciele? Przecież też nie powinni na to pozwolić.

Nie wiem, co miał nauczyciel zrobić. Mnie się wydaje, że może pięciu ze wszystkich Polaków robi kłótnie w klasie. Ale u nas nie. Kiedyś to my doprowadziliśmy do płaczu nauczycielkę. Na początku byliśmy pewni, że to jej się należało, ale potem doszliśmy do wniosku, że wina leży po obu stronach. A jeszcze potem zrobiło się nam głupio i się przeprosiliśmy. A teraz to ekstrapani, trzymamy sztamę i jest super na jej lekcjach. Chociaż jest dalej ostra.

A które lekcje nie są ekstra? Co ci przeszkadza w nauce?

Nauce czego konkretnie?

Weźmy matematykę. Królową nauk. Czytałem, że co piąty uczeń w Polsce kuleje z tym przedmiotem. A jak jest u ciebie z liczeniem?

Z liczeniem dobrze. Gorzej z geometrią. Nie rozumiem, po co aż tyle się o niej uczymy.

Bo to dzięki tym umiejętnościom będziesz mogła normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Pracować, zarabiać, wydawać...

Nie wydaje mi się. Po co tyle geometrii potem w sklepie? Chociaż jak jeżdżę konno, to ustawiam przeszkody według kątów, jak podają w podręczniku od treningu. Ale jak ktoś nie jeździ i pracuje w tym sklepie?

A co ty wiesz o sklepie? Uczą cię, co to jest pieniądz, skąd się bierze, że bankomat to nie maszynka do drukowania banknotów? A kredyt, oprocentowanie, działalność firmy, podatki, VAT, przedsiębiorczość?

No właśnie, nie wiem, ty mi tylko czasami mówisz, tłumaczysz. Na matematyce mieliśmy zadanie, gdzie był ten VAT. Mamy wiele przykładów z życia codziennego, to akurat jest fajne, przydatne, ale jest tego moim zdaniem za mało. I zamiast tej geometrii wolałabym więcej przykładów z życia.

Czyli jakich?

No na przykład procenty. Jak idę z mamą do sklepu, to często są wyprzedaże, że 20 czy 30 procent zniżki od ceny na metce. I nie ma tam tej niższej ceny, trzeba sobie policzyć samemu. Przerabialiśmy już procenty, więc daję sobie radę.

A procent od kredytu?

?!

Może twórcy programów nauczania zakładają, że w bardziej skomplikowanych obliczeniach wystarczy skorzystać z komputera. Że w smartfonie sobie to obliczysz.

Ale nikt mnie nie uczy obsługi smartfona.

A powinien?

A dlaczego nie? Przecież komórki mają już prawie wszyscy. Smartfony mają tyle rzeczy, że trudno się połapać. Ja się dowiaduję o fajnych aplikacjach od kolegów i koleżanek albo z netu czy Fejsa. A dlaczego nie ma lekcji z obsługi takiego telefonu? Przecież to nie tylko gry.

Trudno odmówić ci racji. Ale macie lekcje informatyki. Tam nie ma tych zagadnień? Nie uczycie się korzystania z internetu na smartfonach, tabletach, laptopach?

Tata, nie żartuj. Z telefonu to nam nie wolno korzystać nawet na przerwach. Tablety są tylko zabawką, a o necie ze szkoły wiem, że można sobie wziąć zdjęcie i zrobić zaproszenie. No i że tam pełno dla mnie zagrożenia.

Bo to prawda.

Nie przesadzaj. W internecie można znaleźć wszystko. Sam z niego korzystasz, więc mi tu nie gadaj. A my uczymy się Painta i jak poruszać zielonym żółwikiem w jakimś programie.

A czego byś chciała się dowiedzieć na takich lekcjach?

Mówili nam o niebezpieczeństwach w sieci, żeby nie zostawiać swoich danych, adresów czy numerów telefonów. Albo żeby nie wstawiać zdjęć na Facebooka. Ale ja już mam tam konto i zdjęcia, to co mam nie wstawiać? To bez sensu.

A obsługa komputera?

Sama się nauczyłam, jak instalować płytę z grą. Jak ściągać programy, jak przeglądać net, co wpisać w Google'a, żeby wyskoczyła prawidłowa odpowiedź. Ty mi też to opowiadałeś. Która wyszukiwarka jest lepsza w danej dziedzinie, jak trzeba przygotować pracę domową. Mówimy sobie o tym na przerwach, szukamy na forach. Myślę, że powinnam się tego uczyć w szkole, przecież teraz wszyscy korzystają z komputerów, a internet jest wszędzie. Ja nie chcę się uczyć programowania, bo mnie to średnio interesuje, ale chciałabym umieć szybko poruszać się po internecie, znajdować rzeczy, których szukam. O tym nie rozmawiamy na informatyce, bo nie ma czasu. Mamy tylko 45 minut zajęć raz na tydzień.

