Rząd stworzył program, ale nie zarejestrował jego znaku towarowego i nie zarezerwował adresów internetowych. Wykorzystują to prywatne firmy komputerowe.
„Mamy przyjemność poinformować, że firma Toshiba Polska została zaproszona jako partner do udziału w pilotażu rządowego programu »Cyfrowa szkoła«. Jego celem jest rozwijanie kompetencji cyfrowych, niezbędnych do funkcjonowania w społeczeństwie informacyjnym. Obecnie program obejmuje ok. 400 szkół podstawowych ze wszystkich województw. W związku z powyższym Toshiba Polska przygotowała specjalną ofertę, uwzględniającą potrzeby szkół dotyczące sprzętu oraz wsparcia merytorycznego, w tym bieżących szkoleń, serwisu oraz dostępu do platformy edukacyjnej, która jest w fazie realizacji” – taki komunikat opublikował przed kilkoma dniami znany producent sprzętu komputerowego. Co prawda po interwencji Ministerstwa Edukacji Narodowej zapis o partnerstwie w rządowym programie Toshiba obiecała usunąć, ale niesmak pozostał. Tym bardziej że nie tylko ta firma postanowiła wykorzystać markę „Cyfrowej szkoły” do reklamowania produktów.
Zrobił to też inny gigant na komputerowym rynku – Samsung. Jeden ze swoich produktów postanowił zareklamować w ten sposób: „Netbook został zaprojektowany z myślą o uczniach i nauczycielach szkół podstawowych. Ma on być narzędziem pomocnym w realizowaniu rządowego programu »Cyfrowa szkoła«”. Zaś dystrybutor sprzętu Agraf na specjalnie stworzonej stronie CyfrowaSzkola.info.pl zachęca wprost: „Organizujesz przetarg? Zobacz parametry techniczne sprzętu!”. I oczywiście przedstawia tylko swoje produkty.
Podobnych serwisów założonych na domenach będących różnymi wariacjami wyrażenia „Cyfrowa szkoła” jest kilkanaście. I nie wyglądają one jak typowe firmowe witryny. Reklama urządzeń jest tylko ich częścią. Obok znajdują się informacje o zmianach w dokumentacji programu, komunikaty o wyborze szkół do pilotażu – wszystko stwarza wrażenie serwisu informującego o programie, a nie reklamy.
– Nie ma co się dziwić temu, że firmy oferujące laptopy, netboooki czy tablety wykorzystują w swoich materiałach nazwę programu. Przecież w samym pilotażu „Cyfrowej szkoły” placówki mają otrzymać sprzęt wart 50 mln zł, a to łakomy kąsek – ocenia Piotr Peszko, autor bloga 2edu.pl. Zwraca jednocześnie uwagę, że winę za to zjawisko w dużej mierze ponosi samo Ministerstwo Edukacji. – Wystarczyło, by jeszcze zanim ogłosiło start programu, wydzierżawiło domeny internetowe z nazwami „Cyfrowa szkoła” i „e-podręczniki”, a także zarejestrowało odpowiedni znak towarowy – wyjaśnia.
Rzeczywiście, pierwsze strony dystrybutorów sprzętu z wyrażeniem „Cyfrowa szkoła” pojawiły się już na początku roku, podczas gdy oficjalna witryna MEN ruszyła dopiero w kwietniu. Oficjalne wytłumaczenie resortu jest takie: „Można ją było uruchomić dopiero w momencie, kiedy rząd zatwierdził program”. – Ale nic nie stało na przeszkodzie, aby wcześniej zadbać o wizerunek programu. Norma rynkowa jest taka, że jeszcze przed pojawieniem się nazwy nowej firmy, produktu czy marki jej właściciel rejestruje znak i domeny, aby później nikt nie mógł ich wykorzystywać przeciwko samej firmie. Rząd jednak nie zastosował się do tej dobrej praktyki i teraz za to płaci – dodaje Peszko.
Płaci dosłownie. MEN w lipcu musiał odkupić adres Epodreczniki.pl od prywatnego właściciela, który zarejestrował domenę szybciej – stanęło na 4,5 tys. zł. Ale teraz przynajmniej Epodreczniki.pl jest oficjalnym serwisem rządowego programu. Cała reszta pozostanie własnością prywatnych firm. Pod adresem CyfrowaSzkola.pl działa platforma e-learningowa. – Wykupienie takich domen nie jest obecnie możliwe ze względu na koszty przedsięwzięcia. Adresy są wykorzystywane przez firmy i wiodących producentów sprzętu komputerowego – przyznaje biuro prasowe resortu. Więc zamiast je wykupywać, MEN zaczął rozsyłać do samorządów i szkół ostrzeżenia, że „nie przewiduje partnerstwa z firmami i producentami sprzętu komputerowego”. I tu pojawia się kolejny zgryz. Wiele z przetargów na sprzęt organizowanych przez samorządy już zostało rozstrzygniętych. Wygrali je ci, którzy może rzeczywiście byli bezczelni, ale jednocześnie mieli w głowie więcej oleju niż MEN.