Obawiam się, że takie podejście do komputerów, jakiego oczekujesz, jeszcze długo nie znajdzie zrozumienia u decydentów. Eksperci już od dawna alarmują, że w szkołach produkujemy analfabetów informatycznych.

Przecież wystarczy zacząć opowiadać na lekcjach o aplikacjach, które są fajne, a które złe. Pewnie wystarczą ze dwie lekcje, by nauczyć, jak wgrywać płyty, to chyba nie jest zbyt skomplikowane?

Nie jest, ale nauczyciele nie mogą prowadzić autorskich programów nauczania, tylko muszą się trzymać ministerialnych wytycznych. Inaczej stracą pracę, więc nikt nie będzie się wychylał. W teorii mają prawo do nauczania niestandardowego, ale praktyka jest taka, jaką masz na lekcjach.

To bez sensu. To w ministerstwie nie wiedzą, czego chcemy?

Widać nie wiedzą, stąd pomysł na rozmowę z tobą. Kolejnym problemem w sporze o jakość nauczania są testy. Zarzuca się szkołom, że nie uczą samodzielnego myślenia, analitycznego podejścia do problemów, zadań, tylko wpajają wiedzę pod testy. By lepiej wypaść w statystykach jakości nauczania. Od tego bowiem zależą finanse. A to dziś ważniejsze niż myślenie o przyszłości.

A ja tam wolę testy, bo wtedy można się mniej uczyć. Jak mam kilka pytań do wyboru, to mogę się domyśleć tych prawidłowych. A gdy pytanie jest takie ogólne...

Otwarte.

No właśnie, otwarte. To wtedy muszę sama wpaść na prawidłową odpowiedź. To trudniejsze.

Ale nauczanie tylko pod testy jest katastrofalne dla jakości. Wręcz ogłupia.

Nie wiem, ale na pewno zdarzają się lekcje nudne. Na przykład wtedy, gdy uczymy się ortografii. Powtarzamy w kółko rzeczy, których nie potrafią się nauczyć ci słabsi w pisaniu. Wtedy ci, co już to umieją, się nudzą. I tak w kółko powtarzamy te same formułki. Chyba powinien być jakiś podział na tych lepszych i gorszych.

Wtedy to będzie dyskryminacja tych słabszych.

Sam mi ciągle mówisz, że trzeba stawiać sobie w życiu wyższe poprzeczki.

A ty sobie stawiasz?

Chciałabym się uczyć jeszcze jednego języka. Rosyjskiego.

No nie, rosyjskiego? Masz angielski, skąd nagle rosyjski?

Bo chcę. Przyda się, wciąż spotyka się jakichś Rosjan.

Nie przesadzaj z tym spotykaniem Rosjan. To jednak nie jest powszechne.

Angielski przydaje się na wakacjach, gdy trzeba porozmawiać z koleżanką z basenu. Ale też gdy trzeba przetłumaczyć tekst piosenki albo polecenia w grze komputerowej. Mam koleżanki z zagranicy, a dzięki Skype’owi mogę z nimi rozmawiać za darmo. Bez angielskiego trudno.

Tylko gdzie tu rosyjski?

Bo mi się podoba. Muszę się tłumaczyć? Chyba powinieneś się cieszyć, że chcę się uczyć jeszcze jednego języka.

Cieszę się, bo tak sama z siebie...

Tak, większość moich znajomych tak uważa, że jeszcze jeden język się przyda. Bo wiesz, internet, bez języka ani rusz.
A co jeszcze byś zmieniła w swojej szkole? Czego ci brakuje?
Więcej zajęć z WF! I bardziej różnorodnych, bo my ciągle tylko w siatkówkę i siatkówkę. Można się zanudzić.

Chciałabyś haratnąć w gałę?

Znaczy zagrać w piłkę nożną? A dlaczego nie? Dziewczyna gorsza? Ale nam nie pozwalają. I jeszcze chciałabym nauczyć się grać np. w tenisa czy ping-ponga. Są różne sporty, a my tylko wciąż w siatkówkę. A przecież zimą można pójść na lodowisko, mamy tuż pod szkołą. Ale nie, dalej tylko serwy i podania, siatkówka.

A tak na koniec, cieszysz się, że wracasz do szkoły?

Tata, głupie pytanie. Ty się cieszyłeś, jak wróciłeś do pracy po wakacjach?
Natalia Drzewiecka jest uczennicą VI klasy publicznej SP nr 2 w Legionowie